Gdy taki patentowany dureń i błazen jak Donald Trump zaczyna tam po swojemu wygadywać jakieś bzdury, tym razem obwiniając gry, jako przyczynę przerażającego wydarzenia na Florydzie, łatwo jest zaśmiać się i pomyśleć sobie, że znów się zaczyna. Znów ludzie, którzy nie mają pojęcia o temacie, znajdują sobie growego kozła ofiarnego. Z czystej głupoty. I niewątpliwie jest to prawda. Trump, i jemu podobni, nie mają pojęcia, co mówią. To fakt. Tylko czy gry rzeczywiście są tak całkowicie bez winy? No właśnie tak na serio, i obiektywnie, po zastanowieniu się, nie jestem już tego taki pewien…
Wiecie jaka jest główna przyczyna śmierci młodych ludzi w Polsce? Kiedyś to były wypadki samochodowe. Ale już nie są. Palmę pierwszeństwa odebrały im samobójstwa. Lekarze alarmują, ostrzegają, że mamy do czynienia z prawdziwą plagą prób samobójczych, z których co druga jest udana, niestety. Pięć tysięcy osób rocznie ginie z własnej ręki. I to nie jest polska specyfika. To samo można powiedzieć o prawie każdym kraju w Europie. Depresja zbiera okrutne żniwo. I, co jest bardzo istotne, głównie wśród chłopaków. Na pięciu samobójców, czterech to mężczyźni. Osiemdziesiąt procent. No to już nie jest przypadek czy jakieś tam niewielkie statystyczne odchylenie, prawda? Coś jest na rzeczy. Coś mrocznego, groźnego, o czym się za mało mówi. Kryzys męskości.
Jaki powinien być mężczyzna? Silny. Odpowiedzialny. Ma zapewniać byt rodzinie. Nie może okazywać słabości. Ma podejmować ostateczne decyzje. Ma dzierżyć władzę. Ma rywalizować i dominować na każdym polu. Ma być najlepszy po prostu. Takie rzeczy wtłacza się chłopcom do głów w naszej kulturze. Od… no, od tysiącleci w zasadzie, przez całą prawię historię patriarchalnej cywilizacji. Męstwo leży u jej podstaw. A dokładniej, leżało. Czasy się zmieniły. Nastąpiła społeczna i kulturowa rewolucja. Normy się przesunęły, tożsamości przekształciły. Samczych samców już zwyczajnie nie potrzeba. Nie sprawdzają się. Kiedyś dominowali, a teraz nie ma już dla nich miejsca we współczesności, nastawionej na współpracę, na równość, na pacyfizm, na współczucie, na wszystko to, co jest… no, niemęskie, według tamtych dawnych standardów.
Dziewczynki uczą się lepiej od chłopców. Żony zarabiają tyle, co mężowie, a czasem więcej. Klasyczne męskie zaloty zaczynają być piętnowane jako molestowanie. Wszystko się wali w świecie samca alfa. Stara się być męski, tak jak go uczono, tak jak mu wpajano. I co? I nic. Brak sukcesów. To prowadzi do depresji i samobójstw. Rodzi frustrację. I agresję. Mało mamy na to przykładów? Szukanie jakichś wyimaginowanych wrogów, strasznie silna identyfikacja z niby-heroiczną przeszłością, to wszystko na naszym, polskim poletku jest doskonale widoczne. Kryzys męskości szaleje także i tutaj. Tyle, że u nas nie ma takiego dostępu do broni, więc tamtejszy samobójca-frustrat z AR-15 odpowiada naszemu dzielnemu patriocie bijącemu lewaka albo studenta z Indii tudzież pomstującego na feminazistki albo Żydów w internetach.
No tak, wszystko się zgadza, tylko… o co chodzi z grami, hę? Co ma to ich rzekome promowanie przemocy do tego wszystkiego? Nic. Bo nie o przemoc chodzi. A raczej, tak, o nią też, ale jako składową całej, wielkiej narracji growej. Bo, jak się tak zastanowić, to gry są… apoteozą męskości. No, kurcze, są, nie? Popatrzmy na największe przeboje. GTA V. Komentarz zbędny, sprawa totalnie oczywista. Męskość na męskości męskością pogania. Wiedźmin 3. No proszę, to samo. Geralt to 200% samczości niczym nie zmąconej. Nawet Ciri jest męska. League of Legends? Dajcie spokój, nieustanna rywalizacja, zabijanie, zdobywanie, udowadnianie swojej wyższości I tak dalej. Wszystkie sieciówki takie są. Ostoja maskulinizmu. Rezerwat, w którego wirtualnym świecie istnieje jeszcze coś, czego nie ma już w tym rzeczywistym. Tradycyjna męskość.
I teraz takie pytanie – czy to źle? No właśnie nie jestem taki do końca pewien, że nie. Gry odpowiadają na potrzeby odbiorców, jasne. I wyrażają też te same potrzeby ich twórców, zwykle mężczyzn, zwykle młodych. Jedni i drudzy nie mają, nie mogą mieć czegoś w rzeczywistości, więc uciekają w świat fantazji o byciu herosem. Bo każdy chłopiec chce być bohaterem. Tak mu wtłoczono do głowy, że ma być, że powinien, że na tym polega męskość. Gry tylko mu to zapewniają, tak? No tak. Średnio można je winić za to, że są produktem, który tylko spełnia oczekiwania klientów. Ale… bo przecież musi być jakieś ale… Spójrzmy na media na przykład. Te newsowe. Bombardują nas informacjami o tym, że źle się dzieje. Tudzież wieściami z życia osób znanych z tego, że są znane. Nie dlatego, że rzeczywiście jest źle, bo nie jest, ani też dlatego, że te osoby są z jakiegokolwiek powodu istotne czy warte uwagi, bo nie są. Też po prostu odpowiadają na potrzeby odbiorcy. Jednocześnie zaś snują narrację, która staje się obowiązującą dla wszystkich, w którą wszyscy wierzą i która staje się wykładnią. Standardem. I zostaje już tylko zastanawianie się, co było pierwsze, jajko, czy kura.
To fajnie, że gry spełniają chłopięce marzenia o sile, władzy, dominacji i tak dalej. Słabo jednak, że robią tylko to, bo tym samym jednocześnie im pomagają i szkodzą, umacniając te mity, podtrzymując na elektronicznym wspomaganiu życia to pozostające w agonalnym stanie pojęcie „prawdziwego mężczyzny”. W grze można znaleźć świat idealny, który głaszcze i pieści frustratów swoją doskonałością. Tyle, że potem trzeba znów wrócić do tego prawdziwego. A tam dalej kryzys. I jeszcze większy. I bardziej się pogłębiający. Nieodwracalny do tego. Nie ma już powrotu do starych dobrych czasów, tak samo jak nie będzie już renesansu górnictwa węglowego. To przeszłość. A gry pomagają się tej przeszłości trzymać, ze szkodą dla swoich odbiorców, moim zdaniem. I nie bardzo już można powiedzieć, że są bez winy, nie? Nie uczą agresji, nie promują przemocy. Nie, to akurat stary, patriarchalny model kultury i społeczeństwa wdrukował nam do głów. Gry tylko tę fatalną narrację betonują, okopują na pozycjach, nie pozwalają jej zmienić. Nie jest to aktywne czynienie krzywdy i pogłębianie kryzysu męskości, który prowadzi między innymi do takich zachowań jak w szkole na Florydzie. Ale biernie? Oj, biernie gry się przyczyniają. Bardziej niż kino czy literatura, gdzie jest więcej narracji, a nie taka jednorodność, jak w grach. Nie ma żadnych wątpliwości.
I co z tym zrobić? Wydaje się, że nic nie możemy zrobić. Zmienimy tematykę gier na tęcze i kucyki-jednorożce? To nikt nie będzie ich kupował. A to są komercyjne produkty, przypomnijmy, więc nie ma szans, by ich twórcy poszli na coś takiego. Nie ma wyjścia, musi być tak jak jest. Do czasu jednak. Zmiany nadejdą, powoli, stopniowo. Już zachodzą. Powoli, ale zachodzą. Kryzys męskości to jest wielkie wyzwanie. Ale nie ma takiego problemu nie do przezwyciężenia wydawałoby się, którego grupa homo sapiensów, wyjątkowo kumatych zwierzaków, których mózgi są ewolucyjnie nastawione przede wszystkim właśnie na rozwiązywanie problemów w zmieniających sytuacjach, nie rozgryzie, prędzej czy później. To jednak potrwa. Może więc, jako rozwiązanie tymczasowe, Amerykanie zaostrzą przepisy dotyczące posiadania i sprzedaży broni. A u nas ktoś się w końcu weźmie za mowę nienawiści, ksenofobów i seksistów. Tak na początek. I przydałoby się też przestać kłaść dzieciom do głów te bzdury wszystkie, tak w ramach trochę szerzej zakrojonego projektu uczenia ich, jak się odnajdywać i jak sobie radzić we współczesnym świecie. Naprawdę nie musimy produkować kolejnych agresywnych frustratów. Albo chorych na depresję potencjalnych samobójców.