12. Poobijana
- Gatunek: Dramat
- Gdzie obejrzeć: Netflix
W 2021 roku pojawiło się wiele wartych uwagi tytułów, ale te piętnaście tytułów do nich nie należą.
Również Halle Berry spróbowała swoich sił w reżyserii, tworząc swój pierwszy film dla Netflixa. Produkcja miała wszystko, aby odnieść sukces. Nie tylko samą Berry, która zagrała główną rolę, ale również nośny temat o byłej wielkiej gwieździe sportów walki, która ledwo wiąże koniec z końcem, aż dostrzega szansę na wielki powrót. Co więc mogło pójść nie tak? Okazuje się, że wszystko.
Nie wróżę Halle Berry sukcesów w reżyserce. Może aktorka jeszcze kiedyś zaskoczy, ale po jej debiucie widać, że przed nią jeszcze dużo nauki. Poobijana nie jest ani dobrze wyreżyserowanym filmem, ani też napisanym. W scenariuszu nie brakuje banałów i prawie każdy dramat sportowy powiela te same schematy, choć większość robi to dużo lepiej, niż film Netflixa. Walki są koszmarnie chaotyczne i przypominają treningi, niż prawdziwe pojedynki toczone w oktagonach. Poobijany to człowiek wychodzi po obejrzeniu tego filmu.
Skoro już przy Netflixie jesteśmy, to od razu miejmy za sobą ich kolejną koszmarną produkcję. Thunder Force to superbohaterska komedia, lecz w przeciwieństwie do wielu podobnych obrazów, ten nie jest oparty na komiksowym oryginale. I może właśnie w tym tkwi największy problem Thunder Force, który korzysta z gatunkowych klisz, nie dodając od siebie niczego nowego.
Za film odpowiada Ben Falcone, których jedynym reżyserskim osiągnięciem jest taśmowo wypuszczane komedie z Melissą McCarthy. Samo to powinna być już ostrzeżeniem przed oglądaniem Thunder Force. Jednak jeżeli się skusiliście, zapewne zauważyliście, jak słabo zrealizowana jest to produkcja. Skoro jej najlepszym elementem jest człowiek-krab grany przez Jasona Batemana, to mówi to samo za siebie. Oby Netflix trzymał się z daleka od oryginalnych filmów superbohaterskich. I od Bena Falcone. I od Melissy McCarthy w kolejnych beznadziejnych komediach.
Od samego początku nad kontynuacją Kosmicznego meczu ciążyło fatum. Najpierw głośna dyskusja o wyglądzie Króliczki Loll, która odbiła się głośnym echem również w polskiej polityce. Następnie kontrowersje związane ze skunksem Pepe, aż w końcu afera z wykorzystaniem postaci z filmów dla dorosłych w samej produkcji. Warner Bros. chciało stworzyć swoje własne multiwersum w formie najdroższej i najdłuższej reklamy w historii. Szybko jednak okazało się, że do tej wątpliwej jakości dzieła warto dopisać jakąkolwiek fabułę.
Nie sugerujcie się tytułem tego filmu, bo jest on zwodniczy. Niestety twórcy nie zadbali o żadną „nową erę” dla serii, która powinna pozostać tam, gdzie jej miejsce, czyli w odległych latach 90. LeBron James to nie Michael Jordan, a królik Bugs przestał być tym samym zabawnym i zawadiackim bohaterem. Nawet sam tytułowy mecz nie ma w sobie żadnej kosmicznej skali, co najwyżej naprędce skleconej sportowej gry mobilnej, do której zresztą odwołuje się sama fabuła. Fani oryginalnego filmu powinni trzymać się od tej produkcji z daleka.