Życie i praca w Japonii to marzenie niejednego „gaijina”. Tokyo Vice przybliża nam historię naprawdę wyjątkowego obcokrajowca, któremu udało się zarzucić kotwicę w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Jake Adelstein jakiego poznajemy na początku serialu Tokyo Vice to świeżo upieczony absolwent japońskiej uczelni, który wyemigrował ze Stanów Zjednoczonych, a konkretnie z Missouri, mając na siebie bardzo ambitny plan – chce zacząć pracę w znanym japońskim dzienniku, Yomiuri Shimbun, który nawet dzisiaj wydawany jest w nakładzie niemalże 8 milionów sztuk. Sztuka ta jest tym trudniejsza, że w tym medium do tej pory (akcja ma miejsce w 1993 roku) nie pracował żaden nie-Japończyk. Dodajmy do tego fakt, że Japonia jest krajem raczej konserwatywnym, żeby nie powiedzieć szowinistycznym, a rekrutacja odbywa się bez żadnej taryfy ulgowej, w pełni w języku japońskim, który na szczęście Adelstein opanował bardzo dobrze. Po przejściu przez bardzo gęste sito rekrutacji udaje mu się i młody reporter ma okazję rozpocząć pracę w dziale który sobie wymarzył – w kronice kryminalnej.
Jak możecie się domyślać, szybko okazuje się, że praca w charakterze początkującego dziennikarza nie jest usłana różami nawet kiedy udaje się zagwarantować sobie pozycję w dzienniku o ugruntowanej pozycji na rynku i to w czasach kiedy słowo „drukowane” pozostawało jednym z głównych, a już na pewno jednym z najbardziej wpływowych źródeł informacji. Młody Jake Adelstein musi mierzyć się z ksenofobią przełożonego, niechęcią części samych Japończyków do „gaijinów” czyli obcokrajowców nieazjatyckiego pochodzenia, zmową milczenia w tokijskiej policji, a z czasem z yakuzą, która pragnie aby pewne informacje nigdy nie ujrzały światła dziennego. Czemu w zasadzie nie ma się dziwić, bo przecież nie od dzisiaj wiadomo, że najlepsze interesy robi się w ciszy.
Fabuła serialu nie jest szczególnie porywająca. Młody reporter powoli uczy się fachu, zbierając przede wszystkim cięgi i doświadczając bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Oczywiście dosyć szybko musi trafić na nieco grubszy materiał, który ma potencjał ku temu, aby wstrząsnąć posadami… no może nie świata czy nawet nie Japonii, ale z pewnością posadami lokalnego półświatka, paru lokalnych biznesów i lokalnej administracji. Jego losy skrzyżują się z losami paru innych, dosyć ciekawych postaci: Samanthy, która pracuje jako hostessa w lokalnym klubie, Sato, członka jednej z mafijnych rodzin, które trzęsą okolicą, a także Hiroto Katagiriego, nieprzekupnego detektywa, który niestrudzenie pilnuje porządku w mieście, a przynajmniej jego wydzielonej części. Przedstawiona historia ma swoje lepsze i gorsze wątki, ale co do zasady potrafi utrzymać w napięciu.
GramTV przedstawia:
Natomiast bezsprzecznym koniem pociągowym Tokyo Vice jest klimat ciasnego, pełnego pary wodnej i neonów Tokio. Miasto zostało jednocześnie przedstawione w sposób romantyczny, tak znany odbiorcy zachodniemu, ale również realistyczny czy wręcz brutalistyczny, aby przypomnieć widzom, że pomimo swojego orientalizmu, metropolia ta pozostaje miejscem prawdziwym, ze swoimi licznymi problemami, z zarówno niezwykłymi jak i zwykłymi ludźmi, którzy prowadzą tam swoje całkiem typowe życia, a nie stanowią jedynie tła dla turystycznych fotek. Ten rodzaj symetryzmu na płaszczyźnie społecznej i metafizycznej bardzo mi odpowiadał.
Na osobny akapit zasługuje aktorstwo, przede wszystkim z tego względu, że zachodni aktorzy mniej więcej połowę swoich kwestii wygłaszają po japońsku. Odtwórca głównej roli, znany z Baby Drivera Ansel Elgort wyznał w jednym z wywiadów, że aby przygotować się do roli przez kilka tygodni bardzo intensywnie uczył się japońskiego, aż był w stanie porozumiewać się w nim na podstawowym, a przynajmniej komunikacyjnym poziomie i w razie potrzeby improwizował pojedyncze kwestie. Niektórzy japońscy aktorzy z kolei czasami wyrażają się po angielsku, co tworzy dosyć ciekawy miks, trącący orientalizmem ale jednocześnie o znajomym zabarwieniu. Samo aktorstwo też jest na bardzo przyzwoitym poziomie chociaż nikt, może poza odtwórcą głównej roli, szczególnie nie błyszczy.
Nieco dłuższy ostatni odcinek stanowi ukoronowanie budowanego napięcia, a przede wszystkim doskonale wykorzystuje sytuację, motywacje i charaktery postaci, które zostały wykreowane na przestrzeni poprzednich siedmiu epizodów. Końcówka bardzo wyraźnie wskazuje też, że doczekamy się kolejnego sezonu, bowiem historia urywa się niemalże w połowie. Co prawda pewne wątki zostały zamknięte, ale wyłącznie te poboczne, a najważniejsze jeszcze przed nami. Tokyo Vice ma zagwarantowane pewne miejsce na mojej liście aktualnie śledzonych seriali, zatem będę czekał.
7,9
Tokyo Vice to współczesne neo-noir z dalekowschodnim skrętem, który nadaje serialowi oryginalności
Plusy
Mieszanie kwestii angielskich i japońskich o dziwo wypada bardzo dobrze
Świetny klimat Tokio, bez przesadnej romantyzacji tej metropolii
Dobra rola Ansela Elgorta
Yakuza przedstawiona jako organizacja przestępcza, bez posypywania brokatem
Minusy
Część wątków niespecjalnie wciąga
W większości przypadków tylko przeciętne aktorstwo
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!