Trzy duże marki FPS-ów, każda w krótkim czasie doczekała się nowej części. Kto wyjdzie z tej potyczki z tarczą?
Trzy duże marki FPS-ów, każda w krótkim czasie doczekała się nowej części. Kto wyjdzie z tej potyczki z tarczą?
Nie często zdarza się, aby w krótkim czasie aż trzy duże marki z jednego gatunku otrzymały nową odsłonę. Nawet bezpośredni pojedynek dwóch serii to coś, czego nie widzimy zbyt często. Już pewnie mało kto pamięta czasy, w których w ostatnim kwartale roku wychodził nowy shooter od Activision (Call of Duty) i Electronic Arts (Battlefield lub Medal of Honor). Wyjątkowa jesień ostatni raz miała miejsce w 2016 roku, kiedy otrzymaliśmy Battlefield 1, Call of Duty Infinite Warfare oraz Titanfall 2. Wtedy ten ostatni tytuł, wydany między dwoma gigantami, musiał pogodzić się ze sromotną porażką rynkową. Wielu do teraz nie może tego wybaczyć Electronic Arts. Dzisiaj mamy podobną sytuacją, tyle że zamiast produkcji Respawn Entertainment otrzymaliśmy Halo Infinite. Po 5 latach ponownie obserwujemy pojedynek trzech wielkich marek. Kto wygrał tym razem?
W porównaniu do sytuacji sprzed 5 lat tegoroczna rywalizacja trzech dużych shooterów jest dużo mniej spektakularna i wiąże się raczej z rozczarowaniem niż ekscytacją. Wprawdzie nie brakuje dobrych momentów, ale patrząc całościowo mamy prawo do narzekania. Kto więc najbardziej zawalił, a kto pokazał wysoki poziom i może czuć się zwycięzcą? Na to pytanie spróbujemy za chwilę odpowiedzieć. Na początek omówimy tryby wieloosobowe, a później przejdziemy do kampanii fabularnych.
Zaczynamy od Call of Duty. W tym roku głównodowodzącym była ekipa Sledgehammer Games, która ponownie przenosi nas na front II wojny światowej. W przeciwieństwie do poprzedniej części, tym razem podejście do realiów historycznych jest dużo luźniejsze. Nic więc dziwnego, że w porównaniach najczęściej pojawia się kultowy film Bękarty Wojny Tarantino. W multi tego aż tak bardzo nie widać, ale i tak da się zauważyć jakie idee przyświecały deweloperowi. Przede wszystkim nie jest to tryb wieloosobowy mocno nawiązujący do przedstawionego konfliktu. Wierność realiom odstawiona jest na boczny tor. Trzeba więc liczyć się z charakterystycznymi dla serii rzeczami jak gadżety czy modyfikacje broni. II wojna światowa to tylko otoczka. Kluczowe jest też szalenie szybkie tempo rozgrywki, nawet jak na warunki serii Call of Duty. Nie każdy jest fanem minimalnego time to kill. Są jednak tacy, którzy właśnie za to uwielbiają markę. Nie sądzę jednak, aby każda z tych osób była zachwycona aż takim podkręceniem tempa jakie widzimy w Vanguard.
Największym problemem tego multi jest jednak dosyć spora zachowawczość. Nie ma tam niczego niezwykłego – in plus czy in minus. Podobnie jak w zeszłym roku, Call of Duty nadal szuka czegoś odświeżającego, co pozwoli tej marce złapać nowy oddech popularności. Vanguard przyciągnie więc głównie starych fanów, ale tych i tak po części straci – zbyt szybkim tempem czy brakiem rozwoju. Nic więc dziwnego, że tegoroczna odsłona nie zachwyca wynikami sprzedaży i już kilka razy była ratowana przez wydawcę darmowy weekendem. Multi jest solidne, ale dobrze będzie ocenione przede wszystkim przez tych, którzy nie mieli wielkich oczekiwań. Na pewno na jego korzyść nie działa odpływ części graczy do Warzone, ale i tak deweloper ma swoje za uszami. Niewiele tutaj zmienia tryb Zombie, który wydaje się najjaśniejszym punktem Vanguard. Tryby sieciowe gry jako całość są typowym średniakiem. Wielu pewnie zagra, sporo osób będzie się dobrze bawić, ale ogólnie nic wielkiego z tego nie będzie.