Prawie już nie gram w sieciowe strzelanki. Kiedyś grałem w zasadzie tylko w nie. Nie od samego początku, bo mój kontakt z Quake czy Unreal Tournament był bardzo przelotny. Jakoś nie przemawiała do mnie koncepcja zwykłego, prostego deathmatcha, w którym każdy sobie rzepkę skrobie. Nie mówię, że jest zła, wcale nie, tylko po prostu ja osobiście więcej przyjemności znajdowałem, i nadal znajduję, w działaniach grupowych, taktycznych, wymagających współpracy i komunikacji. Dlatego moja obsesja sieciowego strzelania zaczęła się dopiero w okolicach Enemy Territory i pierwszych Battlefieldów.
I współczesne strzelanki kiedyś to oferowały. W każdym jednym meczu można było uzyskać lepszą lub gorszą pozycję a na dodatek w ramach grupy zatryumfować nad inną grupą. I, przede wszystkim, można było pracować nad tym, by być coraz lepszym. A potem się pojawiła meta-gra i nagle się okazało, że hierarchia bazująca na umiejętnościach zmieniła się w taką, u której podstaw leży po prostu spędzanie czasu w grze. Jasne, zwykle im dłużej się gra, tym się jest lepszym, dzięki zgromadzonemu doświadczeniu, ale oparcie wszystkiego po prostu na tym jednym czynniku mnie osobiście obrzydziło te gry. Nie, że się zmieniły od strony mechanicznej jakoś, że sama rozgrywka przestała być atrakcyjna. Raczej chodziło o to, że znaczenie straciło kto wygra, kto przegra i na jakiej pozycji w tabeli wyląduje, bo i tak wszyscy zostaną nagrodzeni, więc tak naprawdę nie wiadomo, kto jest lepszy a kto gorszy, kto ma się cieszyć z wyższej pozycji w grupie, a kto ma zdwoić wysiłki by tę pozycję osiągnąć.
I tu wkraczają gry takie jak League of Legends czy tam inny Overwatch, które dobrze wiedzą, jak się dobrać do naszych pierwotnych instynktów stadnych. A nie jest to szczególnie trudne. Wystarczy metoda stara jak świat, istniejąca od początków grania. Ranking. Dawniej punktowy hi-score na automatach, dzisiaj ligi od brązu do diamentu. Jasne, obiektywne wyliczenie, na jakim szczeblu hierarchii się znajdujemy. Nasze mózgi członków wspólnoty zbieracko-łowieckiej rzucają się na to ekstatycznie. Zwłaszcza, że system nie wymaga od nas nie wiadomo jakiego udowadniania umiejętności w każdym jednym meczu. Ba, potrafi docenić nawet słabszy wynik, jeśli tylko grupowo osiągnęliśmy zwycięstwo, co też dla sapiensów, jako zwierzaków społecznych, jest bardzo ważne.
W League of Legends też już nie gram tak nałogowo jak kiedyś. Ale to dlatego, że w którymś tam sezonie dobiłem do tych górnych szczebli w platynie, znalazłem się wśród 2% najlepszych graczy i to mi wystarczyło. Teraz sobie relaksująco gram w niższych ligach, bo ranga się zresetowała kilka razy już. Ale wiem, że byłem wysoko, że umiem, że mam to w sobie, że osiągnąłem taką pozycję w hierarchii, która mi odpowiadała. I się bawię po prostu, zwykle ze znajomymi, już niezobowiązująco całkiem. A w strzelankach? No w strzelankach tego nie ma. Nie są już w stanie dać tej satysfakcji. Nie zrodzą tych emocji wynikających z rywalizacji o miejsce w stadzie. Pierwotna część mnie już mnie nie popchnie do biegania i strzelania do siebie. Chyba.
To wszystko są takie luźne przemyślenia tylko. Nie wiem, czy to ma w ogóle sens, co napisałem powyżej. Dlatego też to napisałem właśnie. Ciekaw jestem, jak wy to widzicie, czy też tak macie, co o tym sądzicie. Może się mylę, może po prostu wyrosłem ze strzelanek. A może jednak to one nie nadążyły za zmianami i przestały oferować to, co najważniejsze. Hierarchię.