Jednym z najważniejszych kluczy kulturowych, które otwierają nam mnóstwo drzwi, ale potrafią też zamykać zamki więzienia mentalnego, jest to, w jakim kraju się wychowaliśmy. To będzie tematem dzisiejszego felietonu, zaś pretekstem jest gra cRPG Kingdom Come: Deliverance. Przyznam, że czaiłem się z tym artykułem do momentu, gdy medialna burza wywołana przez SJW (bojowników społecznej sprawiedliwości) opadnie. Na etapie wzmożenia emocjonalnego rozsądne argumenty przepadają. Myślę, że teraz możemy spokojnie spojrzeć na temat i przeanalizować źródła zamieszania. Ostrożnie i krok po kroku. Dla przypomnienia: twórcom gry z czeskiego studia Warhorse Studios zarzucono drastyczny brak POC (ludzi o innych kolorach skóry niż biały) w ich produkcji dotyczącej czeskiego średniowiecza.
Pierwszym problemem, o którym chcę opowiedzieć, jest postrzeganie świata poprzez pryzmat dziedzictwa kulturowego. Współczesny świat jest zorganizowany - pomimo globalizacji - na bazie tego, co o nim wiemy. W czym się wychowaliśmy, czego uczono nas w szkole. Jakie prądy intelektualne są dominujące w danym momencie. Istnieje kilka europejskich krajów, które swego czasu były kolonialnymi imperiami, w których dziś przepracowuje się traumę. Traumę tego, że deptano inne nacje, odbierano im tożsamość, sprowadzano je do roli podrzędnej, niewolniczej. Ma to posmak sprawiedliwości historycznej, bo dobrobyt w tych krajach ma korzenie w wyzysku. Nie ma tu nic śmiesznego, naprawdę piękne jest to, iż potomkowie potworów starają się naprawić krzywdy z przeszłości. Nad Imperium Brytyjskim nigdy nie zachodziło słońce, ale tylko biali z wyższych kast nie musieli wstawać o świcie. Stany Zjednoczone Ameryki zbudowano na potwornym wyzysku niewolników. Rozliczenie się z tą przeszłością jest ważne i słuszne.
Nawet na poziomie owych krajów znajdziemy jednak jednostki, których przodkowie nigdy nie uwikłali się w imperialny czy niewolniczy proceder. Nie podlega dyskusji, że w jakiś sposób mimo to mogli korzystać z tego dobrobytu, który wynikał z kolonializmu. Kraje były bogatsze, ludzie mieli więcej. Dalej nie są współwinni, bo mimo wszystko życie chłopa na Wyspach czy osadnika w Trzynastu Koloniach nie było bajką. Bywało wręcz piekłem, bo system wykorzystywał wszystkich poza uprzywilejowanymi. Jeśli zaś odrzucamy rasizm na poziomie naukowym, negując podział stworzony w XVII wieku, to nie powinniśmy w ogóle mówić o białych, czarnych czy żółtych (żółci są w sumie natywni Amerykanie). Możemy mówić o osobach o konkretnym kolorze skóry, co jest coraz bardziej umowne, gdy mieszamy się genetycznie. Stąd nowe pojęcie POC. Tyle że jest to pojęcie mocno wadliwe na wielu poziomach. Tym pierwszym jest to, że podkreślając czyjś kolor skóry, nawet w pozytywnym znaczeniu, wracamy do XVII wieku, do rasizmu. Jeśli nie ma ras, a różnice polegają jedynie na kolorze skóry i drzewie genealogicznym, to dlaczego ów kolor skóry ma większe znaczenie od koloru włosów i oczu, również w dużej mierze warunkowanych genetycznie... Skąd więc domyślne wciąganie jako współwinnych wszystkich białoskórych ludzi?
Zatrzymajmy się na chwilę w Europie. Jej dzieje są niesamowicie bogate, pełne wojen, migracji i zmian. Kilka krajów wybiło się na prowadzenie w wyniku splotu okoliczności, a czasem szczęścia w kluczowych bitwach. Kim są współcześni mieszkańcy Wysp? Nie sposób nawet wyodrębnić Native British. Najpierw Wyspy najechali Celtowie, potem Rzymianie, potem kolejne fale wikingów. Z tego etnicznego tygla, wraz z kolejnymi wojnami, w średniowieczu ukształtowała się Anglia, dziś Wielka Brytania. Nacja, której się udało. Bardzo. Złośliwie zapytam: czy w każdej grze zrobionej przez jakieś studio z Wysp nie powinno być Celtów, Piktów, Romano-brytów i Sasów? Przecież tworzą, będąc spadkobiercami Normanów, którzy tamtych stłamsili, a nawet wynarodowili, bo dziś odczytanie staroangielskich tekstów wymaga wielkiej wiedzy i osobnych studiów. Sofistyka, wiem. Tyle że tak naprawdę większość zarzutów SJW względem twórców gier, filmów czy seriali można by zabić mówiąc: sofistyka.
Anglia jako taka, jako imperium, przejechała przez wieki bez większych strat dla integralności (utrata kolonii była bolesna, ale nie druzgocąca). Trauma Wojny Secesyjnej na pewnym poziomie wręcz wzmocniła tożsamość USA (choć pozostawiła niezabliźnione rany, co bardzo widać nawet dziś). Czy ludzie, którzy dziś się urodzili w tych krajach, mają powody do poczucia winy? Jak najbardziej, do cholery, jak najbardziej! Zwłaszcza jeśli postrzegają siebie jako beneficjentów. Jakie jednak, poza powoli obalanym argumentem rasy, mają prawo wkręcać w to Czechów? Polaków w sumie jakoś się da, bo emigrowało nas na Wyspy i do USA sporo, można te osoby zaliczyć do beneficjentów. Tyle że to nie dotyczy naszego kraju pochodzenia. Idąc tropem sprawiedliwości historycznej, my powinniśmy w naszych grach zawierać Prusów, Mołdawian, Wołochów, może Litwinów, Łotyszy… Nasz imperializm nie sięgał dalej. Nie wyzyskiwaliśmy mieszkańców Afryki. Czesi zaś w sumie spełniają wszystkie założenia SJW dla POC… poza kolorem.
We wczesnym średniowieczu z Czechami każdy się liczył. Niewielka Bohemia produkowała nadwyżkę świetnych wojów. Czescy najemnicy byli argumentem siły. Wygrywali graniczne dysputy. Kultura tam kwitła, czego skutkiem ubocznym było dołączenie do Reformacji. Husyci wyruszyli naprawiać świat. Na czele być może najbardziej zaawansowanej armii tego okresu. Nie dali rady. Wielu wspaniałych przedstawicieli tej nacji poległo. Bohemię objęła władza katolickich Habsburgów. Tępiono herezję i tożsamość kulturową razem z nią. Krok po kroku terytorium dzisiejszych Czech stawało się dojną krową jednego z najpotężniejszych rodów - i imperiów - Europy. Jeśli to nie jest kolonializm, to ja jestem baletnicą. Kolejne lata wyzysku i ograniczania znaczenia lokalnej szlachty zaowocowały drugim zrywem. Pod Białą Górą Czesi stoczyli bitwę o wszystko. Przegrali wszystko. Resztę szlachty, resztę uczonych, resztę tożsamości. Stali się na długo kolonią Habsburgów. Gdy to imperium zaczęło się modernizować, liczyli Czesi na udział w nowym systemie. Niestety, załapali się tylko Węgrzy. Czeskie ziemie stały się albo węgierskimi, albo wpadły do puli kolonialnej, w której była również nasza Galicja. Lubimy śmiać się z czeskiego tchórzostwa, ale ono nie istniało. Gdy w XIX wieku kształtowały się idee narodowe, tam już nie widziano szans na rozmowę z Austro-Węgrami. Dlatego nowe elity zakochały się w panslawizmie i żołnierze oddawali broń Rosjanom. My wiedzieliśmy, że to zły pan. Oni widzieli w tym alternatywę. Stąd koszmarne nieporozumienie, które rani nasze kontakty do dziś.
Biorąc pod uwagę genezę wymogu obecności POC w grach/filmach/serialach, Warhorse Studios ma czyste ręce. Czechy nigdy nie były imperium, a jeśli idzie o reprezentację narodów skolonizowanych i wyzyskiwanych, to ich Kingdom Come: Deliverance spełnia założenia w pełni. Niemalże sami Czesi w grze. Jak odrzucimy rasistowskie spojrzenie na kolor skóry, to paradoksalnie mamy 99% POC w grze. Nie ze względu na skórę, lecz na kolonialny wyzysk. Jeśli redaktor serwisu Eurogamer, biały i do tego Brytyjczyk, zarzuca szefowi czeskiego studia złą wolę, to ja zaczynam mieć problem. Po pierwsze w owej redakcji przytłaczająco dominują biali mężczyźni, więc może zacząłbym od własnego podwórka, by nie wyjść na durnia. Jeśli sięgamy po historyka bez dorobku, czyli wyszukiwalnych opracowań, do tego ów historyk twierdzi, że przez Pragę przebiegał Jedwabny Szlak, to ja odpadam. Jasne, w całym średniowieczu da się znaleźć w Czechach ze dwóch czarnoskórych. Skala gry, obejmującej głównie prowincjonalne Morawy, dotyczy terenu zamieszkanego przez jakieś dziesiątki tysięcy. W grze jest kilkaset modeli postaci. Czy przypadkiem ta szansa procentowa nie jest ujęta poprzez brak hipotetycznego POC?
Nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Postulaty SJW mają cholernie dużo sensu. Ze stereotypami i krzywdą należy walczyć. Jednakże gdy zapędzimy się do środka słowiańszczyzny, w tym wypadku do później totalitarnie zgermanizowanych Czech, należy miarkować swój gniew. Choćby po to, by nie ośmieszyć sprawy, o którą się walczy. Odrzućmy na serio aktualne kodowanie rasy. Przyjmijmy, że teksty o mniejszym potencjale intelektualnym czarnoskórych ludzi są równie sensowne jak postulaty o braku duszy u rudowłosych. No i przede wszystkim snujmy opowieści tak, by pozostały wierne historii. Tej ze źródeł, a nie bieżącej jej interpretacji, zwanej czasem narracją. Niech Amerykanie zwalczają rasizm, bo naprawdę muszą. Nawet ten współczesny, który miewa również czarny kolor skóry. Niech Bryci czołgają się za kolonializm (najlepiej oddając kluczyki do drogich aut biedakom), bo ich dominacja kosztowała świat wiele. Nie zaburzajmy jednak historii. Bez niej jesteśmy tylko kolejnymi niewolnikami obecnego rządu dusz. Uczmy się historii i opowiadajmy o niej, jaka była, według najlepszych źródeł. Używajmy kluczy kulturowych do otwierania drzwi, a nie budowania kolejnych więzień. Popkultura jest tu podwójnie ważna, bo dociera do mas. A masy kształtują przyszłe oczekiwania. A poza tym: jedna rasa, ludzka rasa! (na wypadek inwazji obcych).