Zaledwie rok po premierze piątej części, kolejna odsłona Krzyku debiutuje w kinach. Oceniamy, czy Ghostface odnalazł się w Wielkim Jabłku.
Czwórka z Woodsboro
Idealnym posunięciem twórców było przeniesienie ciężkości z dwójki bohaterek, na czwórkę głównych postaci. Choć z oczywistych względów to Samantha i Tara stoją w centrum wydarzeń, to film poświęca wiele miejsca Mindy i Chadowi, którzy z łatwością wyrastają na ulubieńców widzów, stając się nawet ciekawszymi bohaterami od centralnych postaci. Nie oznacza to, że siostry zostały potraktowane po macoszemu, choć ich osobiste wątki zostały zaledwie zarysowane i nie do końca wykorzystane. Film nie traci czasu i wie, że slashery odnoszą największy sukces wtedy, kiedy morderca regularnie daje o sobie znać, za każdym razem podnosząc stawkę eliminowaniem kolejnych podejrzanych. Ghostface jest tu więc jeszcze więcej, niż w poprzednich odsłonach serii.
Trochę na tym wszystkim tracą nowe postacie, czyli Quinn, Evan i Anika. Każdy z nich wyróżnia się czymś szczególnym, ale twórcy nie zawracają sobie nimi specjalnie głowy, traktując jako uzupełnienie głównego składu, niż postacie, które mogłyby dołączyć do Czwórki z Woodsboro, tworząc nową grupę, tym razem z Nowym Jorkiem w nazwie. Dobrze wypada również Hayden Panettiere jako Kirby Reed, która jest zaskakująco przerysowana, ale pasuje to do jej nastoletniej wersji znanej z czwartej części Krzyku. Także Courteney Cox jako Gale Weathers ponownie sprawdza się w swojej roli, chociaż jej bohaterka znalazła się w filmie raczej z przyzwyczajenia i dla ciągłości serii, niż z jakiegokolwiek konkretnego powodu.
GramTV przedstawia:
Jenna Ortega kolejny raz nie zawodzi, chociaż nie prezentuje niczego więcej ponad to, co widzieliśmy w poprzedniej części. Mimo to jej Tara to pełnowymiarowa postać, która wypada dużo lepiej niż Sam, graną przez Melissę Barrerę. Na niekorzyść aktorki, twórcy dali jej kilka dramatycznych scen, na których Barrera poległa. Nie wiem, czy wynika to z braku umiejętności, czy też aktorka ma taki pomysł na tę postać, ale wypada to zupełnie nieprzekonująco.
Bardzo bałem się, że Krzyk VI nie dorówna swojemu wielkiemu poprzednikowi, który wniósł poziom metatekstualności na nowy poziom. Ale najnowsza część jest równie dobra, jak nie lepsze w niektórych aspektach od Krzyku 5. To dostarczający mnóstwa rozrywki slasher, który odważnie bawi się gatunkiem, dokładając nowe elementy do serii, chociaż nie zawsze trafionych, to jednak dokręcając śrubę tam, gdzie jest to potrzebne, aby podtrzymać zaangażowanie widza. Fani fanserwisu będą szczególnie zadowoleni, bo nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że takich zaskakujących ruchów potrzebowali w tej serii.