Bycie sędzią nie polega na wydawaniu sprawiedliwych wyroków. Przynajmniej w czasach rewolucji francuskiej.
Bycie sędzią nie polega na wydawaniu sprawiedliwych wyroków. Przynajmniej w czasach rewolucji francuskiej.
We. The Revolution pozwala wcielić się w sędziego w czasach rewolucji francuskiej. Odrobina wiedzy z lekcji historii jest niezbędna, by dobrze zrozumieć, co się dzieje w grze. Przed rewolucją Francja była monarchią absolutną, społeczeństwo dzieliło się na stany: szlachta, duchowieństwo oraz stan trzeci (chłopstwo i mieszczaństwo). W roku 1774 na tron wstąpił młody król, Ludwik XVI, który nie cieszył się sympatią poddanych. Państwo było niemiłosiernie zadłużone, ale szlachta nie dopuściła do odebrania sobie przywilejów. Pomysł, by dokonać emisji pieniądza, spowodował gigantyczną inflację. Do tego doszła klęska nieurodzaju i ludzie zaczęli przymierać głodem. Taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Okres rewolucji kojarzy się z pozytywną zmianą - przyjęciem w 1789 roku aktu wstępnego przyszłej konstytucji, Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela. Kojarzy się jednak przede wszystkim z masowym ścinaniem głów na gilotynie. Świadkami i uczestnikami tych wydarzeń jesteśmy w We. The Revolution - możemy skazać na śmierć nawet króla Ludwika XVI.
W grze wcielamy się w sędziego, mającego bardzo złą reputację - pijaka i hazardzisty. Aby przetrwać w niespokojnych czasach, będziemy musieli zadbać o to, by był on powszechnie szanowany, a przynajmniej nie znienawidzony przez różne ugrupowania. Oczywiście, to bardzo skomplikowane zadanie, zdecydowanie nie polegające na wydawaniu sprawiedliwych wyroków. To, co spodoba się ludowi, niekoniecznie spodoba się rewolucjonistom. Wydając wyroki niezgodne z tym, czego pragną członkowie naszej rodziny, narażamy się na to, że żona, ojciec czy synowie odwrócą się od nas, co pociągnie za sobą pogorszenie reputacji. W pewnym momencie dołączają także arystokraci, którzy również mają własne zdanie na temat każdego z oskarżonych. Oczywiście, trzeba też pamiętać, by wydawać wyroki zgodne z opinią ławy przysięgłych.
We. The Revolution miałam okazję sprawdzić już w ramach beta-testów. Od tamtego momentu upłynęło wiele miesięcy i w grze sporo się zmieniło na lepsze - nie trzeba już zaznaczać ręcznie najważniejszych słów w dokumentach ani odgadywać, jak połączyć kluczowe wyrażenia ze sobą.
Gdy rozpoczyna się rozprawa, naszym zadaniem jest dokładnie zapoznać się z aktem oskarżenia, na którym zaznaczono najważniejsze słowa. Po przeczytaniu aktu, możemy zacząć odblokowywać pytania, decydując, z czym powiązać kluczowe wyrażenia - czy chodzi o dowód rzeczowy, oskarżenie, charakter sprawcy itd. Przykładowo, jeśli sprawa dotyczy arystokratki, która zleciła wykonanie karety, oczywistym jest, że rachunek będzie dowodem, nic natomiast nie powie o cechach owej damy. Każde trafne połączenie odblokuje pytanie, możemy też popełniać błędy, ale jeśli pomyłek będzie zbyt dużo, uniemożliwimy sobie odkrycie wszystkich pytań. To rozwiązanie zdecydowanie bardziej przypadło mi do gustu niż pomysł z bety. Tym razem generalnie wystarczyło, że się zastanowiłam, by poprawnie wskazać powiązania. Owszem, zdarzały mi się błędy. Na wszelki wypadek wczytywałam jednak (gra tworzy automatycznie zapisy każdego dnia tuż przed rozprawą w sądzie) i próbowałam jeszcze raz, by mieć większe pole do popisu, jeśli chciałam wpłynąć na osąd ławy przysięgłych.
To, co myślimy o danym oskarżonym i jego przewinieniach, nie ma wielkiego znaczenia. Ważne jest, by dbać przede wszystkim o siebie. Jeśli chcemy zyskać przychylność rewolucjonistów, a oni życzyliby sobie ścięcia oskarżonego, to lepiej wybierać pytania, które nastawią do niego negatywnie ławę przysięgłych - przynajmniej w ten sposób nie narobimy sobie wśród nich wrogów, co mogłoby pogorszyć naszą cenną reputację. Niestety, nie da się sprawić, by wszyscy byli zadowoleni. Przez cały czas miałam wrażenie, że to nie ja jestem sędzią, ale że to mnie wszyscy osądzają i zawsze się komuś narażę, nieważne, jak będę kombinować, marnie skończę.
Jeśli skażemy kogoś na śmierć, możemy przemówić do ludu, nim pociągniemy za sznur gilotyny. Nie jest to obowiązkowe, lecz warto spróbować: możemy trochę zyskać, jeśli wybierzemy dobre argumenty, (jeśli nie wyczujemy poprawnie nastrojów, tracimy). Zanim rozpoczniemy przemowę, możemy sprawdzić, jakie jest nastawienie tłumów i na tej bazie obrać odpowiednią strategię. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zgadywać. Powinie się noga? Od czego są zapisane stany gry... To nic, że trzeba rozprawę przeprowadzić od nowa, reputacja jest zbyt cenna, by tracić ją w głupi sposób.
Uważne czytanie dokumentów i słuchanie oskarżonych pozwala także dobrze wypełnić raport. I tu wystarczy się skupić, przejrzeć posiadane papiery, a nie będzie najmniejszego kłopotu z udzieleniem poprawnych odpowiedzi. Niedbalstwo przełoży się, oczywiście, na utratę reputacji.
Na sali sądowej możemy też przejrzeć dziennik i sprawdzić, jak relacje z rodziną oraz inne wydarzenia wpływają na nasz wizerunek. Czasem zdarzy się coś, czego nie możemy przewidzieć - np. dowiadujemy się, że tłum chce włamać się do zbrojowni, gdyż wierzy, że kilka kilometrów od Paryża czeka armia obcego państwa, gotowa do oblężenia. Sprawę możemy zignorować, ale lepiej wykorzystać swe wpływy i zaprowadzić porządek, wysyłając straż lub przemawiając do ludu. Wystarczy trochę zaniedbań, a znajdziemy się na prostej drodze do katastrofy.
W pewnym momencie w grze tracimy możliwość wydania wyroku więzienia. Nie jest to złośliwość ze strony twórców, by nie dało się wybrać rozwiązania, które nikogo specjalnie nie rozjuszy, po prostu zgodność z historią: naprawdę obowiązywała zasada, że można było kogoś tylko albo uniewinnić, albo skazać na gilotynę. Podobnie jest w momencie, gdy zamiast analizować i przesłuchiwać świadków, osądzamy na podstawie krótkich notek kilka osób jednego dnia. Nie wynika to z lenistwa autorów; we Francji naprawdę doszło do sytuacji, w której w sprawach nie pozostawiających wątpliwości wyroki wydawano szybko i bez udziałów oskarżonych. I tym razem sprawiedliwość nie ma znaczenia. Jeśli zależy nam na poparciu jakiegoś stronnictwa, to będziemy zmuszeni wypuścić nawet gwałciciela i mordercę.
Rozprawy to jednak tylko jeden z wielu elementów gry. Każdego dnia dzieją się rzeczy także poza salą sądową. Wracając do domu, możemy natknąć się na losowe zdarzenie - np. tłum oglądający ściętą głowę - musimy zadecydować, czy kazać ją sprzątnąć, czy po prostu sobie pójść. Oczywiście, na szali znów leży reputacja i nie da się odgadnąć efektów działań, trochę jak w życiu. Przynajmniej możemy wczytać grę, jeśli coś pójdzie nie po naszej myśli (choć trzeba będzie zacząć dany dzień od początku). Nie zawsze jednak mamy wybór, są też wydarzenia fabularne, na które nie mamy wpływu.
Gdy już uda się dotrzeć bezpiecznie do domu, rozmawiamy z rodziną lub gośćmi. Od tego, co zrobimy, zależy, w jaki sposób będą nas postrzegać żona, synowie i ojciec. Z początku nie wiedziałam, które opcje wybierać, miałam wrażenie, że niezależnie, co robię, wszyscy ostatecznie i tak będą wściekli. Niektóre rzeczy dało się wywnioskować, np. skoro starszy syn uważa, że prawo to najnudniejsza rzecz na świecie i woli grę na altówce, to nie będą go interesować rozmowy o polityce. Reakcji na inne sposoby spędzania wspólnie czasu musiałam nauczyć się metodą prób i błędów. Kiedy chciałam zdobyć trochę poparcia ojca i zdecydowałam się poświęcić wieczór debacie politycznej (w końcu w opisie była mowa o męskich tematach), bardzo na tym straciłam. Kiedy wybierałam wspólny spacer, nie mogłam przewidzieć, że ojciec będzie niezadowolony. Poprawienie relacji okazało się praktycznie niemożliwe, zaskarbiłam sobie nienawiść wszystkich prócz najmłodszego syna. W ten sposób w pierwszej rozgrywce, małymi krokami, mojego sędziego wykończyła najbliższa rodzina, został zdymisjonowany - postanowiłam więc zacząć wszystko od początku.
Wydawanie wyroków przysparza wrogów niezależnie, jak bardzo staramy się zachować dobre imię. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał do nas osobiste zastrzeżenia. Wiąże się z tym kolejna warstwa gry - intrygi. Musimy decydować, jak wybrnąć z nieprzyjemnej sytuacji, np. czy rozpuszczać plotki, czy może zastosować rozwiązania siłowe. Intrygi składają się z wielu etapów, nie wszystkie akcje muszą się powieść. Czasem trzeba użyć swych wpływów, by zwiększyć swe szanse. I tu generalnie nie wiadomo, jak działać, by osiągnąć jak najlepszy rezultat (jest element losowości), a że ostateczny efekt poznamy dopiero po wielu dniach, to wczytywanie już nie będzie najlepszym rozwiązaniem.
Walka o każdy punkt reputacji to jeszcze nie koniec. Możemy wręcz spróbować kontrolować cały Paryż. Na starcie mamy jedną dzielnicę i paru agentów, dzięki którym przejmiemy kolejne obszary, uspokoimy wzburzoną ludność i pozbędziemy się wrogich agentów. Już po kilku turach miałam wrażenie, że dzieje się za dużo, by móc wszystko utrzymać pod kontrolą. Jak nie wrogowie, to patrole łapiące moich agentów, jak nie patrole, to muskadyni podburzający ludność - a przecież wypadałoby zająć się przejmowaniem sąsiednich dzielnic i tłumieniem zamieszek zamiast skupiać się wyłącznie na kontrowaniu ruchów rywali.
Styl graficzny może się podobać - postaci i lokacje składające się z dużych trójkątów prezentują się bardzo interesująco. Jeśli chodzi o warstwę dźwiękową, wypowiedzi słychać podczas cut-scenek, ale nie ma voice-actingu postaci na sali sądowej czy w rodzinnym domu. To nie jest wadą, i tak wolałabym wszystko po prostu czytać, nawet gdyby postaci miały głos. Przeszkadzały mi tylko drobne kłopoty techniczne z dźwiękiem (ustawienia nie działały w cut-scenkach) i przestawianie za każdym razem języka na angielski po uruchomieniu gry. Złożę to na karb tego, że grałam przed premierą i nie wszystkie poprawki zostały wprowadzone.
We. The Revolution okazało się grą ciekawą i nietypową, zmuszającą do myślenia i kombinowania, w której bardzo przydaje się wiedza o okresie rewolucji francuskiej. Przez całą rozgrywkę czułam sporą presję, by niczego nie zepsuć, więc starannie analizowałam akty oskarżenia i dokumenty, zastanawiałam się, jak osiągnąć najkorzystniejszy wynik dla siebie, próbując nie denerwować zbytnio rodziny, ławy przysięgłych i poszczególnych stronnictw. Machnięcie ręką tu i tam na błędy przy pierwszym podejściu bardzo zemściło się w przyszłości, więc przy rozpoczęciu zabawy na innym profilu zaczęłam od zbudowania lepszych relacji z najbliższymi, co zdecydowanie się opłaciło. Gra nie jest całkowicie liniowa - część spraw w sądzie jest losowa, można też podejmować decyzje, które zaważą na tym, co się stanie, więc całość nie sprowadziła się wyłącznie do przeklikania znanych mi rzeczy i obserwowania, jak zmieniają się słupki poparcia. Miałam też wrażenie, że gram w kilka gier naraz, próbując dobrze wykonywać pracę na sali sądowej, knując intrygi i próbując zapanować nad pogrążonym w chaosie Paryżem. Polityka czy historia nie są moją pasją, niemniej w grze bawiłam się świetnie - dużo lepiej niż zakładałam.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!