Jedna z najsłynniejszych produkcji Netflixa przestaje tracić swoją świeżość i blask. Wciąż nie jest źle, ale potrzebne są zmiany.
Jedna z najsłynniejszych produkcji Netflixa przestaje tracić swoją świeżość i blask. Wciąż nie jest źle, ale potrzebne są zmiany.
Jedno z ulubionych polskich przysłów brzmi “lepsze jest wrogiem dobrego”. Polacy w ogóle lubią tego rodzaju powiedzonka, które usprawiedliwiały by nas samych przed chęcią dokonania jakiś zmian, zainwestowania w lepsze życie, podjęcia ryzyka celem doskonalenia się. “Pokorne cielę dwie matki ssie”. “Wolniej jedziesz, dalej zajedziesz”. “Co nagle, to po diable”. Stąd moje podejrzenie, że u producentów Stranger Things odezwał się zew krwi jakichś nadwiślańskich przodków, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że po raz trzeci dostajemy niemalże to samo?
Mijają lata, a Hawkins zmienia się tylko pozornie. Co prawda Nastka nie jest już wolnym elektronem, a wiedzie względnie normalne życie, zaadoptowana przez Jima Hoppera i tworzy irytującą parkę z Mikiem, a Lucas Sinclair jako jedyny z ekipy ich rozumie, bowiem sam związał się ze względnie nową w serialu postacią, tj. młodą Max. Generalnie cała ekipa zaczyna dorastanie, co zaczyna być widać, chociaż zasadniczo nie zmienia postaci rzeczy. Poza tym równie dobrze moglibyśmy pominąć drugi sezon, a nawet większość pierwszego, przynajmniej na gruncie rozwoju uczestników tego dramatu.
Wrażenie straszliwego deja vu sprawia, że Stranger Things leci niejako w tle. Will Byers wciąż jest prześladowany przez mind flyera (łowcę umysłów). Grupka przyjaciół wciąż walczy więc z tym samym “bossem”, który jakimś sposobem wiecznie znajduje sposób, aby położyć swoje wredne łapska na Hawkins. Oczywiście tajną bronią jest Nastka. Zmieniło się tyle, że w miejsce tajnej amerykańskiej bazy mamy tajną sowiecką bazę, zakamuflowaną, ale równie funkcjonalną co ta prowadzona przez rząd USA. Po raz kolejny głównym zadaniem staje się zamknięcie wrót do innego wymiaru. Już to widzieliśmy i to wiele razy.
Jedynymi widocznymi zmianami są niektóre, chociaż wciąż poślednie, modyfikacje w charakterach głównych postaci - mówię tutaj o członkach “ekipy” walczącej bez przerwy z tym samym potworem. Nastka przechodzi swój krótki nastoletni bunt, Mike odkrywa w sobie nowe uczucia, chociaż pozostaje niesamowicie irytujący. Hopper i Joyce po raz enty czują do siebie “chemię”, ale w tym konkretnym wypadku ich magnetyzm udaje się uchwycić chyba najlepiej ze wszystkich trzech serii. No i pojawia się nowa, ciekawa postać, która niestety po paru odcinkach ginie śmiercią tragiczną. Niemniej, trzeba odnotować ją na plus (po seansie będziecie wiedzieli o kogo mi chodzi). Zasadniczo niestety, po ośmiu odcinkach, ciężko jest mi powiedzieć cokolwiek więcej, bowiem wszystko to już widzieliśmy, przeżyliśmy i niewiele widzę sensu w powtarzaniu tego samego schematu. No, ale to nie ja jestem showrunnerem.
Stranger Things zawsze było czymś w rodzaju hołdu złożonego latom 80tym. My w Polsce możemy odczuwać to nieco słabiej, ponieważ z oczywistych względów mało kto nad Wisłą wspomina ten okres z rozrzewnieniem, niemniej poprzez wpływ popkultury również my posiadamy pewną wrażliwość na tego typu stylistykę. W trzecim sezonie granie na ten sentyment udaje się równie dobrze, co w poprzednich. Co prawda główne postaci nie grają już w Dungeons & Dragons (a raczej raz próbują, ale kończy się to małą dramą), jednak obecne są inne “przymioty” tego okresu - specyficzne ciuchy, muzyka, wypady do centrum handlowego, dziennikarskie śledztwo za pulpową historią czy festyn z okazji 4 lipca. Czuć ten klimat.
Trzeci sezon Stranger Things nieźle się ogląda, ale jak już wspomniałem wcześniej - ciężko jest się na tej serii skupić, głównie z uwagi na poczucie, że już to widzieliśmy i to już dwukrotnie. Z całą moją sympatią do wykreowanego w serialu świata, postaci i ogólnego “ciężaru”, tak dłużej być nie może. Potrzebne są odważne zmiany, jeżeli mam wrócić do Hawkins. Na samym sentymencie ten Cadillac, jakkolwiek uroczy, dłużej nie pojedzie.
Komu spodoba się Stranger Things? Nikogo nie zdziwi chyba, że miłośnikom lat 80tych, lekkich thrillerów czy tak zwanego kina nowej przygody. W zasadzie wszystkim, którzy lubią przyzwoitą telewizję, nawet jeżeli boleśnie powtarzalną.