Jeżeli macie obejrzeć tylko jeden serial superbohaterski, niech będzie to produkcja Netflixa.
Jeżeli macie obejrzeć tylko jeden serial superbohaterski, niech będzie to produkcja Netflixa.
Mój stosunek z The Umbrella Academy można określić jako skomplikowany. Serial zapowiadał oryginalne podejście do komiksowych superbohaterów i byłem bardzo ciekawy, czy po najróżniejszych telewizyjnych produkcjach od Marvela i DC, rzeczywiście otrzymamy coś świeżego. Gdy tylko pierwszy sezon trafił na Netflixa, od razu zabrałem się do oglądania i… po pierwszych kilku odcinkach byłem rozczarowany. Serial nie wyróżniał się niczym szczególnym, a ja byłem już zmęczony i zniechęcony do netflixowych produkcji, którym brakuje wyrazu i łatwo je pomylić z innymi tytułami od serwisu streamingowego. Widziałem w The Umbrella Academy ogromny potencjał, który nie został przez twórców wykorzystany, ale to za mało, abym z niecierpliwością oczekiwał kontynuacji serialu. Sytuacja zmieniła się po ponownym obejrzeniu pierwszego sezonu.
Luther (Tom Hopper), Vanya (Ellen Page), Allison (Emmy Raver-Lampman), Diego (David Castañeda), Klaus (Robert Sheehan), Ben (Justin H. Min) i Numer Pięć (Aidan Gallagher) przyszli na świat tego samego dnia. Lord Reginald Hargreeves (Colm Feore) adoptował całą siódemkę, gdy byli jeszcze niemowlakami. Nietypowe rodzeństwo szybko zaczęło przejawiać nadprzyrodzone zdolności. Stworzyli nastoletnią drużynę herosów, którzy walczyli z przestępczością w mieście. Wiele lat później rodzeństwo przyjeżdża na pogrzeb ich ojca. Ich pierwsze spotkanie od czasu rozwiązania Akademii Umbrella kończy się nagłym pojawieniem Numeru Pięć – zaginionym przed laty bratem, który powrócił w ciele nastoletniej wersji siebie. Objaśnia reszcie, że za kilka dni świat czeka apokalipsa, a ich jedynym tropem jest sztuczne oko osoby, która może stać za kataklizmem.
Całkiem możliwe, że to właśnie banalny główny wątek odrzucił mnie od tego serialu za pierwszym razem. Niemal każda produkcja o superbohaterach dotyczy ratowania świata, a gdy dodamy do tego podróże w czasie, mamy przepis na przewidywalną, schematyczną fabułę. Jak się okazało, wątek jest tylko pretekstem do wprowadzenia nas do większej historii i dokładnemu poznaniu bohaterów. Siła drzemiąca w The Umbrella Academy to nie emocjonująca historia pełna zwrotów akcji, ale właśnie zróżnicowane i charyzmatyczne postacie, które mają ogromne znaczenie dla rozwoju fabuły. Mamy więc Luthera – prawą rękę Hargreevesa, lidera drużyny i oddanego syna – który otrzymuje misję wyprawy na Księżyc. Jest robiąca aktorską karierę Allison, uzależniony od narkotyków Klaus, potrafiący komunikować się ze zmarłymi, w tym z nieżyjącym bratem Benem i Diego, który jako jedyny pozostał wierny idei walki ze zbrodnią. Jest jeszcze podróżujący w czasie i przestrzeni Numer Pięć, który jako jedyny wie o nadchodzącym zagrożeniu oraz Vanya – odrzucona córka, bez żadnych specjalnych mocy, przez co nigdy nie nawiązała silnej więzi z rodzeństwem.
Galeria charyzmatycznych i niejednoznacznych postaci sprawia, że od The Umbrella Academy ciężko się oderwać. Twórcy na przestrzeni dziesięciu odcinków łączą w pary i grupy poszczególnych bohaterów, aby widz mógł lepiej zrozumieć dynamikę ich wzajemnych relacji. I tak Luther oraz Allison łączy gorące uczucie, Diego i Klaus znajdują nić porozumienia dlatego, że są najbardziej osobliwymi członkami rodzeństwa, a Vanya próbuje ułożyć sobie życie u boku przystojnego Leonarda (John Magaro), którego poznaje podczas udzielania lekcji gry na skrzypcach. To tylko szóstka głównych bohaterów (Ben pojawia się sporadycznie), którzy mają swoje cele i motywacje, nie zawsze szlachetne i czyste, co jedynie czyni ich jeszcze wiarygodniejszymi postaciami. Nie wspomniałem nawet jeszcze o ich mechanicznej matce Grace (Jordan Claire Robbins) ani o inteligentnym szympansie Pogo (Adam Godley), służącemu Reginaldowi Hargreevesowi, dzięki czemu zna wszystkie sekrety eksperymentów swojego pana i tajemnic rodzeństwa.
Gdy wątki poszczególnych postaci i zbliżającej się apokalipsy są ciekawe i trzymają w napięciu, tak historia Hazela (Cameron Britton) i Cha-Chy (Mary J. Blige) – dwójki tajnych agentów wysłanych przez organizację z przyszłości, by złapać Numer Pięć, jest mało interesująca. Od początku służą oni jedynie rozwojowi postaci podróżnika w czasie, w żaden inny sposób nie poszerzając historii. Muszę twórcom oddać, że starali się dodać w ich wątku nieco żartów, ale wyszło to z różnym skutkiem. Wyraźnie na tę dwójkę nie było pomysłów i jak Hazel ma jeszcze przebłyski, szczególnie podczas scen romansu ze starszą kelnerką w lokalnym barze, tak Cha-Cha pozbawiona jest osobowości i charakteru. Nic więc dziwnego, że tę dwójkę w kontynuacji praktycznie nie uświadczymy.
Drugi sezon rozpoczyna się w hitchcockowski sposób, tylko zamiast trzęsienia ziemi jest atomowa zagłada. Dynamiczny początek w efektowny sposób pokazuje współpracę rodzeństwa w walce ze wspólnym wrogiem. Brakowało mi takich momentów w pierwszych odcinkach, ale już sam początek drugiej serii nadrabia to z nawiązką. Przynajmniej w pierwszych minutach, bo już po chwili serial wraca na doskonale znane tory. Drugi sezon jest powtórką z rozrywki, gdzie główny wątek ponownie obraca się wokół apokaliptycznej przyszłości, na powstrzymanie której Numer Pięć i reszta ma zaledwie kilka dni. Nie zabraknie rozterek poszczególnych członków nietypowej rodziny, wewnętrznych sporów, a nawet powrotu tajnej organizacji władającej czasem, która wysyła nowych zabójców.
Kolejne dziesięć odcinków serialu raczej nie zachęci do obejrzenia osoby, które już rok temu odbiły się od tej produkcji, ale fani dostają dokładnie to, za co polubili pierwszą serię. Twórcy nie kopiują pomysłów po linii najmniejszego oporu, a mają na nie ciekawe i często zaskakujące rozwiązania, urozmaicające zabawę widzom. Już samo wrzucenie bohaterów do Dallas w latach 60. ubiegłego wieku, gdzie każdy Hargreeves trafia do innego roku, dało scenarzystom duże pole do popisu. Z pewnością nie spodziewacie się nowego kierunku wyznaczonego dla rozwoju Luthera, Allison i Klausa. Największymi wygranymi tego sezonu jest Diego i Ben. Gdy ten pierwszy dojrzewa do roli członka drużyny, a nie mrocznego indywidualisty bez żadnej empatii, tak nieżyjący brat wyrasta na jedną z najważniejszych postaci, która ma znaczącą rolę do odegrania w całej historii.
Przynajmniej w pierwszej połowie najgorzej prezentuje się Vanya. Po wydarzeniach z pierwszego sezonu doznała amnestii i stara się spokojnie żyć na farmie jako opiekunka niepełnosprawnego dziecka. Dziewczyna kompletnie nie wie, kim jest i nie zna niszczycielskiej natury swojej mocy. Chyba nie trzeba wspominać, jakie zagrożenie to powoduje dla całego świata. Postać nabiera nieco rumieńców, gdy twórcy pozwalają jej na większą ilość interakcji z jej rodziną oraz pracodawczynią, z którą łączą ją niejednoznaczne relacje. I w tym momencie ponownie wkracza Numer Pięć, kolejny raz starający się uratować świat, tym razem przed nuklearną wojną z sowietami. Wokół tego wszystkiego krąży wątek zabójstwa Johna Kennedy’ego, a serial, jak wiele innych podobnych produkcji, dotyka problemów ingerowania w przeszłość i niezależnie od starań, doprowadzenia do nieuniknionych wydarzeń, którym chce się zapobiec.
The Umbrella Academy sprawia jeszcze więcej zabawy niż poprzednim razem nie tylko za sprawą zrezygnowania z mroku oraz powagi, ale ze względu na luźniejszą konwencję z większą liczbą zabawnych momentów i szalonych zabaw formą. Przoduje w tym niepodrabialny Klaus ze swoim hedonistycznym podejściem do życia, nawet jeżeli współdzieli go z Benem. Ale nawet Luther dostrzega zalety życia bez wiecznego podporządkowania się woli ojca. Twórcy nie popisali się historią, ale rozwój postaci to nadal najmocniejszy punkt tej produkcji, który aż do ostatniego odcinka trzyma przy ekranie. Szczególnie że serial ma sporo asów w rękawie, które sukcesywnie wykorzystuje.
Bardzo dużo miejsca poświęcono Doradczyni (Kate Walsh), która również musi dostosować się do nowych okoliczności. Jak na silną i niezależną bohaterkę przystało, bierze los we własne ręce i tworzy nowy spisek, który zagraża bohaterom. Finałem tego jest niezwykle emocjonująca bitwa pod koniec sezonu, która niczym sam początek, dostarcza sporo wrażeń, również tych wizualnych. The Umbrella Academy jest prawdziwą ucztą dla oczu i uszu. Serial prezentuje się jak wysokobudżetowa produkcja kinowa, ale już w pierwszym sezonie Netflix nie szczędził pieniędzy na tę produkcję, wiążąc z nią wielkie nadzieje. Jeszcze lepiej wypada oprawa dźwiękowa, szczególnie wykorzystanie znanych utworów i coverów w widowiskowych scenach akcji.
Dużym plusem tego sezonu są nowe postacie. Na uwagę zasługuje Lila (Ritu Arya), którą Diego poznaje w zakładzie psychiatrycznym. Dziewczyna skrywa pewną tajemnicę, która doprowadzi do wielu dramatycznych wydarzeń. Ciekawe prezentują się również Raymond (Yusuf Gatewood), aktywista ruchu na rzecz czarnoskórych, który ożenił się z Allison, a także Sissy (Marin Ireland), prosta gospodyni domowa, odkrywająca w sobie nowe pokłady siły w walce o swoje szczęście. Kolekcję nowych bohaterów zamyka Herb (Ken Hall) oraz Axel (Kris Holden-Ried). Ten pierwszy przez moment staje się przełożonym samej Doradczyni, chociaż nie ma ambicji rządzenia w organizacji z przyszłości. Natomiast Axel to trojaczki zastępujące Hazela i Cha-Chę, ruszające w pościg za Numerem Pięć. Postać poprzez swój zimny profesjonalizm i społeczne wycofanie zdaje się wprost wyjęta z serialu Fargo, co dodaje produkcji nieco więcej atmosfery tajemnicy.
The Umbrella Academy ogląda się z nieskrywaną przyjemnością. Twórcom zdarzają się potknięcia, ale zmniejszenie czasu trwania każdego odcinka o kilka minut, pozwoliło na szybsze tempo akcji i pozbycie się wszelkich dłużyzn. Serial nie zachwyca historią, ale ma tak urozmaiconych i charyzmatycznych bohaterów, że ciężko oderwać się od ekranu. Ogromna w tym zasługach świetnie dobranych aktorów, którzy bez zarzutów spisują się w swoich rolach.
Netflix ma w ofercie serial, który powinien stać się wizytówką platformy. Serwis wypuszcza wiele różnych produkcji, ale tylko niektóre z nich to jakościowe seriale, warte uwagi widzów. The Umbrella Academy jest jednią z nich, a nam pozostaje nic innego, jak z niecierpliwością oczekiwać kolejnego sezonu. Tym bardziej, że druga seria pozostawiła nas z takim zwrotem fabularnym, że jestem bardzo ciekawy, jaki kierunek obiorą twórcy na kolejne odcinki. Pole mają ogromne, dlatego liczę na kolejną dawkę ekscytujących zaskoczeń.