Wybaczcie, dziś znów będzie o politycznej poprawności. Na przykładzie Wiedźmina 3. Wiem, temat już był wałkowany w Trafieniu Krytycznym, ale właśnie sobie uświadomiłem, że tylko od jednej strony, a ma jeszcze drugą, również bardzo ważną, o której nie można zapomnieć. I chciałbym ją przedstawić, żeby się dowiedzieć, co o tym myślicie. Ale na początek anegdotka.
Kilka tygodni temu. Stoję sobie kulturalnie wieczorową porą przed lokalem zasadniczo gastronomicznym, choć jedzenia tam w sumie nie podają, tylko różne rodzaje napojów. W mojej rodzimej Częstochowie. Stoję sobie więc, oddając się bardzo niezdrowej czynności palenia nikotyny, i słucham, jak dobry kolega dyskutuje z niewielką grupą młodych ludzi o komiksach i ogólnie popkulturze wszelakiej, w tym także grach. Gdy temat zszedł na gry, jeden z młodych ludzi przypomniał sobie bardzo bulwersującą rzecz, którą zapragnął się ze wszystkimi podzielić. Otóż, imaginujcie sobie, czytał na jakimś portalu, nie pamiętał na jakim, strasznie głupi artykuł o tym, że w Wiedźminie 3 powinny być czarnoskóre postacie. I był bardzo zdziwiony, że autor tegoż potworka nie bał się podpisać pod nim imieniem i nazwiskiem. I jeszcze bardziej zdziwiony, że ten autor niby z Częstochowy jest. Serafin jakiś. Koledze i mnie udało się natychmiastowo porozumieć bez słów i nie wybuchnąć śmiechem na miejscu, tylko staliśmy jeszcze kilka minut i słuchaliśmy, jak ten młody człowiek dokonuje krytycznej dekonstrukcji tez zawartych w rzeczonym artykule, i politycznej poprawności w ogóle, w tonie dość nacechowanym emocjami. I może nawet raz czy dwa razy odnosi się do autora w sposób trochę pozbawiony szacunku. Trudno było zachować kamienną twarz, uwierzcie. Po kilku minutach tyrady podsumował ją mocnym słowem i zakończył, a wtedy kolega, udając szok i niedowierzanie, jakby się właśnie dowiedział, że bliski znajomy dorabia w weekendy jako drag queen, odwrócił się do mnie i w te słowa „Do jasnej cholery, coś ty tam Sławku powypisywał?!”. Mina oburzonego tamtym moim artykułem chłopaka, który sobie właśnie uświadomił, że przez dobrych kilka minut znęcał się nad gościem, który cały czas stał obok niego, była bezcenna. A jak już skończyliśmy się śmiać, to kontynuowaliśmy temat, dyskutując gorąco, ale kulturalnie i dochodząc do ciekawych wniosków.
Dlaczego o tym wspominam? Po pierwsze, dlatego że to jest zabawna anegdotka, a to już jest warunkiem wystarczającym. A po drugie dlatego, że gdy opowiedziałem ją ku uciesze znajomych wczoraj, w bliźniaczo podobnych okolicznościach przyrody, to jak już przestaliśmy się śmiać, zaczęliśmy rozmawiać o wiadomym temacie. Politycznej poprawności i tak dalej. I właśnie dzięki temu uświadomiłem sobie to, o czym dziś napisałem na samym początku. Drugą stronę.
Gdy tych kilka miesięcy temu, w dziewiątym Trafieniu Krytycznym, przedstawiałem problem, ująłem go jasno. Każdy ma prawo nie być dyskryminowany. Każdy ma prawo być przedstawiany w popkulturze, i pozytywnie, i w ogóle. Wykluczenie boli i wyrządza szkody. Ale wtedy skupiłem się na punkcie widzenia osób dyskryminowanych właśnie, z uwagi na kolor skóry, orientację seksualną czy tam inne wyznanie religijne albo niepełnosprawność. Założyłem, że to im jest polityczna poprawność najbardziej potrzebna. A wczoraj właśnie dotarło do mnie, że nie tylko im. Społeczeństwo też jej potrzebuje. Kto wie, czy nie bardziej.
W Ameryce kręcą teraz wiedźminowy serial, prawda? Fani trzymają kciuki, żeby tego nie popsuli, żeby był wierny, żeby był na poziomie gry CD Projekt Red. Nie wiem, czy będzie. Ale jestem przekonany, że nie wszystkim się będzie podobała obsada, bo to będzie produkcja amerykańska. I politycznie poprawna. Czyli z przedstawicielami innych ras, orientacji i tak dalej. Będą reprezentowane w serialu, tak jak nie były w grze. I będą się podnosić głosy oburzenia osób święcie przekonanych, że tak być nie powinno, że Ameryka nam szarga naszą piękną, słowiańską grę. I to będzie bardzo smutne. Dlaczego?
Słowiańskość Wiedźmina to naczelny argument przeciwników wciskania tam na siłę elementów obcych kulturowo, tak? Tak. Z wierzchu ten argument ma sens. Ale tylko z wierzchu, bo jest wybiórczy i zwyczajnie nieprawdziwy. Pamiętacie, jak przed premierą gra była promowana tymi materiałami wideo, w których Geralt poluje na gryfa? A wiecie, że gryf, jako stworzenie mityczne, jest nam, Słowianom, całkowicie obcy kulturowo? Pochodzi prawdopodobnie z Mezopotamii, a potem przez Egipt i Grecję trafił do Europy. Uchodźca taki. I ja bardzo przepraszam, ale nie pamiętam, żeby zwolennicy „słowiańskiej czystości” Wiedźmina 3 gorąco oponowali przeciwko umieszczeniu w grze rzeczonego imigranta z Bliskiego Wschodu. Dlaczego nie było protestów przeciwko (przepraszam za obmierzłe słowo, ale chcę uzyskać pewien efekt) „ciapatemu” gryfowi? Dlatego, że go znamy. Jest obecny w naszej kulturze od dawna. Nie liczy się skąd jest i jaki jest. Znamy go. Nie jest obcy. Jest inny, ale nie obcy. A czarnoskórzy są. Więc używamy upośledzonego argumentu o rzekomej słowiańskości, żeby przykryć to, że czujemy niechęć do obcych.
Jako Polacy mamy to wielkie nieszczęście, że po II wojnie światowej tak nam wytyczono granice, że staliśmy się krajem monokulturowym. W czasie gdy inne kraje powoli uczyły się na nowo tradycyjnej europejskiej wielokulturowości, której korzenie sięgają do najważniejszego fundamentu całej naszej zachodniej cywilizacji, czyli starożytnego Rzymu, my staliśmy w miejscu. W naszym jednorodnym kraju, bez obcych, bez innych. I teraz, co tu dużo gadać, jesteśmy ksenofobiczni. To jest całkowicie zrozumiałe. Nie nasza wina. Reakcja na przyspieszoną integrację, na naukę tolerancji na złamanie karku, byłaby trudna nawet gdyby nie dramatyczne okoliczności ostatnich lat, które mogą podsycać rasistowskie tendencje. A i dyskryminująca retoryka aktualnych włodarzy Polski też nieszczególnie pomaga. Więc nic dziwnego, że przeciętny Polak, niegłupi przecież, z gruntu porządny, który naprawdę nie jest złą osobą i który nie uważa się za ksenofoba wcale… niestety nim jest. Także dlatego, że przez ten cały monokulturowy czas mieliśmy w swoim domu niechcianych obcych ze Wschodu. Nie jesteśmy już pod butem ZSRR, ale na naszej zbiorowej, narodowej psychice ślad pozostał. Instynktownie nie chcemy obcych, zwłaszcza narzucanych nam siłą. Czy to przez Armię Czerwoną, czy przez Komisję Europejską, czy przez terror politycznej poprawności w naszej ulubionej grze. To jest jak najbardziej zrozumiałe. Tyle, że nieprawidłowe.
Jesteśmy ofiarami narodowej traumy, jesteśmy społeczeństwem, któremu wyrządzono krzywdę w przeszłości i teraz ma problemy z przystosowaniem do normalności. W szerszym ujęciu, jesteśmy po prostu, najzwyczajniej w świecie, aspołeczni, jako cała nasza polska zbiorowość. I powinniśmy to zmienić. Musimy to zmienić, jeśli chcemy funkcjonować w ramach szybko zmieniającej się, wielokulturowej, zglobalizowanej społeczności Europy i świata. Jeśli tego nie zrobimy, skazujemy się na zacofanie, na obskurantyzm, na zostawanie coraz bardziej i bardziej z tyłu za wszystkimi. Już raz poszliśmy tą drogą, w XVI i XVII wieku, gdy ruszyliśmy wstecz cywilizacyjnie. I bardzo źle to się dla nas, jako narodu i państwa, skończyło. Mądry Polak po szkodzie? No ja mam nadzieję, że tak. Że sobie uświadomimy nasz problem dzięki jakiejś wielkiej, narodowej psychoanalizie. Albo dzięki czarnoskórym w Wiedźminie.
I tu wracamy do sedna sprawy i tej drugiej strony. Jeśli mamy się uczyć normalności, tolerancji, otwartości na innych, na inne kultury, to dlaczego nie poprzez gry, takie jak Wiedźmin? Niech one nam pokażą, że wielokulturowość, wielorasowość i tak dalej, są po prostu zwyczajne. Niech będą w nich ludzie o innym kolorze skóry, o innej orientacji seksualnej, nie dlatego, żeby przedstawiciele tych grup nie czuli się dyskryminowani, tylko po to, żebyśmy my się nauczyli ich nie dyskryminować. To nam się, cholera, naprawdę przyda, w tym nowym, wspaniałym świecie.
I dlatego marzy mi się, że w następnej grze zamiast Białego Wilka będziemy mieli Czarnego. Tak, aż tak. Chcę, żeby następny wiedźmin był czarnoskóry, albo tam śniady jakiś czy coś. Jakikolwiek, tylko nie biały. Chcę, bo ja też uważam, że CD Projekt Red to mistrze nad mistrzami, jeśli chodzi o tworzenie gier, o pisanie fabuł i o kreowanie fantastycznych, zapadających w pamięć postaci. Gdyby oni się za to wzięli, gdyby mieli odwagę swoim geniuszem zagrać mocno i zdecydowanie, to mogliby zrobić całkiem porządny wyłom w tej naszej ksenofobii, właśnie czarnoskórym wiedźminem, którego tak by zarysowali, tak by przedstawili, że ludzie by go pokochali jak Geralta. Wierzę, że potrafiliby to zrobić. Zmienić obcego, innego, w kogoś swojskiego, naszego i bez problemu akceptowanego. Jak gryfa.
I mam nadzieję, że tym właśnie zamknąłem temat Wiedźmina i politycznej poprawności. Na jakiś czas przynajmniej.
Powyższy felieton wyraża osobiste poglądy autora i nie może być utożsamiany z całą redakcją portalu