Jeśli nie straszne wam spędzenie 100+ godzin w świecie jednej gry fabularnej, czym prędzej zaopatrzcie się w Xenoblade Chronicles 3. Do ideału mu daleko, ale dawno nie grałem w tak dobrze rozwiniętego jRPG-a.
Gwoli ścisłości, dotarcie do napisów końcowych w Xenoblade Chronicles 3 może zająć za pierwszym podejściem “tylko” 50-60 godzin, ale gwarantuję, że jeśli pokochacie ten świat, nie będziecie się chcieli z nim rozstawać bez zajrzenia pod każdy kamień. Szczególnie, że ekipa Monolith Soft odrobiła lekcje i sprawiła, że pasjonaci rozwijania i tunningowania drużyny znajdą tu mnóstwo powodów, by pograć jeszcze jedną godzinkę. I kolejną, i jeszcze jedną...
Akcja Xenoblade Chronicles 3 w teorii rozgrywa się po wydarzeniach z poprzednich numerowanych części (Xenoblade Chronicles X odłóżmy na bok), ale nic nie stoi na przeszkodzie, by gracze niezaznajomieni z tą serią zaczęli swoją przygodę właśnie od “trójki”. Szczególnie, że jest to od początku do końca odrębna historia w świecie Aionis, trawionym (a może napędzanym?) przez odwieczny konflikt dwóch nacji: Keves i Agnus.
Na początku wcielamy się w jednego z “kevsów”, młodzieńca pełniącego rolę tzw. off-seer. Tym mianem określa się osoby, które nad znalezionymi zwłokami żołnierzy wyciągają specjalny flet i odgrywają żałobną melodię. Taki “pogrzeb” ma kluczowe znaczenie nie tylko rytualne, ale przede wszystkim praktyczne. W początkowych godzinach gry dowiadujemy się bowiem, że każdy żołnierz biorący udział w odwiecznym konflikcie ma 10-letni “termin przydatności”, dusze poległych służą jako paliwo do napędzania potężnych maszyn bojowych itd. Krótko mówiąc - wojna nie jest tu tłem wydarzeń, owocem politycznych decyzji, ale praktycznie esencją tego świata. A przynajmniej tak to wygląda na samym początku.
Wzorem poprzednich Xenoblade Chronicles (z wyjątkiem X) akcja rozkręca się już w początkowych godzinach i z każdą kolejną scenarzyści dorzucają do pieca. Nie twierdzę, że przez kilkadziesiąt godzin nie będziecie się nudzić - historia ma swoje słabsze momenty, po iluś godzinach tempo narracji wyraźnie siada, bo twórcy niepotrzebnie dorzucili kilka fabularnych “atrakcji”, jakby chcieli wydłużyć swoją opowieść. Niemniej jednak Xenoblade Chronicles 3 potrafi wciągnąć historią świata, zróżnicowanych bohaterów i czyhających niebezpieczeństw.
GramTV przedstawia:
W grze jest sporo ciekawych zwrotów akcji (i kilka bardzo przewidywalnych) i po raz pierwszy w tej serii nie nudziłem się, wykonując wiele zadań pobocznych. Oczywiście bazują one w dużej mierze na wyświechtanym schemacie “zbierz 5 grzybów”, “zabij 7 jaszczurek”, “przynieś/zanieś”. Ale często są urozmaicone istotnymi spotkaniami z NPC-ami, a nagroda za wykonanie zadania to coś więcej niż złoto i punkty doświadczenia. Czasem główną motywacją jest poznanie historii towarzyszy broni (każda postać ma sporo do powiedzenia o sobie i swojej przeszłości) lub nowo poznanych mieszkańców Aionis, innym razem zyskujemy dodatkowe elementy do układanki pt. rozwój klasy postaci.
Pod względem mechanik i systemu walki Xenoblade Chronicles 3 ma wiele wspólnych cech z poprzedniczkami. Szczególnie na początku weterani serii poczują się jak w domu. Japończycy z Monolith Soft nie próżnowali jednak przez ostatnie lata, dzięki czemu “trójka” poza powielaniem podstawowych założeń dostarcza całą masę nowych rozwiązań.
Pierwszą minirewolucję widać w liczbie grywalnych postaci. Zapomnijcie o trzech wojakach naparzających widowiskowe combosy – teraz do walki staje aż sześciu żołnierzy (a w niektórych przypadkach nawet siedmiu). Podstawowy system walki zakłada, że postacie atakują wroga automatycznie, a po naładowaniu paska gotowości można odpalić specjalną technikę, czyli stare dobre Arts. Walki tradycyjnie rozgrywają się w czasie rzeczywistym i możemy swobodnie biegać wokół celu, by atakować od tyłu, z boku lub od frontu, jako że każdy Arts jest najbardziej skuteczny w innej pozycji. Ciosy specjalne mogą też przełamywać obronę i przewracać wroga (Break, Topple), co jest wpisane w równie znajomy system drużynowych kombinacji.
Walki w początkowych godzinach będą bardzo znajome dla osób znających poprzednie części. A momentami wręcz nudne, bo jesteśmy wtedy bardzo ograniczeni i zwycięstwa przychodzą bez większego trudu. Ratunkiem na nudę jest “autopilot”, który pozwala przejść walki ze słabszymi wrogami zaczepiającymi nas na mapie, bez dotykania jakiegokolwiek przycisku. Rozwiązanie to nie jest dostępne w walkach z bossami. Trzeba też uważać, bo czasami SI szwankuje, więc nawet grając z rękami w kieszeniach, warto bacznie obserwować wskaźniki i paski życia.