Nie patrz w górę
Zostawiając jednak kwestie etyczne i moralne za sobą, bo przecież na Moonfall każdy wybierze się wyłącznie po rozrywkę, to nawet tego reżyser nie potrafił zapewnić. Emmerich stworzył generyczne kino, które próbuje uwiarygodnić mniej lub bardziej trudnymi terminami z zakresu fizyki i astronomii, ale na niewiele się to zdaje, gdy logika tej historii co chwila potyka się o własne nogi. Już sama próba ratowania Ziemi na tak późnym etapie wydaje się bezcelowa, gdy skala zniszczeń wywołana przez odłamki Księżyca jest na tyle ogromna, że sama odbudowa krytycznej infrastruktury zajęłaby długie miesiące. Nie mówiąc już o nieodwracalnych zmianach w ekosystemie planety, które zmieniłyby się na zawsze, utrudniając przeżycie gatunku ludzkiego i innego życia na Ziemi. Do tego przypadkowy gość, który leci w kosmos bez żadnego przeszkolenia, a nawet wysyłanie błyskawicznej misji ekspedycyjnej na Księżyc bez żadnego przygotowania, czy start rakiety z zaledwie dwoma działającymi silnikami, to i tak tylko mniej irytująca część filmu, która obraża inteligencję widzów.Film zawodzi również w najważniejszym dla mnie aspekcie kina katastroficznego, czyli wywoływaniu emocji, trzymających w napięciu scenach oraz ładnych widoczkach. Te ostatnie występują i jest ich trochę, ale w środkowej części filmu jest ich zbyt mało, aby bym usatysfakcjonowany. Niestety w niektórych scenach wyraźnie widać, że reżyserowi zabrakło kreatywności, przez co skutki kataklizmu nie wyglądają aż tak widowiskowo, jakby mogły. Nie pomagają również efekty specjalne, które są różne i w niektórych momentach są świetne, żeby w innych uderzyć taniością. W Moonfall brakuje również scen, które pozwoliłyby podnieść ciśnienie podczas seansu. Bohaterowie są oparci na nudnych schematach, a przez lekki i niekiedy humorystyczny ton, raczej nikt nie powinien spodziewać się powtórki z zakończenia Wojny światów. Sprawia to, że w całym filmie może są dwie sceny, w których Emmerichowi udało się stworzyć jakiekolwiek napięcie.