Twórcy popularnej gry MOBA postanowili w końcu wprowadzić nas w swoje od lat skrywane projekty. Sporo tego, a ponoć to wciąż nie wszystko.
Przyznam, że gdy w lutym 2012 roku po raz pierwszy zasiadłem do gry League of Legends, nie byłem nawet skłonny przypuszczać, że to właśnie ja będę wraz z jej twórcami świętował pierwszą dekadę LoL-a na rynku. I nie mówię już tu nawet o tym, że ta okazja przypadła mnie. Zwyczajnie sądziłem, że moda na MOBA skończy się tak szybko, jak się zaczęła, a w takim 2019 roku zupełnie inna gra będzie na topie. O tytule słyszałem już na długo, zanim po raz pierwszy przysiadłem do zabawy, ale ten jawił mi się jako chaotyczna zbieranina wszelkiej maści dziwnych postaci, które biegają po mapie bez szerzej nakreślonego celu. I chociaż mówi się, że to pierwsze wrażenie jest najważniejsze, to sam nie wiem, w którym momencie League of Legends zmieniło się w tytuł, przy którym spędziłem tysiące godzin na przestrzeni ponad 7 lat.
Oto jesteśmy, w 2019 roku, gdzie League of Legends dzielnie przetrwało modę na battle royale, pokonało konkurentów, zachowało bazę graczy, a z 8 milionami zalogowanych jednocześnie graczy jest najpopularniejszym tytułem sieciowym na PC. W międzyczasie twórcom udało się zbudować jedną z największych i najbardziej zaangażowanych scen e-sportowych na rynku; stworzyć własną kapelę metalową, która wydaje piosenki noszące tytuły przedmiotów z gry; a także gruntownie przebudować swoją grę w niemal wszystkich aspektach – poza jej fundamentami. Wydaje się, że to właśnie kurczowe trzymanie się pierwotnej formuły zadecydowało o sukcesie tytułu. Podczas gdy liczne gry sieciowe tracą graczy po wprowadzeniu większej aktualizacji, to Riot Games z roku na roku rozstawia coraz więcej pionków na niemal tej samej planszy, dodaje garść narzędzi, inne zabiera, ale całość pomimo tego, że zmienia się dynamicznie, to jednak nie przechodzi żadnej rewolucji.
Riot Game(s)
Trudno znaleźć graczy, którzy w ciągu minionej dekady nie rozegrali ani jednego meczu w LoL-a, a nawet jeśli, to z pewnością zrobili to ich znajomi. O grze podczas jej 10-letniej obecności na rynku słyszał zapewne każdy, a wraz ze wzrostem bazy aktywnych graczy rosły oczekiwania odbiorców, krytyka wobec twórców i oczywiście presja wśród nich samych o to, by być coraz lepszym. Jednak to nie wszystko, bo jeśli śledzicie poczynania rozmaitych firm z branży, to zapewne widzicie, że te, które odniosły sukces, raczej nie mają takiego komfortu, by spocząć na laurach, gromadzić kapitał i latami dopracowywać najdrobniejsze aspekty swojego dzieła. A tak właśnie postrzegane było studio Riot Games, którego nazwa często stawała się obiektem żartów. Jednak w dniu obchodów 10 rocznicy League of Legends twórcy na dobre zakończyli śmieszkowanie – podczas gdy ja zbierałem siły przed oficjalnymi europejskimi obchodami w londyńskim hotelu, to na specjalnym streamie ujawniono szereg wewnętrznych projektów studia. Strzelanka? Bijatyka? Hack’n’slash? Karcianka? Mobilne League of Legends? Sporo tego, ale postaram się Wam to przybliżyć jak najczytelniej.
Tytułem wstępu warto pozostać jeszcze na chwilę przy samym League of Legends 10-Year Celebration, które odbyło się w Londynie i było skoncentrowane na samej grze i oczywiście graczach. Riot Games przygotowało długie rzędy gamingowych stanowisk, przy których wszyscy uczestnicy mogli pograć we własnym gronie, z osobami z całego świata, a nawet z obecnymi na obchodach pracownikami studia. Część zarezerwowanej dla uczestników przestrzeni zaaranżowano na dżunglę z Summoner’s Rift, a w samym centrum ustawiono scenę, w której centrum był Nexus. Obok cosplayerów pojawiła się także Nicki Taylor, która zaśpiewała popularne piosenki towarzyszące Mistrzostwom Świata League of Legends, by później ustąpić miejsca dla DJ Sony. Zapewne dla osób, które w minionych latach nie były zaangażowane w życie społeczności skupionej wokół gry, ani nie mówi, ani nie znaczy to zbyt wiele, ale uwierzcie, że klimat był. Gierki z twórcami i innymi zaproszonymi to nie wszystko, bo jako przedstawiciel mediów miałem okazję spędzić też kilka godzin z deweloperami prowadzącymi zapowiedziane właśnie projekty, a nawet dowiedzieć się nieco o nich od prezesa Riotu – Nicolo Laurenta.
Idzie nowe
W centrum uwagi był oczywiście nadchodzący, 10. sezon rankingowy w League of Legends i związane z nim zmiany. Twórcy ujawnili, że nad aktualizacją przedsezonową Rise of the Elements pracowali przez kilka miesięcy, by mocno zrewolucjonizować wygląd podstawowej mapy gry, która teraz będzie ulegała przeobrażeniom wraz z pokonywaniem kolejnych smoków. Wciąż pozostaje tu wiele niewiadomych, ale całość ma zaoferować znacznie więcej narzędzi dla drużynowych zagrań, kreować pole pod nowe taktyki i niejako uzależniać tempo rozgrywki od walki o kluczowe punkty na mapie. Brzmi nieźle, a podobne nowinki, wraz z nowymi bohaterami pojawią się także w siostrzanym Teamfight Tactics. Z uwagi na brak konkretów nie będę tu rozwodził się nad nowinkami – te otrzymamy już niebawem, więc pozostaje czekać na szczegółowy opis aktualizacji i ich rychłą premierę.
Największymi oficjalnymi zapowiedziami przywołanej imprezy z pewnością pozostają: karcianka osadzona w uniwersum League of Legends zatytułowana Legends of Runeterra oraz mobilna i konsolowa wersja samego LoL-a zatytułowana League of Legeds: Wild Rift. Zarówno podczas samej imprezy, jak i kilka dni po jej zakończeniu miałem okazję spędzić sporo czasu z wczesną wersją gry karcianej i poświęcę jej osobny tekst, a tymczasem pochylę się na chwilę nad wspomnianym już League of Legeds: Wild Rift. Napięty grafik wydarzenia zagwarantował mi jedynie pojedynczy mecz w mobilną wersję gry – niby niewiele, ale wystarczyło, by zauważyć istotne różnice. Czy gra ma szanse zaistnieć poza PC? Czytajcie dalej.
Paluchem po ekranie, czyli League of Legends: Wild Rift
Nie jestem fanem mobilnego grania. Być może wynika to z faktu, że gdy zaczynałem swoją przygodę z grami, nikomu nawet się nie śniło, że za kilka lat niemal każdy mieszkaniec globu będzie przemierzał świat z telefonem komórkowym, czy późniejszym smartfonem w kieszeni. Wyrosłem na graniu przed kiepskiej jakości telewizorami, monitorami, gdzie nieodłącznym elementem zawsze była klawiatura, joystick, kontroler, a w końcu także mysz. Jednak z punktu widzenia dzisiejszych standardów taki ruch ze strony Riot Games może być bardzo opłacalny. Raz, że możliwości obecnych urządzeń przenośnych pozwalają w większym stopniu oddać warunki panujące w grze, a dwa, jest to doskonała alternatywa na spędzenie czasu oczekiwania, niezależnie od miejsca i czasu, każdy będzie mógł pozwolić sobie na meczyk w LoL-a. Oczywiście dochodzą też do tego trendy panujące na wschodnich rynkach, a także duża popularność marki, która przesądza, że na taki ruch wciąż nie jest za późno.
Powracając jednak do samej gry i mojego jeżdżenia paluchem po ekranie, to muszę przyznać, że w League of Legends: Wild Rift grało mi się całkiem przyjemnie. Może nie intuicyjnie, ze względu na słabe obycie z takim systemem sterowania, ale mobilny LoL potrafił sprawić sporo frajdy. Oczywiście do czasu, gdy nie zacząłem przegrywać. Już na pierwszy rzut oka widać tu wiele różnic w porównaniu do pecetowego buildu i nie mowa tu jedynie o znacznie uproszczonej grafice. Całość zaprojektowano w ten sposób, aby proces dołączenia do meczu, wyboru postaci, załadowania jej i doprowadzenia do końca trwał jedynie kilkanaście minut. Mamy tu więc zabawę na nieco mniejszą skalę – docieranie do kluczowych miejsc mapy trwa znacznie szybciej, gra sama podpowiada kolejne buildy, a mapę pozbawiono inhibitorów i broniących nexusa wież. Co najważniejsze, podobnie jak w zwykłym League of Legends akcję obserwujemy w rzucie izometrycznym, aczkolwiek w przypadku mobilnej wersji część ekranu zasłania interfejs (oraz nasze palce) więc twórcy musieli znaleźć dogodne rozwiązanie. Jest nim lustrzane odbicie mapy dla każdej z walczących stron – nie ma już górnej i dolnej alei, a są linie barona i smoka. W ten sposób każdy widzi grę identycznie u siebie, niezależnie od rozstawienia. Obok tego kamera zdaje się na stałe przymocowana do naszej postaci.
League of Legeds: Wild Rift ukaże się na konsolach i urządzeniach mobilnych w bliżej nieokreślonym punkcie 2020 roku, ale nie powinniśmy postrzegać gry jako portu pecetowego League of Legends. W rzeczywistości jest to zupełnie inna gra, a nasze postępy w oryginalnej wersji nie będą przeniesione do pozostałych buildów z prostego powodu. Wild Rift podobnie jak LoL pojawi się na rynku z około 40 startowych bohaterów i chociaż będą to doskonale znane nam postacie, to w miarę rozwoju gry będziemy zauważać coraz większe rozbieżności – niektórzy bohaterowie z pecetowej wersji nigdy nie pojawią się w Wild Rift, gdyż nie pasują do mechaniki, a zamiast nich możemy oczekiwać postaci, które nigdy nie zagoszczą na pecetach. Jednym słowem – mniejsze pole, szybsza gra, sporo uproszczeń i inne pionki.
Jedynym mankamentem przedpremierowej wersji był nieco niewygodny interfejs, a konkretnie fakt, iż przycisk odpowiedzialny za poruszanie się bohaterem był nieco za mały, przez co mój palec się z niego zsuwał, a ja uporczywie trzymałem go w miejscu, podczas gdy bohater przestawał się już poruszać. Sama rozgrywka przypomina za to zabawę z pecetowym LoL-em bez tzw. smartcastów, gdzie każda umiejętność musi być aktywowana, wymierzona, a dopiero po tym zostanie użyta. I chociaż jak wspomniałem wcześniej, nie należę do fanów gier mobilnych, to League of Legends: Wild Rift zapewne umili mi niejedno oczekiwanie na przystankach, lotniskach czy w urzędach. Wersje alfa i beta tytułu mają zadebiutować jeszcze przed końcem 2019 roku, na początku 2020 roku tytuł ukaże się na iOS oraz Android, by później pojawić się także na konsolach.
Alfabet Riotu – A, F i L
Obok gier bezpośrednio nawiązujących do tego, z czego zasłynęło Riot Games czy zwyczajnego zwiększenia obszaru swoich działań na nowe platformy sprzętowe amerykańska firma zapowiedziała także nowości wpisujące się w ramy innych gatunków — projekty A, F, & L oraz nieopatrzony stosowną literką e-sportowy menedżer. Już na wstępie warto zaznaczyć, że żadna, absolutnie żadna z przywołanych tu gier nie będzie skierowana do pojedynczego gracza. Dlaczego? Bo jak powiedział nam podczas spotkania prezes firmy – Nicolo Laurent, przygotowanie gier dla zabawy w singlu wymaga zdecydowanie innych umiejętności niż te, które latami szlifowali pracownicy studia. Myśl o eksplorowaniu nowego gruntu musiałaby być podparta pozyskaniem nowych deweloperów z doświadczeniem w tych sferach, co dla studia, które długo budowało markę i raczej zamierza w większym stopniu na niej polegać, jest zbyt dużą rewolucją.
GramTV przedstawia:
Przechodząc do konkretów, zacznę od projektu A, czyli tego, który zupełnie odcina się od dotychczasowego dorobku firmy w postaci świata Runeterry. Laurent przyznał, że byłoby o wiele łatwiej, gdyby udało się włączyć znanych z LoL-a bohaterów do taktycznej strzelanki, ale nie było to zgodne z wizją twórców. Bo gdy widzimy określonego bohatera, to zakładamy, że znamy wachlarz jego zdolności, a te bardzo rzadko korespondowały z tym, jak ma wyglądać strzelanka Riotu. Podczas spotkania nie widziałem więcej niż Wy na opublikowanych przez twórców materiałach. Projekt A wygląda jeszcze nieco surowo i trochę trudno wyczuć, w jakim kierunku podąży dalszy jego rozwój, bo chociaż całość zdaje się takim drugim FPP MOBA jak Overwatch, to same zasady zabawy uwarunkują to, do kogo skierowana będzie gra. Ostatecznie dla firmy to bez wątpienia skok na głęboką wodę, więc zapewne gry nie zobaczymy zbyt prędko, ale dobrze wiedzieć, że Riot Games nie zamierza jedynie odcinać kolejnych kuponów od wypromowanej przez siebie marki.
Zdecydowanie bliższy fanom Lege of Legends będzie projekt L, czyli zaprezentowana jeszcze przy okazji tegorocznego EVO bijatyka. Tutaj twórcy mają szerokie pole do popisu, bo chociaż każda z postaci dysponuje już doskonale znanym graczom zestawem umiejętności, to wszystko na nic, jeśli deweloperzy nie połączą ich w efektowne kombinacje. Znając Riot Games, możemy oczekiwać też delikatnych innowacji w samej formule rozgrywki, tak, żeby bijatyka nieco wyróżniała się na tle zwyczajnego mordobicia, ale wciąż jest tu wiele niewiadomych. Podobnie jak w przypadku projektu A, na kolejną porcję konkretów zapewne trochę sobie poczekamy.
Najbliżej tego, do czego przyzwyczajeni są fani League of Legends, jest tzw. projekt F, czyli izometryczne RPG akcji, które dodatkowo zostanie osadzone w świecie Runeterry. Całość zaprojektowano z myślą o sieciowej czy lokalnej kooperacji (jeszcze nie wiemy), podczas której wcielimy się ponownie po znanych z LoL-a bohaterów, by realizować przygotowane przez twórców wyzwania. O projekcie F wiemy bardzo mało i ten pojawił się jedynie na kilkusekundowym materiale wideo, ale nie spodziewałbym się czegoś pokroju Diablo. Jak przyznał sam Laurent, w Riot Games brakuje mięśni, które mogłyby napędzać dobre gry singlowe. Co to ma do rzeczy? Jeśli przyjrzymy się formule zabawy we wszystkich zapowiedzianych przez studio projektach, to łatwo zauważyć jedną prawidłowość – są oparte na krótszych lub dłuższych sesjach. Stworzenie pełnoprawnego RPG akcji w otwartym świcie wymagałoby od twórców poprowadzenia długofalowej linii fabularnej, więc w tym przypadku upatrywałbym raczej czegoś pokroju ReadySet Hearoes – hack’n’slasha podzielonego na misje, które da się szybko wykonać, dobierając do nich odpowiednich bohaterów i walcząc o jak najszybszy wynik. Wiadomo niewiele, więc mogę się mylić, ale raczej nie nastawiam się na grę, w której motorem napędowym będzie linia fabularna.
Wprawdzie kolejny projekt nie załapał się do Riotowego alfabetu, ale też nie należy o nim zapominać – mowa tu o menedżerze e-sportowym, w którym gracze wcielą się w szefa własnej organizacji, którą poprowadzą do e-sportowych sukcesów. W tym przypadku Riot Games nie będzie raczej zbyt wiele kombinować z formułą, która zdaje się działać na potrzeby np. serii Football Manager, z tą różnicą, że do naszej dyspozycji zostaną oddane istniejące w rzeczywistości formacje e-sportowe i zapewne także zawodnicy. Całość ma być skierowana zarówno do niedzielnych graczy, jak i znawców branży, którzy będą mogli spróbować swoich sił w sieciowej rozgrywce i osiągać wysokie miejsca w rankingach.
Skoro A już było, to jeszcze tylko kilka słów o Arcane, czyli animowanej serii w świecie Runeterry. W ciągu 10 lat od premiery League of Legends twórcy z Riot Games poczynili znaczne postępy na podłożu artystycznym, co łatwo zauważyć po tym, jak zmieniały się zwiastuny kolejnych bohaterów czy wydarzeń w świecie gry. Nadeszła zatem pora na własny serial. I pisząc własny, mam tu na myśli fakt, że Riot Games jest jednocześnie jego wydawcą i producentem. Podczas wydarzenia Nicolo Laurent przyznał, że firma chciała zachować zarówno wolność twórczą, jak i finansową niezależność, która w razie potrzeby pozwoli im kontynuować prace. Na razie pewny jest pierwszy sezon z datą premiery na 2020 rok, a kolejne mogą za nim podążyć. Nie wiadomo natomiast, w jakim modelu biznesowym i w jaki sposób serial trafi do publiki, więc pozostaje czekać na kolejne doniesienia.
Riot Games 2029 A.D.?
Nie ulega wątpliwości, że podniesienie własnej marki do statusu, jaki obecnie posiada League of Legends, było bardzo trudne. Sukces gry to składowa dobrego wyczucia rynkowych trendów, decyzji projektantów, szczęścia i konsekwentnego utrzymywania modelu free-to-play bez choćby zalążka mechanizmów pay-to-win. W LoL-a możesz zacząć grać choćby zaraz i chociaż na początku będziesz zbierać cięgi, to tylko z uwagi na brak obycia z grą. Niezależnie od wydanej na mikropłatności kwoty – nie masz żadnej przewagi na graczem, który nie „poratował” twórców nawet złotówką. Tłumy na serwerach, popularność na platformach streamnigowych i oczywiście oparta na solidnych fundamentach scena e-sportowa. 10-lecie gry to jednak nie tylko okazja, by zabłysnąć, ale też podjąć nowe wyzwania.
Warto zaznaczyć, że to, co zostało to omówione, to wciąż nie wszystko, nad czym obecnie pracuje Riot Games. Twórcy nie chcieli powiedzieć więcej i wcale im się nie dziwię, bo już teraz dostrzegam problem – komunikacja. Nawet jeśli Riot w pocie czoła budował markę League of Legends, to prowadził agresywną ekspansję z jednym hasłem na ustach wszystkich pracowników. Teraz firma będzie musiała poradzić sobie z obsługą nadchodzących zaraz nowinek w postaci mobilnego/konsolowego LoL-a, karcianki Legends of Runeterra oraz dostępnego poza PC Teamfight Tactics. A z czasem dojdą kolejne wyzwania – jak zarządzać oczekiwaniami graczy? Jak powinien wyglądać plan wydawniczy dla każdego z zaprezentowanych tu projektów? Co powinno trafić na rynek jako pierwsze i jak odpowiednio to domknąć? To tylko garść pytań, które zapewne już teraz stawiają sobie włodarze studia, a wraz z kolejnymi premierami będzie coraz trudniej.
Oczywiście Riot Games wciąż może liczyć na skupioną wokół League of Legends społeczność, ale podzielenie aktywnych na serwerach graczy pomiędzy nowymi projektami, to żadne zwycięstwo. Pora więc sięgnąć po tych, którzy do tej pory z LoL-em mieli niewiele wspólnego i skutecznie zaprosić ich do zabawy. Gdzie będzie Riot Games w 2029? Trudno powiedzieć, ale biorąc pod uwagę fakt, iż League of Legends nigdzie się nie wybiera, to zdaje się, że bez poważnej wtopy może być tylko lepiej. Tymczasem wracam nieco podbić pozycję w rankingu, bo koniec sezonu tuż za rogiem.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!