Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin - recenzja - Potwornie dobry sequel

Jakub Zagalski
2021/07/08 16:30
2
0

Jeżeli masz między 9 a 99 lat, uwielbiasz ujeżdżać mityczne bestie i wykradać jaja potworów z gniazda, to zaplanuj sobie wakacje z Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin.

Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin - recenzja - Potwornie dobry sequel

Jeżeli ominęła was pierwsza część Monster Hunter Stories na Nintendo 3DS, a chcecie sięgnąć po Wings of Ruin, nic straconego. "Dwójka" nie jest bezpośrednim sequelem i można ją bez problemu traktować jako niezależną produkcję. Oczywiście umknie wam kilka smaczków i nie dostrzeżecie ewolucji, jaką seria Monster Hunter Stories (bo chyba można już mówić o serii?) przeszła na przestrzeni prawie czterech lat. Ale nawet bez znajomości "jedynki" będziecie się świetnie bawić.

Pod warunkiem, że nie jesteście ortodoksyjnymi fanami MonHuna, którzy z pogardą patrzą na wszelkie odstępstwa od reguły i odważne eksperymenty. Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin jest bowiem rasowym spin-offem. Grą mocno zakorzenioną w kultowej serii Capcomu, która sprzedawała się w absurdalnych ilościach już w epoce PSP. Ale jednocześnie stawiającą na zupełnie inne doświadczenie niż w przypadku "normalnego" Monster Huntera.

Tak jak pierwsza część wydana na świętej pamięci Nintendo 3DS, Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin jest jRPG-iem z turową walką i pomysłami zaczerpniętymi z serii Pokemon. I tak jak "jedynka" jest raczej skierowana do młodszego odbiorcy, co wcale nie oznacza, że gracz 30+ nie będzie się równie dobrze bawił jak jego dziecko (sprawdziłem na swoim przykładzie).

Tak naprawdę dużo zależy od nastawienia i stawianych przed grą oczekiwań. Monster Hunter Stories nie jest pod żadnym pozorem "bardziej fabularnym" Monster Hunterem, którego w ostatnich latach utożsamia się z edycją World (a od niedawna też z Rise). To zupełnie inna gra, utrzymana w innej konwencji, choć oczywiście mająca wspólny mianownik i wykorzystuje hurtowe ilości elementów z głównej serii.

Pierwsza różnica rzucająca się w oczy to estetyka anime, która wylewa się ze świetnie wyreżyserowanych, efektownych filmików. Od razu czuć, że będziemy częścią wielkiej historii, bardziej osobistej i angażującej niż to, co oferował chociażby Monster Hunter World. W tamtej grze historia była bardziej pretekstem do odkrywania kolejnych zakątków świata i polowania na potwory. W Wings of Ruin mamy większy konkret, jednak nie należy się spodziewać wybitnego scenariusza, który powali nas na kolana i nie pozwoli oderwać się od konsoli. To, tak jak w "jedynce", raczej lekka historyjka dopasowana do młodszych odbiorców. Bywa ciekawa i angażująca, jednak nikt, kto zaliczył choć kilka jRPG-ów w swoim życiu, nie znajdzie tu niczego wyjątkowego. Czy to źle? Dla mojego syna na pewno nie. A ja przymykam oko i gram dalej, bo Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin nie samą fabułą stoi.

Rzekłbym, że choć historia młodego jeźdźcy potworów, którego tworzymy w edytorze postaci przed wyruszeniem w wielki świat, ma swoje momenty, to nie stanowi największej zachęty do parcia naprzód. Tę rolę najlepiej spełnia sam model rozgrywki, który ma w sobie kilka uzależniających elementów.

GramTV przedstawia:

Po pierwsze, sama eksploracja i turowa walka sprawiają mnóstwo frajdy. W kolejnych lokacjach jest zawsze coś do zrobienia, co odciąga uwagę od głównego wątku. A to na tablicy zleceń pojawia się nowe zadanie (w tym misje kooperacyjne online lub z botami), a to trzeba gdzieś zajrzeć i zmierzyć się z rzadką bestią, żeby zdobyć surowce do ulepszenia sprzętu i broni. Jak w klasycznym Monster Hunterze, lista przedmiotów i rodzajów ekwipunku jest przeogromna. Dobór odpowiedniej broni i pancerza bywa kluczowy w niejednej walce, ale Stories to nie World, gdzie praktycznie bezustannie trzeba było szukać, zbierać, ulepszać i wykuwać nowy sprzęt, żeby mieć szansę na zwycięstwo. A po pokonaniu danego potwory trzeba było rozpoczynać ten proces od nowa, by wymienić sprzęt na lepszy/bardziej odpowiedni.

Innymi słowy, Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin jest o wiele bardziej przystępny i nie zmusza do grindu tak jak jego starszy brat. Prawdę mówiąc, jeżeli poza robieniem misji fabularnych co jakiś czas podejmiemy się zadania z tablicy ogłoszeń, zupełnie nie odczujemy potrzeby "sztucznego" rozwijania postaci. Przy czym nie oznacza to, że bardziej wymagający gracze nie znajdą tu wyzwania.

Walka opiera się na zasadach znanych z pierwszego Monster Hunter Stories, gdzie komendy ataków były odpowiednikiem zabawy w papier-kamień-nożyce. Do tego dochodzą ataki specjalne, drużynowe itp., które urozmaicają rozgrywkę i nadają jej taktycznej głębi. Jeżeli graliście w "jedynkę", od razu odnajdziecie się w tym systemie walki. Jednocześnie zauważycie drobne zmiany i modyfikacje na plus. Bardzo fajnym patentem jest możliwość zmiany broni w trakcie walki. W Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin jest tylko sześć typów oręża (w World i Rise było kilkanaście), ale przed każdą walką można uzbroić się w trzy z nich i wybierać co turę w zależności od przyjętej taktyki.

Walki są turowe jak w Pokemonach czy innym Yo-Kai Watch, ale nie myślcie, że przekłada się to na nudne wybieranie komend i statyczne widowisko. Wręcz przeciwnie – starcia z potworami w Monster Hunter Stories 2: Wings of Ruin wyglądają fenomenalnie. Są pełne dynamizmu, efektów, rozbłysków i innych bajerów. Jasne, po n-tej walce nie robi to już takiego samego wrażenia. Świetnym rozwiązaniem w tym kontekście jest możliwość natychmiastowego zakończenia walki z o wiele słabszymi przeciwnikami.

Komentarze
2
xguzikx
Redaktor
Autor
15/07/2021 14:15
TobiAlex napisał:

W eShopie żadna gra nie ma informacji o polskiej wersji językowej. Bierze się to stąd, że Nintendo "oficjalnie" nie wspiera swojej platformy w Polsce. Cóż, pewnie nigdy nam nie wybaczą Pegasusa... 

o to ciekawe. I smutne :( 

TobiAlex
Gramowicz
09/07/2021 00:49

W eShopie żadna gra nie ma informacji o polskiej wersji językowej. Bierze się to stąd, że Nintendo "oficjalnie" nie wspiera swojej platformy w Polsce. Cóż, pewnie nigdy nam nie wybaczą Pegasusa...