Kobiety na traktory! I na politechniki według twórców Sexify. Pytanie tylko czy w takiej formie to ma sens. Nie ma nic złego w robieniu seriali obrazoburczych, łamiących tabu, odważnych, ale tylko tak długo, jak nie przekracza się pewnych granic żenady.
Młoda i genialna studentka uczelni technicznej w Warszawie przygotowuje się do prezentacji swojej pracy inżynierskiej, która ma wziąć udział w ministerialnym konkursie. Niestety, jej wykładowca twierdzi, że jej maszyna do badania faz snu i optymalizacji czasu, jaki musimy spędzać na wypoczynku jest “za mało sexy” (serio? przecież to brzmi super!). Co robi młoda naukowczyni? Oczywiście planuje opracować aplikację, która pomoże parom doprowadzać kobiety do orgazmu. A pomogą jej w tym koleżanka Paulina, która pochodzi z ultrakonserwatywnej rodziny i tkwi w mało ekscytującym związku oraz Monika, którą poznaje przypadkowo, a która seks lubi i uprawia go na okrągło. Z takiego pomysłu zrodziło się Sexify, kandydat do najbardziej “cringowego” doświadczenia, jakie przeżyłem w tym roku.
Jeżeli chodzi o sam pomysł na serial, to na zwiastunie całkiem nieźle się bronił, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że bohaterki i scenarzyści produkując go tworzą niemalże manifest feministyczny. Złośliwie chciałoby się wręcz powiedzieć: “To jest ta emancypacja kobiet?”. Nie żebym miał coś przeciwko rozmowom o kwestiach erotycznych, tym słynnym… psst… kobiecym orgazmie. Sęk w tym, że skoro serial chce być na poziomie koncepcyjnym luźny, prześmiewczy, nieco abstrakcyjny, zuchwały i z pazurem, to dorabianie do tego jakiejś wielkiej feministycznej filozofii, jest po prostu ośmieszeniem całej idei. To jakby stworzyć film o rasizmie na amerykańskich uczelniach w kontekście grupy czarnych naukowców, próbujących na wydziale chemicznym odtworzyć recepturę i sposób tworzenia jak najbardziej chrupiącej panierki kurczaka.
GramTV przedstawia:
Co znamienne, za scenariusz i reżyserię Sexify odpowiadają Piotr Domalewski i Kalina Alabrudzińska, obydwoje pod czterdziestkę. Może dlatego nie zdają sobie sprawy z tego, że kobiecy orgazm to już dawno nie jest tabu wśród nastolatków czy studentów. To są urojenia dziadersów, którzy czytają za dużo “tygodników opinii”, a za mało rozmawiają z ludźmi i siedzą w internecie poza Facebookiem. Tabu w ogóle jest już niewiele, inna sprawa czy o różnych sprawach natury intymnej bądź erotycznej rozmawia się we właściwy sposób. Ale o tym Sexify nie mówi. Sexify niesie feminizm poprzez burzenie tabu które nie istnieje i między innymi przez to naraża się na śmieszność. Sytuację mogłyby uratować porządne dialogi, albo dobrze napisane postacie. Niestety, nie ma tutaj ani jednego, ani drugiego. Wszystko jest sztuczne i dziwne.
Czy to oznacza, że wszystko w Sexify jest złe? Na szczęście nie, bo serial świetnie wygląda. Artystyczne wizje, ujęcia, kolory, na tym poziomie wszystko gra. Podobało mi się porzucenie estetyki wstydu, a przyjęcie jako swoich brzydkich akademików z jednoczesnym pokazaniu Warszawy jako po prostu nowoczesnego, europejskiego miasta. Możliwe, że to dzięki temu przebrnąłem przez cały sezon. Sceny w akademiku, sceny na imprezie, sceny w domach nowobogackich bubków z przedmieść, wszystko mieni się jak w kalejdoskopie, ale poszczególne elementy dobrze do siebie pasują. Sytuację jeszcze poprawiała świetna ścieżka dźwiękowa, za którą odpowiada Radzimir Dębski.
Fabularnie momentami też pojawiają się światełka w tunelu. Niektóre elementy przedstawionej historii są całkiem zajmujące, jak na przykład rozwój wewnętrzny Pauliny, która w obliczu nadchodzącego ślubu zaczyna zastanawiać się na tym, czego właściwie chce od życia. Co prawda ostatecznie wychodzi to głupio i moim zdaniem prezentuje szkodliwe podejście (bo w zasadzie nigdy nie mówi partnerowi co jej chodzi po głowie i w czym tkwi problem), ale ten wątek potrafił mnie wciągnąć. Podobnie jak wątek Moniki, która próbuje otrząsnąć się z poprzedniego, toksycznego związku. Szkoda tylko, że ginie to w prawdziwej lawinie żenady, która momentami tak mocno mnie uderzała, że aż zwijałem się na kanapie, chowając głowę pod koc.
Od pierwszego odcinka nie podejrzewałem, że Sexify będzie czymś więcej jak festiwalem cringu. Niemniej, od czasu do czasu zdarza się, że tego typu seriale wpadają w kategorię “tak złe, że aż dobre”. Niestety, tak nie wydarzyło się w przypadku Sexify, które do końca jest po prostu złe. Chociaż żeby oddać sprawiedliwość, wygląda świetnie, a jeden czy dwa wątki nawet przyzwoicie się bronią. Szkoda tylko, że to wszystko tonie w “cringu”, którego nie da się przyjąć, nawet ironicznie, za składnik który został zawarty w Sexify intencjonalnie. Oglądało mi się to po prostu źle, aczkolwiek serial podobno odniósł sukces, więc Netflix pewnie zamówi drugi sezon, a ja będę musiał go obejrzeć. Skóra mi cierpnie na samą myśl.
4,2
Serial który sprawi, że będziecie się kulić na kanapie i chować głowę, żeby tylko uciec od poczucia żenady
Plusy
Świetny wizualnie
Bardzo przyjemna ścieżka dźwiękowa
Dwa wątki momentami się bronią
Minusy
Okropne dialogi
Fabuła nie trzymająca się kupy
W gruncie rzeczy ośmiesza feminizm
Oderwanie scenarzystów od rzeczywistości
Dawka "cringu" która powaliła by konia... co ja mówię, słonia!
Nie istnieje coś takiego jak 'tak złe, że aż dobre'. To po prostu termin ukuty przez ludzi, którym podobają się złe rzeczy i nie mają odwagi się do tego przyznać.
Xelos_Iterion
Gramowicz
28/05/2021 14:30
Jeśli podejść do serialu z przymrużeniem oka, to ogląda się całkiem przyjemnie.
A z tym orgazmem kobiecym jako rzekomo złamanym dawno tabu, to by się autor mógł zdziwić. Niestety.
wolff01
Gramowicz
28/05/2021 13:43
I autor na serio wierzył że Netflix + feminizm górą tak się nie skończy?
Gratuluje naiwności i na przyszłość dam radę żeby czegoś co śmierdzi na kilometr nie tykać nawet kijem.