Jeżeli daliście się zwieść zapowiedziom, albo nawet niektórym podejrzanym, pierwszym recenzjom i mieliście jakiekolwiek oczekiwania co do Bad Boya, to daliście się nabrać.
Jeżeli daliście się zwieść zapowiedziom, albo nawet niektórym podejrzanym, pierwszym recenzjom i mieliście jakiekolwiek oczekiwania co do Bad Boya, to daliście się nabrać.
Kontynuując swój pochód po nowościach, które niemalże prosto z kina wylądowały na Netfliksie, musiałem natknąć się wreszcie na jakiś film Patryka Vegi. Debiutujący ledwie pod koniec lutego “pierwszy prawdziwy film” tego reżysera (jego własne słowa) to niestety nic innego, jak kolejna marketingowa układanka, niewiele mająca w sobie jakichkolwiek prawdziwych odruchów serca, o sercu artystycznym nie wspominając. Na otarcie łez mamy chociaż jedną ciekawą rolę.
Bad Boy nie zaczyna się źle, bo dostajemy bardzo plastyczny obraz polskiej “kamienicznej” patologii, w której ojciec pije, bije, demoluje, a na samym końcu lubi strzelić lufę żonie, za coś takiego jak brak entuzjazmu do kibolskich zaśpiewów. W takich to okolicznościach przyrody wychowuje się dwójka braci: Paweł i Piotr. Już w młodym wieku widać różnice w ich charakterach, nic więc dziwnego, że ten pierwszy zostaje charyzmatycznym liderem kiboli klubu nazywanego enigmatycznie w Bay Boy’u “Unią”, a drugi policjantem. Też z gatunku tych raczej niezbyt czystych, niemniej teoretycznie opowiadającego się po jasnej stronie mocy.
Jak pewnie się domyślacie, mając taką podstawę gotową zasadnicze zręby fabuły aż się proszą o nakreślenie ich w sposób klasyczny. Oto bowiem Piotr staje się furtką do przestępczego świata, który jest równoważny w tym miejscu z chuligańskim. Żeby było trochę ciekawiej, brat kibolskiej figury jest tylko przepustką dla innej istotnej postaci: Oli Fogiel - z wykształcenia prawniczki, a z zawodu policjantki, która wymarzyła sobie pracę pod przykrywką. Żeby tej ferajnie smutno nie było wyłącznie w trójkę, dołącza do nich Andrzej Grabowski, którego obecność w roli bliskiego emerytury policjanta jest w filmach Patryka Vegi tak oczywista, jak oczywiste jest, że nie zabraknie siarczystych przekleństw.
Problem w tym, że pomimo, że układ fabularny Bad Boy’a nie wygląda najgorzej na papierze, to całość rozbija się o nijakość scenariusza. O dziwo problem nie leży w dialogach, które jak na film Vegi nie są wcale najgorsze. Sęk w tym, że Bad Boy zmierza znikąd donikąd, po drodze męcząc widza, próbując go przekonać, że oferuje coś, czego zasadniczo jest mu zupełnie brak. Linia fabularna sprowadza się do krótkich przebitek, które posuwają przestępczą karierę Pawła do przodu (powiem szczerze, miał on jakąś ksywkę w filmie, ale już jej nie pamiętam). Niestety, jest to na tyle prymitywne i proste, że twórcy filmu nawet nie próbują się skupiać na tym aspekcie - zamiast tego mamy vegowską “analizę” osobowości poszczególnych postaci. Z jakiegoś powodu reżyser uznaje, że są to persony ciekawe, a my chcemy wiedzieć na ich temat więcej. Tutaj ktoś wyskakuje z impotencją, inny próbuje ratować rozbite małżeństwo, pojawia się mocno wątpliwy wątek miłosny. Patryk Vega próbuje udowodnić, że wciąż potrafi zrobić to, czego wymaga się od artysty - opowiedzieć coś o ludziach w sposób, który nie przychodzi przeciętnemu zjadaczowi chleba. Podejrzewam, że kiedyś nawet to potrafił, ale kilkanaście filmów tworzonych pod najniższe instynkty najwidoczniej mocno stępiło jego umiejętności.
Sytuację ratuje okazjonalnie niezłe aktorstwo Antoniego Królikowskiego, który całkiem wiarygodnie kreuje postać charyzmatycznego oprycha, który siłą woli i brutalnością przeciera sobie szlaki na szczyt kibolskiej kariery, w międzyczasie zbijając majątek na rozmaitych szemranych interesach. Niestety nie jest w stanie przeskoczyć miałkości scenariusza, ani drętwoty gry wielu przybranych mu aktorów, których chyba skusiły dobrze płatne miejsca w obsadzie (nie jest tajemnicą, że Vega dobrze płaci). Maciej Stuhr nigdy nie budził mojej sympatii jako aktor, ale tutaj się już po prostu pogrąża. Grabowski gra Grabowskiego, o czym już była mowa. Katarzyna Zawadzka to drewno. Małgorzata Kożuchowska próbuje, ale jej się nie udaje. Z kolei Piotra Stramowskiego jest na ekranie tak niewiele, że ledwie go zapamiętałem. Reszta to statyści.
Ciężko jest mi nawet stwierdzić czy Patryk Vega faktycznie chciał stworzyć dla odmiany “prawdziwy” film, a nie teledyskową eksploatację najgorszych polskich i ludzkich cech, stereotypów i przywar, czy to kolejny element marketingu, jaki uprawia nie tylko wokół swoich dzieł, ale również siebie samego. W końcu reżyser przeszedł teraz swoistą przemianę duchową, co najprawdopodobniej znajdzie również wyraz w jego twórczości. Możliwe więc, że zobaczymy jeszcze kilka podejść Vegi do tworzenia autentycznego kina. Ja, wbrew wielu opiniom, życzę mu jak najlepiej, bo kiedyś udowodnił, że potrafi tworzyć. Oby się odnalazł, nawet jeżeli ma to być czysta komercja. No i fajnie, że jego filmy lądują prosto na Netfliksie, bo płacić za nie w kinie, to lekka przesada.