Recenzja serialu Tokyo Vice. Trochę romantyczny, trochę brutalistyczny świat zabarwiony yakuzą

Kamil Ostrowski
2022/04/30 10:00
0
0

Życie i praca w Japonii to marzenie niejednego „gaijina”. Tokyo Vice przybliża nam historię naprawdę wyjątkowego obcokrajowca, któremu udało się zarzucić kotwicę w Kraju Kwitnącej Wiśni.

Recenzja serialu Tokyo Vice. Trochę romantyczny, trochę brutalistyczny świat zabarwiony yakuzą

Jake Adelstein jakiego poznajemy na początku serialu Tokyo Vice to świeżo upieczony absolwent japońskiej uczelni, który wyemigrował ze Stanów Zjednoczonych, a konkretnie z Missouri, mając na siebie bardzo ambitny plan – chce zacząć pracę w znanym japońskim dzienniku, Yomiuri Shimbun, który nawet dzisiaj wydawany jest w nakładzie niemalże 8 milionów sztuk. Sztuka ta jest tym trudniejsza, że w tym medium do tej pory (akcja ma miejsce w 1993 roku) nie pracował żaden nie-Japończyk. Dodajmy do tego fakt, że Japonia jest krajem raczej konserwatywnym, żeby nie powiedzieć szowinistycznym, a rekrutacja odbywa się bez żadnej taryfy ulgowej, w pełni w języku japońskim, który na szczęście Adelstein opanował bardzo dobrze. Po przejściu przez bardzo gęste sito rekrutacji udaje mu się i młody reporter ma okazję rozpocząć pracę w dziale który sobie wymarzył – w kronice kryminalnej.


Jak możecie się domyślać, szybko okazuje się, że praca w charakterze początkującego dziennikarza nie jest usłana różami nawet kiedy udaje się zagwarantować sobie pozycję w dzienniku o ugruntowanej pozycji na rynku i to w czasach kiedy słowo „drukowane” pozostawało jednym z głównych, a już na pewno jednym z najbardziej wpływowych źródeł informacji. Młody Jake Adelstein musi mierzyć się z ksenofobią przełożonego, niechęcią części samych Japończyków do „gaijinów” czyli obcokrajowców nieazjatyckiego pochodzenia, zmową milczenia w tokijskiej policji, a z czasem z yakuzą, która pragnie aby pewne informacje nigdy nie ujrzały światła dziennego. Czemu w zasadzie nie ma się dziwić, bo przecież nie od dzisiaj wiadomo, że najlepsze interesy robi się w ciszy.

Fabuła serialu nie jest szczególnie porywająca. Młody reporter powoli uczy się fachu, zbierając przede wszystkim cięgi i doświadczając bolesnego zderzenia z rzeczywistością. Oczywiście dosyć szybko musi trafić na nieco grubszy materiał, który ma potencjał ku temu, aby wstrząsnąć posadami… no może nie świata czy nawet nie Japonii, ale z pewnością posadami lokalnego półświatka, paru lokalnych biznesów i lokalnej administracji. Jego losy skrzyżują się z losami paru innych, dosyć ciekawych postaci: Samanthy, która pracuje jako hostessa w lokalnym klubie, Sato, członka jednej z mafijnych rodzin, które trzęsą okolicą, a także Hiroto Katagiriego, nieprzekupnego detektywa, który niestrudzenie pilnuje porządku w mieście, a przynajmniej jego wydzielonej części. Przedstawiona historia ma swoje lepsze i gorsze wątki, ale co do zasady potrafi utrzymać w napięciu.

GramTV przedstawia:

Natomiast bezsprzecznym koniem pociągowym Tokyo Vice jest klimat ciasnego, pełnego pary wodnej i neonów Tokio. Miasto zostało jednocześnie przedstawione w sposób romantyczny, tak znany odbiorcy zachodniemu, ale również realistyczny czy wręcz brutalistyczny, aby przypomnieć widzom, że pomimo swojego orientalizmu, metropolia ta pozostaje miejscem prawdziwym, ze swoimi licznymi problemami, z zarówno niezwykłymi jak i zwykłymi ludźmi, którzy prowadzą tam swoje całkiem typowe życia, a nie stanowią jedynie tła dla turystycznych fotek. Ten rodzaj symetryzmu na płaszczyźnie społecznej i metafizycznej bardzo mi odpowiadał.

Na osobny akapit zasługuje aktorstwo, przede wszystkim z tego względu, że zachodni aktorzy mniej więcej połowę swoich kwestii wygłaszają po japońsku. Odtwórca głównej roli, znany z Baby Drivera Ansel Elgort wyznał w jednym z wywiadów, że aby przygotować się do roli przez kilka tygodni bardzo intensywnie uczył się japońskiego, aż był w stanie porozumiewać się w nim na podstawowym, a przynajmniej komunikacyjnym poziomie i w razie potrzeby improwizował pojedyncze kwestie. Niektórzy japońscy aktorzy z kolei czasami wyrażają się po angielsku, co tworzy dosyć ciekawy miks, trącący orientalizmem ale jednocześnie o znajomym zabarwieniu. Samo aktorstwo też jest na bardzo przyzwoitym poziomie chociaż nikt, może poza odtwórcą głównej roli, szczególnie nie błyszczy.


Nieco dłuższy ostatni odcinek stanowi ukoronowanie budowanego napięcia, a przede wszystkim doskonale wykorzystuje sytuację, motywacje i charaktery postaci, które zostały wykreowane na przestrzeni poprzednich siedmiu epizodów. Końcówka bardzo wyraźnie wskazuje też, że doczekamy się kolejnego sezonu, bowiem historia urywa się niemalże w połowie. Co prawda pewne wątki zostały zamknięte, ale wyłącznie te poboczne, a najważniejsze jeszcze przed nami. Tokyo Vice ma zagwarantowane pewne miejsce na mojej liście aktualnie śledzonych seriali, zatem będę czekał.

7,9
Tokyo Vice to współczesne neo-noir z dalekowschodnim skrętem, który nadaje serialowi oryginalności
Plusy
  • Mieszanie kwestii angielskich i japońskich o dziwo wypada bardzo dobrze
  • Świetny klimat Tokio, bez przesadnej romantyzacji tej metropolii
  • Dobra rola Ansela Elgorta
  • Yakuza przedstawiona jako organizacja przestępcza, bez posypywania brokatem
Minusy
  • Część wątków niespecjalnie wciąga
  • W większości przypadków tylko przeciętne aktorstwo
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!