To nie jest pierwszy serial na podstawie Devil May Cry. Ale pierwszy od Netflix. Po Tomb Raider: Legenda Lary Croft otrzymujemy od giganta medialnego kolejną adaptację słynnego cyklu gier. Jak poszło tym razem? Czy Dante w serialu jest równie charyzmatyczny, co Dante w grach?
Zacznę nietypowo. W 2000 roku zespół Limp Bizkit wypuścił kawałek Rollin’, czym podbił serca słuchaczy zakochanych w mocnym rocku. Rok później, w sierpniu 2001, premierę miała pierwsza gra z serii Devil May Cry. Reżyser nowego serialu animowanego, stworzonego na bazie gry, postanowił nawiązać do muzycznego klimatu tamtych czasów i wzbogacił produkcję o muzyczne, rap-metalowe hity z przełomu wieków. A wspomniany singiel Limp Bizkit trafił do... czołówki, przez co ta od razu skradła moje serce. Nie przewijałem jej ani razu, bo idealnie wylewała fundament pod doświadczenie, w które zaraz miałem się zanurzyć. Właśnie dzięki temu zabiegowi, już na wstępie do Devil May Cry poczułem się jak w domu.
A teraz konkrety. Netflix kontynuuje swoją przygodę z adaptacjami gier w formie animowanych seriali w duchu japońskiego anime.Po dość chłodno, także przeze mnie, przyjętym Tomb Raiderze, przyszedł czas na Devil May Cry – kultową serię Capcomu, która od ponad dwóch dekad przyciąga fanów dynamiczną akcją, gotycką stylistyką i niepokornym humorem. Czy tym razem platformie udało się oddać ducha oryginału? Pierwszy sezon to osiem odcinków po około 30 minut, co dało twórcom przestrzeń na rozwinięcie historii i stworzenie efektownych scen walki – a tych zdecydowanie tu nie brakuje. Nam z kolei, tym dynamizmem i zwartą fabułą udaremniono nudę.
Devil May Cry – czołówka
Keep Rollin’, Rollin’, Rollin’, Rollin’
Za nową, serialową wersję DmC odpowiada Adi Shankar, producent znany z bardzo dobrze przyjętej animowanej Castlevanii. To jedna z tych adaptacji, które pojawiły się jeszcze zanim robienie filmów i seriali na podstawie gier stało się modne – jej ostatnim, gorącym przykładem jest adaptacja gry Mincefraft. W projekt zaangażowane zostało również południowokoreańskie studio Mir, a za scenariusz odpowiada Alex Larsen (ktoś widział film Bodied?). Zapowiedzi sugerowały wierną adaptację – z humorem, klimatem i efektowną walką charakterystyczną dla serii. I trzeba przyznać: słowa, w dużej mierze, dotrzymano.
Kto nie wiedział, ten może być zaskoczony – Devil May Cry zadebiutowało jako efekt uboczny prac nad Resident Evil 4. Z początku gra miała być nowym rozdziałem w serii survival horrorów, ale bardzo szybko poszła w zupełnie innym kierunku. Dante miał nadludzkie moce, fabuła osadzona była w gotyckim zamku, a całość stawiała na akcję i widowiskowe starcia. Shinji Mikami, twórca Resident Evil, uznał, że to już całkiem inna gra. Tak powstało Devil May Cry – nowa marka, która szybko zdobyła status kultowej (ostatnia, piąta gra miała premierę w 2019 roku). Mała, ale znacząca ciekawostka: w serialowej wersji znalazło się nawiązanie do tego wspólnego rodowodu Resident Evil i DmC– Dante wspomina bowiem swoją dawną misję w... Raccoon City.
Devil May Cry
Była Castelvania. Jest Devil May Cry
Ale odniesień do popkultury jest tu więcej. Oprócz wspomnianej muzyki i historii powstania serii, warto wspomnieć, że głosu jednej z postaci użyczył Kevin Conroy – kultowy głos Batmana. W serialu pojawia się też obszar nazwany „Arkham”, co fani DC Comics wychwycą natychmiast (ale pamiętajmy, że to miasto pojawia się także w twórczości Lovecrafta). Jednak najciekawsze są inspiracje Alicją w Krainie Czarów. Główna oś fabularna skupia się na współistnieniu dwóch światów – ludzkiego i piekielnego – a główny antagonista to... królik, który prowadzi bohaterów w głąb króliczej nory, gdzie poznają mroczne sekrety przeszłości.
GramTV przedstawia:
Mała prywata. Moja przygoda z DmC zaczęła się dawno. W najnowszą grę grałem jedynie chwilę, ale za to dwójkę znam bardzo dobrze. Pamiętam, jak grając Devil May Cry 2 na PlayStation 2 byłem totalnie pochłonięty tą grą. Stylowa walka, charyzmatyczni bohaterowie i ciężki klimat podlany japońską przesadą – to był coś, czego wcześniej nie znałem. Dante fascynował – nie tylko tym, że walczył ze złem, ale tym jak to robił: z humorem, luzem, błyskotliwym dystansem do siebie i zła. System walki był niesamowicie dynamiczny, pozwalał na efektowne combosy, a połączenie magii, miecza i broni palnej przypominało mi trochę klimaty Arcanum (takie RPG, pamiętacie?). Do tego gotycki świat, ogromne demony, przerysowana stylistyka – wszystko to budowało coś wyjątkowego. Trochę jakby Resident Evil wrzucić do samochodu terenowego i wrzucić piątkę. Odpalając w radiu Limp Bizkit.
Devil May Cry
Netflix wyciąga królika z kapelusza
Czy serial to oddaje? W dużej mierze – tak. W 2007 roku powstało już anime, ale nie spotkało się z większym uznaniem. Netflix znacznie lepiej odrabia zadanie domowe. Gry nigdy nie były przesadnie skupione na fabule, chodziło w nich raczej o akcję i styl. O doświadczenie. Serial musiał pójść dalej i stworzyć bardziej angażującą historię – i zrobił to dobrze. To właśnie fabularne niuanse, świat przedstawiony i bohaterowie sprawiają, że chce się to oglądać dalej, a odcinki są po prostu przyjemne w odkrywaniu. Mamy tu intrygujący splot dystopijnego science fiction, fantasy, horroru i czarnego humoru.
Zaskoczyło mnie jednak coś jeszcze – dialogi. Są ostre, dowcipne i soczyste. Szczególnie świetnie wypada żeńska bohaterka – dawno nie widziałem w animacji postaci, która potrafiłaby tak z wdziękiem i wściekłością rzucać mięsem. Przesłania serialu raczej pominę, bo są mało odkrywcze - Dante uzmysławia sobie, że walcząc ze złem, sam je w sobie posiada. Nic nowego. Grunt, że twórcy nie wpadli w pułapkę przesadnego patosu. Ale już na przykład wątek piekła, demonów, jako metafora kryzysu migracyjnego? Interesujące.
Netflix, po Castlevanii, Cyberpunk: Edgerunners, Tomb Raider: Legenda Lary Croft, Terminator Zero, serwuje nam kolejną animację na bazie kultowej marki. I muszę przyznać: Devil May Cry to ta adaptacja, przy której bawiłem się zdecydowanie najlepiej. Brakowało mi tylko wiśni na tym torcie, czegoś, wartości dodanej, czegoś, co podkreśli wyjątkowość tego spojrzenia na bohatera i jego historię. Twórcy się jednak na to nie silili, ale może dzięki temu wyszło z tego coś nieskrępowanego i szczerego.
Devil May Cry ma dobre tempo, świetne dialogi, interesujące postacie (w tym antagonistę) i nieoczywistą fabułę. Przede wszystkim jednak – to ten Dante, którego tak bardzo lubimy z gier. Nic się tu, na szczęście, nie zmieniło. Już teraz widać też solidne podstawy do sequele i mam nadzieję, że Netflix da zielone światło do realizacji. Przypomnijmy, że Castelvania "dojechała" do czterech sezonów, DmC ma szansę wypełnić lukę po tej produkcji.
6,5
Netflix tym razem odrabia pracę domową. Jest tak, jak miało być: dynamicznie i zabawnie.
Plusy
Krew tryska, akcja zapiera dech, a postacie klną, aż miło
Postać królika - ciekawy antagonista, łączący niedorzeczność z mrokiem
Wątek piekła, demonów, jako metafora kryzysu migracyjnego? Interesujące
Krótkie odcinki nie pozwalają na nudę
Minusy
Trudno nie odnieść wrażenia, że twórcy płyną jedynie po powierzchni różnych znaczeń, obecnych w Devil May Cry
Trochę mało demonów, jak na serial opowiadający o walce z demonami
Poprzednie seriale Netflixa tak nisko zawiesiły poprzeczkę, że twórom Devil May Cry było bardzo łatwo ją przeskoczyć
Iii tam 30 minut: końcówka to ponad 3 minuty, wstęp 2 - mamy 25 minut max na odcinek...Po raz kolejny zapytam: kiedy recka The First Berserker Khazan - odnoszę wrażenie, że w ogóle się nie pojawi, aczkolwiek to trochę dziwi...
Ja już scalakowałem pełniaka - po prostu czekam na reckę tej gry. :D
Silverburg
Gramowicz
08/04/2025 17:31
Pajonk78 napisał:
Iii tam 30 minut: końcówka to ponad 3 minuty, wstęp 2 - mamy 25 minut max na odcinek...Po raz kolejny zapytam: kiedy recka The First Berserker Khazan - odnoszę wrażenie, że w ogóle się nie pojawi, aczkolwiek to trochę dziwi...
Gra ma demo, więc możesz samemu przetestować :)
Pajonk78
Gramowicz
08/04/2025 17:02
Iii tam 30 minut: końcówka to ponad 3 minuty, wstęp 2 - mamy 25 minut max na odcinek...Po raz kolejny zapytam: kiedy recka The First Berserker Khazan - odnoszę wrażenie, że w ogóle się nie pojawi, aczkolwiek to trochę dziwi...