Powiedzmy sobie od razu, że Przebudzenie dusz (ang. Ghost Stories) w reżyserii Jeremy’ego Dysona i Andy’ego Nymana to interesujący produkt, chociażby dlatego że pierwotnie pomysł stanowiący kanwę scenariusza zrealizowany został w formie sztuki teatralnej, wystawianej na West Endzie, a dopiero później twórcy zaadaptowali go na potrzeby kinematografii. Ponadto ze względu na mnóstwo nader świeżo potraktowanych, ale całkiem znajomych motywów i nawiązań do popularnych horrorów film okazał się hołdem dla kina grozy. Miłośnicy i miłośniczki horrorów i opowieści niesamowitych będą mieli niezłą zabawę, wyszukując kolejne „mrugnięcia” Dysona i Nymana. Łatwo dostrzec elementy odwołujące się do takich obrazów, jak: Martwe zło, Dark Water, a także oryginalna Linia życia czy Koszmar minionego lata (motyw tego ostatniego dość specyficznie, a zarazem dowcipnie tu ujęto), jak również do długiego szeregu azjatyckich opowiastek o zemście zza grobu, duchach żądających sprawiedliwości i zadośćuczynienia.
Głównym bohaterem Przebudzenia dusz jest profesor Goodman (Andy Nyman), który zawodowo i z poczucia obowiązku, by nie rzec, z zamiłowania, zajmuje się demaskowaniem rzekomych zjawisk paranormalnych i oszustów żerujących na naiwnych osobach cierpiących z powodu straty najbliższych. Jego wielkim idolem jest sławny badacz Charles Cameron (Leonard Byrne), który z kolei zaginął w tajemniczych okolicznościach piętnaście lat wcześniej. Pewnego dnia naszego bohatera spotyka niespodzianka – otrzymuje on wiadomość od Camerona. Wyczekiwane z zapartym tchem spotkanie okazuje się dlań szokujące z wielu względów. Spotyka zniszczonego, schorowanego człowieka, pozbawionego pewności odnośnie wszystkiego, co stanowiło sens życia tak jego, jak i Goodmana. Starzec, zionąc pogardą wobec swego gościa, przedstawia mu trzy sprawy, których nie był w stanie wyjaśnić. Oczekuje, że młodszy badacz dokona tego lub przyzna, iż unosił się pychą, a wszystko, co negował i wydrwiwał, jest prawdą – świat jest pełen tajemnic i istot nadprzyrodzonych. Oczywiście urażony i upokorzony Goodman przyjmuje wyzwanie, a prowadzone przezeń śledztwa otworzą przed nim bramy strachu i pokażą, czym jest obłęd i kompletna bezradność.
Konstrukcja filmu Dysona i Nymana bazuje na konwencji paradokumentu i antologii opowieści niesamowitych. Trzy śledztwa to w istocie trzy nowelki, połączone wspólną metawarstwą. W ich trakcie uczestnicy straszliwych wydarzeń opowiadają Goodmanowi swoje przeżycia, widz wraz z nimi przenosi się w scenerię owych zdarzeń, a sam profesor, z początku nie zdając sobie z tego sprawy, rejestruje coraz więcej dziwnych, wspólnych szczegółów (warto oglądać bardzo uważnie, zwracać uwagę na wypowiadane terminy i przyglądać się nawet... plastykowym torebkom), które tworzą niepokojącą układankę – a może wiadomość? Trzy typowe, znane nam chociażby z filmów familijnych, opowiastki o duchach, które snuje się nocą przy ognisku albo w sypialni z latarką w dłoni, by przestraszyć kolegów, a potem śmiać się do rozpuku... Tyle że w tej Gęsiej skórce dla dorosłych nie ma za bardzo z czego się śmiać – chyba że w momentach, kiedy twórcy Przebudzenia dusz z premedytacją uderzają w groteskę i surrealistyczne klimaty.
Bardzo ciekawie, zarówno w sensie realizacji, jak i przesłania, przedstawiony został proces, w ramach którego Goodman traci estymę dla kwestii nadprzyrodzonych, ironicznie podsumowując: Trzeba uważać, w co się wierzy. Każda z nowel ma swój własny, odmienny, specyficzny klimat, lecz motywem przewodnim zawsze jest poczucie winy i niemożność ucieczki nie tylko przed tajemniczą, złowrogą siłą, ale i przed wewnętrznymi demonami. Nazwisko głównego bohatera okazuje się tu tyleż symboliczne, co kluczowe, a esencją filmu jest swoiste przebudzenie duszy Goodmana. Akcja nie pędzi na złamanie karku, nie o to bynajmniej tu chodzi, wędruje spokojnie, czasem wręcz snuje się leniwie, żonglując schematami z cyklu Znacie? Znamy! To posłuchajcie. Mamy tu trochę momentów obliczonych na podskakiwanie w fotelu, przede wszystkim jednak chodzi o mroczną, duszną atmosferę i psychologiczny dyskomfort, generowany klaustrofobicznymi wnętrzami, ciemnymi barwami i pracą kamery koncentrującej się na drobiazgach, co przez większość filmu całkiem dobrze się sprawdza. Śledząc fabułę, łapie się skojarzenia z U progu tajemnicy Alberta Cavalcanti lub Red Lights Rodriga Cortesa, potem jednak, niestety, napięcie siada wskutek zbyt szybkiego zwrotu w stronę surrealnego miejsca, gdzie David Lynch spotyka się z Terrym Gilliamem.
Przebudzenie dusz jest bardzo dobre aktorsko. Świetne – do pewnego stopnia absurdalne – wrażenie sprawia znany chyba wszystkim Martin Freeman (trzecia opowieść), który dotąd nie grywał w horrorach. Prawdziwy koncert mimicznego talentu daje jednak Alex Lawther (druga opowieść), który teraz zapewne kojarzony jest głównie z serialem The End of The Fu**ing World. Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że rola psychotyka w stanie histerii nie należy do zadań szczególnie trudnych, ale – tak czy owak – to, co chłopak zaoferował, stanowi ucztę dla oczu. Swoją drogą pod względem strony wizualnej najmocniej uderza pierwsza opowieść (która z kolei nie olśniewała aktorsko tak, jak kolejne), przywodząc na myśl film Kiedy gasną światła Davida F. Sandberga, którego recenzję można przeczytać tutaj.
Czy zatem jest to „najlepszy horror od lat”? Niestety, nie, bo choć to film dobry, na pewno nie jest „absolutnie genialny” i raczej bez najmniejszego trudu zaśniemy. Przebudzenie dusz długo ogląda się z duszą na ramieniu, ale w pewnej chwili traci ono... duszę. Końcówka, choć interesująca, nie jest niczym oryginalnym – wbrew temu, co można o filmie przeczytać. Ów motyw występuje w co najmniej dwóch filmach SF, przynajmniej jednym thrillerze psychologicznym i w pewnym onirycznym serialu. Nie zapominajmy też o książkach fantastycznych – również co najmniej trzech.
Przebudzenie dusz jest dla Ciebie, jesli interesują Cię survival horrory i znajdujące się tam zagadki, na przykład Allison Road lub Crying is not Enough.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!