Czarne lustro powraca i znowu dezorientuje widza

Kamil Ostrowski
2019/01/08 15:30
0
0

Metafilm, znany także jako Black Mirror: Bandersnatch, potrafi namieszać w głowie. Twórcy zaskakują, bo odważyli się na coś nowego. A może starego?

Czarne lustro powraca i znowu dezorientuje widza

Połowa lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku to początki gamingowej rewolucji. Gry komputerowe nie były jeszcze traktowane jako pełnoprawne medium i w potocznym rozumieniu bliżej było im do zabawek, ewentualnie gier planszowych czy karcianych, niż do dzieł kultury utrwalonych za pomocą słowa pisanego czy taśmy filmowej. W takich kulturowych warunkach pojawiają się pierwsi wizjonerzy. Tutaj na scenę wkracza, cały w fobiach społecznych, młody Stefan Butler, który planuje dołączyć do zaszczytnego grona pionierów w dziedzinie produkcji fabularnych gier wideo. Udaje mu się załatwić rozmowę z szefostwem Tuckersoft – swojego ulubionego wydawnictwa, dla którego pracuje Colin Ritman – jego guru w świecie game developmentu, odpowiedzialny za cały szereg znakomitych produkcji (to jeszcze czasy gdy wiele gier tworzone było w pojedynkę). Młody Stefan planuje „zegranizować” powieść fikcyjnego pisarza Jerome F. Daviesa. Powieść nie byle jaką bo taką z gatunku „choose-your-own-adventure”, a więc w której czytelnik dokonuje za bohaterów kluczowych wyborów, tym samym wpływając na tory, jakie obiera opowieść. Nie trzeba chyba tłumaczyć ironii wynikającej z faktu, iż Black Mirror: Bandersnatch to film z gatunku „choose-your-own-adventure”.

W praktyce wygląda to w ten sposób: oglądamy film i w kluczowych momentach decydujemy co takiego zrobi główny bohater, czyli Stefan Butler, poprzez wybranie odpowiedniej opcji znajdującej się u dołu ekranu. Zaczynamy od prostych decyzji: jaką puścić muzykę na samym początku, co zjeść na śniadanie. Na podjęcie decyzji oczywiście mamy tylko kilkanaście sekund. Z czasem wybory stają się bardziej znaczące i zdecydowanie trudniejsze. Jak to ma miejsce w tego typu opowieściach, niektóre decyzje mogą zapędzić nas w ślepą uliczkę – w tym momencie Netflix cofa nas odrobinę, abyśmy mogli obrać inną ścieżkę. Niektóre z wyborów są nieodwracalne, a ich suma prowadzi nas do różnych odnóg opowieści i ostatecznie prowadzi nas do innych zakończeń. Po pewnym czasie zorientujemy się, że Bandersnatch to labirynt, który możemy chcieć przejść kilka razy, aby zorientować się w jego zakamarkach.

Po pewnym czasie film zaczyna igrać zarówno z widzem, jak i z głównym bohaterem. Ciężko jest mówić o Bandersnatchu bez zdradzania zarówno zrębu fabuły w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, jak i pewnego rodzaju koncepcyjnej zagrywki, która ostatecznie staje się clue doświadczenia przeżywanego przed ekranem. Mogę Wam tylko zdradzić, że historia zapętla się wielokrotnie, igra z naszym poczuciem rozumienia czym jest rzeczywistość, świat przedstawiony i wolna wola. Ciężko powiedzieć, żeby Bandersnatch był przesadnie skomplikowany czy odkrywczy, aczkolwiek trudno nie docenić faktu, że tego typu projekt został przedstawiony szerokiej publice.

Netflix zawsze broni się wysoką jakością swoich produkcji i podobnie jest w tym wypadku. Pomimo tego, że Bandersnatch jest swego rodzaju eksperymentem, to ewidentnie nie szczędzono na niego środków. Wielokrotnie kręcone sceny, różniące się drobnymi elementami, rozmaite smaczki, to wszystko składa się na wrażenie… kompletności.

GramTV przedstawia:

Można przyczepić się do faktu, że Bandersnatch jest dziurawy logicznie, bo bardziej uważny widz może się przyczepić do paru rzeczy. Uważam także, że momentami twórcy zbyt daleko zapędzili się w puszczaniu oka do widza, co potrafi nieco rozstroić. O ile bowiem jestem wielkim fanem burzenia czwartej ściany, tak schizofreniczny klimat łatwo jest naruszyć nawet krótką salwą śmiechu. Wszystko zależy oczywiście od otwartości i wrażliwości widza, czy też „uczestnika”, bo tak chyba lepiej będzie nazwać w tym przypadku odbiorcę tego interaktywnego filmu.

Bandersnatch jest ciekawą koncepcją, której kulą u nogi bywają odrobinę drętwe dialogi i momentami siermiężne aktorstwo. Chciałbym móc powiedzieć coś dobrego o głównym bohaterze, granym przez Fionna Whiteheada, ale niestety nie mogę. Ciężko jest w garncu słabo-nijakości znaleźć jakieś perły, chociaż gdybym miał kogoś pochwalić, to byłby to zdecydowanie Will Pulter jako Colin Ritman – ekscentryczny, nawiedzony i genialny. Aktor którego do tej pory znałem tylko z Millerów oraz Więźnia Labiryntu, daje tutaj popis solidnej brytyjskiej szkoły.

Stworzony przez Netflixa interaktywny film daje się lubić, potrafi zaskakiwać i skłania do refleksji. Niezbyt długiej i niezbyt głębokiej, ale jednak. To ciekawe doświadczenie, które troszkę osłabia, ale na szczęście nie paraliżuje, kiepskie aktorstwo i wkładane w usta tychże aktorów komunały i dziwaczne kwestie. Warto jest Bandersnatcha przeżyć, a miłośnicy logicznych odwróconych piramid będą nieźle bawić się z tą układanką nawet przez kilka godzin.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!