Oglądaliście tę nową ekranizację Tomb Raider? Jeśli nie, to nic się nie stało, mała strata, krótki żal. Film jest bardzo, bardzo przeciętny i pominięcie go żadnych szkód w popkulturowych kompetencjach nikomu nie wyrządzi. No tak, ale dlaczego jest przeciętny? Dlaczego ogólnie adaptacje gier są tak bardzo do niczego, każda jedna z zasadzie? Czasem, bardzo rzadko, są odrobinę lepsze i da się je oglądać, jak na przykład Prince of Persia, ale na dobrą sprawę nie wiadomo, dlaczego akurat te odstają poziomem od reszty. Bo nieźli aktorzy? Kurcze, Vikander to też dobra aktorka. A film jest słaby. Fassbender to najwyższa półka, prawda? A ekranizacja Assassin’s Creed jest fatalna. Więc o co chodzi? Co sprawia, że te filmy są takie złe? Cóż, według mnie jest to wina samej koncepcji ekranizowania gier. Która jest chybiona. Mniej więcej tak samo, jak fabularyzacja filmów czy seriali, czyli pisanie książek na ich podstawie. A to dlatego, że jest to działanie wstecz. I to na kilku poziomach.
Zostańmy na chwilę przy tych powiązaniach literatury i kina. Dlaczego przejście w jedną stronę, od książki do filmu, działa fantastycznie, a w drugą już nie? Dlatego, że film jest uboższy. I nie jest to jakieś negatywne odnoszenie się do niego, nie, absolutnie. Po prostu stwierdzam fakt. W filmie jest mniej, niż w książce. Zawsze będzie mniej, bo książkę dopełnia czytelnik wyobraźnią. To, co czytamy, to, co jest w niej napisane, to zaledwie ułamek tego, co dzieje się w naszej głowie, gdy z nią obcujemy. W lekturę wkładamy mnóstwo siebie, naszych wyobrażeń, naszych doświadczeń, naszych reakcji i tak dalej. Każdy z nas inaczej czyta i inaczej interpretuje. I to jest świetne. A film? Film jest bardziej wyspecjalizowany. Mniej w nim uczestniczymy. Nie że w ogóle, ani trochę, nie, no skąd. Ale już na przykład nie musimy sobie wyobrażać bohaterów czy też scenerii, prawda? One są nam dane. W filmie jest nam więcej dane, niż w książce, więc, paradoksalnie, jest on uboższy w odbiorze.
I dlatego tak trudno jest przejść tę drogę w drugą stronę, od filmu do książki. Udaje się to, nieszczególnie porażająco, ale powiedzmy, że się udaje, tylko wtedy, gdy książki nie próbują być filmem, ale do filmu nawiązują. Jak w przypadku tych całych ton makulatury, które powstały na bazie Gwiezdnych Wojen. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale… no, powiedzmy, że momentami strawna. Jeśli ma się odpowiednio wyćwiczony żołądek. Czyli jest się fanem. Jakoś to działa, tak czy inaczej, ale właśnie tylko wtedy, gdy książka nie jest adaptacją, ale wariacją na temat.
A jak się ma do tego gra? Cóż, łatwo się domyślić. Gra daje nam jeszcze więcej niż film, głównie przez to, że wprowadza do całego obrazu czynnik interakcji. Przenosi nas do swojego świata i przez to, że w nim jesteśmy, że w nim działamy, nasz wkład, ten od strony wyobraźni, ograniczony jest do minimum. Nadal musimy coś w to włożyć od siebie, żeby cała zabawa działała, ale już o wiele mniej niż w przypadku odbioru filmu, o książce już nie mówiąc. I mamy tu sytuację analogiczną jak w przypadku duetu książka-film. Przeniesienie w jedną stronę działa całkiem nieźle, jeśli pominąć te wszystkie fatalne gry licencyjne, ale wstecz? No nie bardzo. Dlatego, że z jednej strony przechodzimy od medium, które daje nam więcej, do takiego, które daje mniej, co zawsze będziemy odbierać negatywnie, bo jeszcze się nie zdarzyło, żeby człowiek był zadowolony, gdy mu się coś zabiera. To po pierwsze. A po drugie, to samo przejście oznacza, że musimy włożyć więcej wysiłku ze strony wyobraźni. I znów, tak jesteśmy zbudowani, że jednak wolimy mniej wysiłku, niż więcej.
I dopóki nie mamy punktu odniesienia, to jest wszystko w porządku. Dopóki film to po prostu film, jest ok. Jesteśmy przyzwyczajeni. Ale gdy ów film wywołuje nam w głowie skojarzenia z grą? Wtedy pojawia się problem, bo oczekujemy więcej i jednocześnie jesteśmy gotowi dać mniej. I nam się nie podoba. To znaczy, jasne, to tylko jedna z części składowych naszego odbioru owego filmu, bo najprawdopodobniej nie podoba nam się on także dlatego, że sam z siebie jest kiepski, przez to chociażby, że jego twórcy nie rozumieją gier i ich specyfiki i nie umieją tego oddać w filmie. Jeśli w ogóle się da to oddać, oczywiście.
Książka jest najmniej skomplikowana. Może ją napisać jedna osoba, nie? Jest najbardziej ogólna i najwięcej w niej zależy od wkładu odbiorcy. Film to już wyższy poziom. Wymaga wysiłku większej grupy ludzi do realizacji. Jest bardziej wyspecjalizowany. A gra? Gra najbardziej, oczywiście. I od ogółu do szczegółu przechodzi się łatwo. Komplikować to my umiemy bez trudu. Zwłaszcza, że, paradoksalnie właśnie, komplikując… upraszczamy, bo pozbywamy się po drodze całego mnóstwa znaczeń, opcji, możliwości. Zawężamy interpretację gdy wchodzimy w szczegóły. Poddajemy tekst kultury wielokrotnej obróbce, przetworzeniu, rafinowaniu. I to jest super, bo dzięki temu kultura jako taka jest bogatsza, bardziej rozgałęziona.
Żeby to zilustrować, posłużę się metaforą kulinarną, jeśli pozwolicie, dobrze? Mamy kurę. Taki ptak. Łazi, gdacze, groźnie patrzy, coś tam z ziemi wyskrobuje… jeśli jest z wolnego wybiegu, a nie z chowu klatkowego. No, ale, kura. Kura znosi jajko. Mniejsza już o to, jakiej klasy. Ważne jest to, że jajko wzięło się z kury. Jest tak jakby… jej specjalizacją. Odrzucamy w nim całą resztę „kurowatości” i skupiamy się na tym jednym aspekcie, na tej jednej z możliwości kurzych. A potem z tego jajka robimy jajecznicę. Dalsza specjalizacja. Dalsza obróbka. I to na dodatek wyjątkowo smaczna, gdyby ktoś mnie pytał. Trochę posolić, może szczypiorku odrobina, kiełbasy, szynki… uh, przepraszam, piszę na pusty żołądek. Jajecznica. Kolejne stadium specjalizacji kury. Kura wyrafinowana.
Gra to jajecznica. Film to jajko. Książka to kura. Proste? Proste. Droga od kury do jajecznicy jest naturalna, prosta, łatwa, przyjemna i w ogóle. Samo się robi w zasadzie. Ale w drugą stronę? No tak, tu się wyłania problemów głębia, czyż nie? Jajecznica z kury? Banał. Kura z jajecznicy? Uch, no, tego… lekko nie będzie. Jesteśmy zaawansowaną cywilizacją… ale nie aż tak jeszcze. Potrafimy rzeczy poddać obróbce, ale trochę gorzej nam idzie odobrobienie ich z powrotem. I oczywiście, w ramach kultury działa to trochę inaczej, bo nie stoją nam na przeszkodzie różnego rodzaju kwestie natury technicznej, które uniemożliwiają jajecznicy stanie się na powrót kurą. Ale również nie jest łatwo, wręcz przeciwnie. Przejście od książki poprzez film do gry to też pewien proces, który o wiele lepiej działa w jedną tylko ze stron. Jak grawitacja. I gdy się próbuje w drugą… cóż, wtedy mamy właśnie takie coś jak ten Tomb Raider z Vikander.
Oczywiście, pewnie za jakiś czas ktoś zrobi dobry film na podstawie gry, udowadniając, że moja kura, jajko i, w szczególności, pyszna jajecznica na masełku, to kiepska metafora. Ale czy nie wydaje wam się, że jednak coś w tym jest? Zwłaszcza w tej ostatniej? No cóż, w końcu jesteście użytkownikami portalu dla miłośników jajecznicy. Trudno, żebyście jej nie lubili… Zajmijmy się więc może jej konsumpcją zgodną z naturalnym porządkiem wszechrzeczy, co? I nie dajmy się robić w jajo...