Kultowa w pewnych kręgach polska marka wraca w nowej odsłonie. Czy jednak na rynku jest jeszcze miejsce dla Kao?
Czy są tutaj Czytelnicy z na tyle wysokim numerem Pesel, aby pamiętać popularności Kangurka Kao? Może na świecie marka nigdy nie była hitem na poziomie Raymana, ale w kraju zdobyła sporą renomę. Przez lata sympatyczny kangurek musiał czekać w zamrażarce, bo odpowiedzialne za serię studio Tate Multimedia zasiedziało się na motocyklach, czego efektem było sporo części serii Urban Trial (niestety z każdą odsłoną coraz słabszych) czy nieco niedocenione Steel Rats. Dzisiaj, wobec braku hitów komercyjnych, warszawski zespół zdecydował się reaktywować Kao. Czy jednak powrót w okresie mniejszej popularności klasycznych platformówek to dobra decyzja? A może wręcz przeciwnie, kiedy jak nie teraz, korzystając z mniejszej konkurencji?
Nowa przygoda Kao zaczyna się spokojnie, chociaż okoliczności nie są zbyt sprzyjające. Ojciec i siostra bohatera gdzieś poszli i od dawna ich nie ma. Dziewczyna śniła się nawet kangurkowi, co sugeruje mu że potrzebuje pomocy. Matka z kolei bardziej skupia się na praniu niż kompletowaniu rodziny. W ten sposób Kao łączy siły z miejscowym mistrzem sztuk walki, który pomoże mu odnaleźć rodzinę i pokonać rozwijające się na naszych oczach zło. Oczywiście dopiero jak kangurza mama pozwoli wyruszyć w podróż. Po drodze znajdujemy jeszcze stare rękawice bokserskie pozostawione przez ojca protagonisty. Są one wyjątkowe, bo opanowane przez tajemniczą moc. Na początku potrafią mówić, ale z czasem poznamy jeszcze kilka ich możliwości. Tyle historii, nie wracajmy już do niej. Nie ma w niej absolutnie nic ciekawego, a do tego scenki przerywnikowe są mocno przegadane. Nie wyobrażam sobie, aby jakiekolwiek dziecko było tym zainteresowane.
GramTV przedstawia:
Schemat rozgrywki jest dosyć prosty i oklepany. Przed nami kilka obszarów, które odwiedzamy. Teoretycznie każdy ma być nieco inny, ale w praktyce oprócz palety dominujących kolorów wielkich zmian nie ma. Każda lokacja jest mała, ale otwarta. W niej znajdujemy przejścia do kilku poziomów, po ukończeniu których możemy stoczyć walkę z lokalnym bossem i przejść dalej. Bardzo standardowy pomysł, którego wymyślenie nie mogło zająć więcej czasu niż trwa przygotowanie kawy w firmowym ekspresie. Co ważne, twórcy dodali do tego kolejny mocno charakterystyczny dla platformówek pomysł. Otóż aby odblokowywać kolejne etapy musimy posiadać odpowiednią liczbę run. Te zbieramy w trakcie etapów i w otwartych lokacjach. W pierwszym przypadku wszystko i tak podstawione jest pod nasz nos, a więc trudno ukończyć level bez zdobycia wszystkich run. W drugim nie są one specjalne ukryte, bo i sama konstrukcja tych miejsc nie jest zbyt skomplikowana. Nie wiem więc po co był ten mechanizm, skoro i tak w żaden sposób nie wpływa na rozgrywkę.
Co z kolei dzieje się na samych etapach? Nowy Kangurek Kao specjalnie nie odbiega od swoich korzeni i klasyki gatunku. Czy to dobrze? Za chwilę się przekonamy. Zakres ruchu zwierzaka nie wykracza poza skok i uderzenie. W czasie walki możemy naładować pasek i użyć specjalnego, znacznie silniejszego ataku. Na tym jednak kończą się możliwości. Sekcje zręcznościowe pozbawione są z kolei czegoś godnego uwagi. Absolutne minimum przy platformówce 3D. Jakieś urozmaicenie próbują wprowadzić moce naszych rękawic. W czasie całej gry zdobywamy trzy efekty – ogień, zamrażanie i powietrze. Pierwsze służy do aktywowania niektórych platform czy podpalenia pieca. Drugie wykorzystujemy na przykład do zamrożenia wody, aby po lodzie przesunąć skrzynię. Tę możemy też przenieść w inne miejsce za pomocą powietrza. Ponownie nie ma w tym nic ekscytującego, co w znaczący sposób urozmaici rozgrywkę.,