Second Chance dla Demon’s Souls!
Nie przypuszczałem, że dane mi będzie kiedyś zagrać w next-genowe Soulsy. From Software zapowiedziało bowiem, że po Dark Souls III (na razie) kończy z serią. O marce jednak ciężko zapomnieć, a to sprawą Demon’s Souls na PlayStation 5. Remake autorstwa studia Bluepoint Games, czyli ekipy mającej na swoim koncie nową wersję kultowego Shadow of the Colossus, to gra niezwykle trudna do oceny. Trudniejsze jednak musiało być jej stworzenie, bowiem legenda z PlayStation 3 ma zagorzałe grono fanów, którzy wyłapują nawet najmniejsze zmiany.
Remake to nie remaster, a więc całość została przygotowana właściwie od nowa. Pierwsze co rzuca się w oczy to oczywiście grafika. Trochę lepsza niż w Dark Souls III i – rzecz jasna – nieporównywalna z tym, co przed laty oglądaliśmy na PlayStation 3. Demon’s Souls zachowuje ducha pierwowzoru, ale właśnie ze względu na udoskonaloną oprawę wizualną zarówno modele przeciwników, jak i same lokacje są znacznie bardziej szczegółowe. Nowe efekty sprawiają również, że w Boletarii, gdzie toczy się akcja Demon’s Souls, zmienił się klimat (nawet jeśli wybierzemy specjalny filtr graficzny, który sprawia, że wersja na PlayStation 5 bardziej przypomina oryginał).
Wygląda obłędnie! Ale…
Demon’s Souls na PlayStation 3 to gra smutna, wręcz przygnębiająca. Niskiej jakości tekstury pozostawiają wiele niedopowiedzeń. Uruchamiają wyobraźnię, tak samo jak w pierwszym Dark Souls, natomiast tutaj tego po prostu nie ma. Gdzie się nie obejrzymy, tam zobaczymy mnóstwo detali. Nic więc dziwnego, że twórcy zaimplementowali rozbudowany tryb fotograficzny, bo – uwierzcie mi – jest co fotografować. Jasne, na naszej drodze spotkamy mnóstwo przeciwników, więc nie zawsze możemy sięgnąć po wirtualny aparat, ale kiedy już to zrobimy, to uda nam się dodać do albumu naprawdę świetne krajobrazy.
Fajerwerki graficzne obserwujemy niemal wszędzie, chociaż odnoszę wrażenie, że komuś z Bluepoint Games bardzo spodobał się efekt ognia, bo pojawia się on znacznie częściej niż w pierwowzorze. My płoniemy, wrogowie płoną, „wszędzie” coś się pali. Nawet potrafiący wystraszyć efekt pioruna uderzającego w drzewo w pierwszej lokacji w Shrine of Storms sprawia, że na ekranie obserwujemy… tak, ogień! Nie wiem również dlaczego w Demon’s Souls na PlayStation 5 krew leje się dosłownie wszędzie, jak w drugiej odsłonie cyklu Dragon Age. Juchą uwalone jest wszystko – nawet czoło bohatera.
Demon’s Souls na PlayStation 5 oferuje dokładnie te same lokacje, co oryginał. Za sprawą nowej oprawy wizualnej w odpychającym w pierwowzorze Valley of Defilement (mam na myśli drugą z trzech lokacji w tym świecie) widać znacznie więcej przez co łatwo zorientować się w terenie. Tak samo jak w Tower of Latria, gdzie powoli zbliżamy się do Maneaterów, ale wcześniej trafimy na arenę, by pokonać Fool’s Idol. Powodzenia w szukaniu kluczy i odblokowywaniu nowych przejść. To wciąż istny labirynt, gdzie można się łatwo zgubić.