Wzbudzająca wiele emocji nowa gra Rocksteady po kilku opóźnieniach wreszcie zadebiutowała na rynku. Oceniamy, czy jest nadzieja dla tej produkcji.
Misja: Samobójcza
Przeciwnicy gier-usług nie mogli otrzymać lepszego prezentu niż Suicide Squad: Kill The Justice League. I w tym przypadku nie chodziło nawet o samą grę, ale tworzące je studio. Rocksteady trzykrotnie udowodniło, że świetnie czuje się w trzecioosobowych grach akcji, po drodze nawet rewolucjonizując system walki, z którego wiele innych gier skorzystało w kolejnych latach. Dlatego zupełnie niezrozumiałą decyzją Warner Bros. Games było zlecenie akurat temu studiu tworzenie produkcji, która nastawiona jest na kooperację i wieloletni rozwój. Co prawda stało się to jeszcze w czasach, gdy wydawcom wydawało się, że gry-usługi to studia bez dna, na której będzie można zarabiać w nieskończoność. Prawda okazała się jednak brutalniejsza i gdy obecnie częściej rezygnuje się z produkcji takich gier (vide studia PlayStation), po kilkuletnim okresie produkcyjnym i częstych opóźnień premiery, Suicide Squad: Kill The Justice League wreszcie zadebiutowało na rynku… wyraźnie spóźnione.
Warner Bros. pozazdrościło Marvelowi gry z Avengersami i swojemu docenionemu studiu zlecili opracowanie podobnej produkcji, ale zamiast oddać graczom w ręce superbohaterów, do wyboru otrzymaliśmy samych złoczyńców. Nie było w tym jednak przypadku, gdyż w tamtym okresie Legion Samobójców był na topie - najpierw za sprawą filmu Davida Ayera z 2016 roku, a następnie podtrzymany przez produkcję Jamesa Gunn z 2021 roku. Firma nie przewidziała, że mimo wszystko Harley Quinn, czy Deadshot nigdy nie stworzą tak silnej marki jak Batman i Superman, co z góry skazywało tę produkcję na mniejsze zainteresowanie od serii Batman Arkham. Dodatkowo rynek looter shooterów jest już mocno zapchany, więc kolejna tego typu produkcja, za którą trzeba zapłacić pełną cenę, mijała się z celem. Podobnie jak w filmowym uniwersum, również na growym poletku Marvel jest trzy kroki przed swoją konkurencją. Gdy studio ma już za sobą porażkę swojej gry-usługi, tak jeszcze wszystko przed DC i Rocksteady.
Suicide Squad: Kill The Justice League nie zachęcają do gry już od pierwszych chwil. Długi, nudny i pozbawiony fajerwerków samouczek pozwala poznać wszystkie cztery dostępne na premierę postacie, nie tylko ich zróżnicowany arsenał oraz umiejętności, ale przede wszystkim sposób poruszania się. Rocksteady stworzyło nie za duży świat, którego eksplorujemy nie tylko w poziomie, ale również w pionie. Aby dostępni (anty)bohaterowie nie byli do siebie zbyt podobni, dla każdego z nich stworzono inny sposób przemieszczania się po budynkach i dostania się na wyżej położone lub oddalone od siebie kondygnacje. Deadshot może korzystać ze swojego plecaka odrzutowego, gdy Bumerang potrafi się teleportować, a King Shark wysoko skakać. Gdy sterowanie Deadshotem jest najbardziej intuicyjne i proste, tak pozostałej trójki wymaga trochę nauki i wprawy, aby poruszanie się postacią nie było irytujące. Już na wstępie jest to spory minus dla gry, która wymaga od gracza opanowania absolutnie kluczowej i podstawowej mechaniki, aby móc kontynuować zabawę, a która jest niepotrzebnie utrudniona i skomplikowana.
Kolejne godziny rozgrywki nie są wcale o wiele lepsze. Poznajemy fabularne tło, dowiadując się, że za przejęciem umysłów superbohaterów stoi Brainiac, który chce zniszczyć świat, wysyłając armię swoich zmutowanych żołnierzy. Nic szczególnie ciekawego, ani tym bardziej odkrywczego, ale mimo to Rocksteady zdołało na tyle dobrze poprowadzić tę fabułę, że mniej więcej w połowie potrafi zainteresować i wzbudzić jakieś emocje. Nie jest to wysoki poziom, ale już sama reżyseria przerywników filmowych udowadnia, że studio marnuje się, tworząc taką grę, zamiast produkcję skierowaną dla pojedynczego gracza. Co prawda nie uświadczymy tu wielu fabularnych zwrotów, a historia jest prosta i przewidywalna, ale poddana w formie, którą chce się śledzić aż do końca. Nawet jeżeli zakończenie jest rozczarowujące i wprowadza pretekst, aby wrócić do tej produkcji w kolejnych, szykowanych już sezonach.
Ubóstwo lootu
Problemem jest jednak to, co znajduje się między świetnymi przerywnikami filmowymi. Suicide Squad: Kill The Justice League potrafi dostarczyć sporo frajdy swoją rozgrywką, która jest szybka, dynamiczna, a przy tym bardzo chaotyczna. Gra studia Rocksteady nie jest przesadnie skomplikowana, a w większości starć nie trzeba nawet za bardzo myśleć, wystarczy po prostu celnie strzelać i wykorzystywać dostępny arsenał umiejętności. Idealnie pasuje tu wyświechtane już porównanie do popularnej sieci fast foodów, gdzie można szybko i w miarę smacznie się najeść, ale walory smakowe nie zdominują podniebienia, a brzuch nie stanie się syty na długo. Gdy już wciągniecie się w Suicide Squad: Kill The Justice League to będziecie chcieli grać więcej, przynajmniej do czasu ukończenia około 10-godzinnej fabuły i zdania sobie sprawy, że gra dostarcza wyłącznie pustych emocji, które nie przynoszą zbyt dużej satysfakcji.
Wynika to z położenia przez deweloperów podstawowych mechanik looter shootera. Progresja postaci nie jest wyczuwalna, a wydawanie talentów na trzy dostępne drzewka umiejętności nie sprawia, że w którymkolwiek momencie poczujemy się zbyt silni nawet na dużą grupę przeciwników. Dodatkowo rozwijamy tylko tę postać, którą aktualnie gramy, a dobrnięcie do maksymalnego, trzydziestego poziomu wymaga kilkunastu godzin. Gdyby ktoś więc chciał wymaksować każdą z czterech postaci, czeka go sporo żmudnego i nudnego grindu. Gra często zachęca do wypróbowania innego bohatera, którego można zmienić w dowolnym momencie między misjami, wyznaczając bonusy do zdobywania doświadczenia dla konkretnej postaci.
Rocksteady udało się zróżnicować czwórkę złoczyńców nie tylko ze względu na sterowanie, ale również styl walki. Deadshot to typowy uniwersalny żołnierz, najlepiej radzący sobie z dalszych odległości, gdy Harley Quinn najlepiej nadaje się do zadawania ogromnych obrażeń z bliska. Nie ma tu klasycznego podziału na tanka, DPS-a, czy supporta, niczym z gier MOBA i wyłącznie od gracza zależy, czy stworzy postać nastawioną na zadawanie jak najwięcej obrażeń jedną z dwóch dostępnych dla każdej postaci podstawowych broni, czy też woli postawić na „walkę wręcz” (w przypadku Deadshota to nadal mechanika strzelania, choć z bliska), czy też na jak największą liczbę zdrowia. Po osiągnięciu maksymalnego poziomu odblokowuje się nowe drzewko umiejętności, w których możemy zwiększyć parametry konkretnych statystyk, które nam najbardziej odpowiadają.
Jak na looter shooter przystało, to system zdobywania przedmiotów jest w Suicide Squad: Kill The Justice League dosyć ubogi. Po każdej misji otrzymujemy skrzynkę z losowymi przedmiotami, takimi jak nowe uzbrojenie, granaty, czy nowe modyfikacje osłon i skoku, a później również bomby w szyi i amulet. Z jednej strony jest więc co zdobywać i często zmieniamy wyposażenie naszej postaci, ale z drugiej kolor i poziom wylosowanego przedmiotu nie mają aż tak dużego znaczenia, więc nie ma dodatkowej motywacji, aby wykonać jeszcze jedną misję, aby zdobyć lepsze wyposażenie. Nowe przedmioty nie potrafią w żaden sposób ekscytować, przy tak szybkich walkach z przeciwnikami nawet niespecjalnie jesteśmy w stanie dostrzec ich mocy.
Wjeżdżam i rozjeżdżam
I dochodzimy do najważniejszego punktu programu, czyli licznych starć z wrogimi żołnierzami Brainiaca. Całe Metropolis zostało opanowane przez przeciwników, więc nawet podążając do kolejnej misji, możemy pokonać różne wrogie oddziały, nie tylko dla swojej satysfakcji, ale również wypełniając kontrakty, za które zdobywamy doświadczenie, walutę (których nie ma na co wydawać), czy zasoby do wytwarzania nowych przedmiotów lub modyfikowania już posiadanych (niezbyt rozbudowane mechaniki, z których nie ma właściwie po co korzystać, gdyż lepszy sprzęt można zdobyć po wykonaniu misji). Skłamałbym jednak, gdybym nie przyznał, że prosty system walki nie jest do pewnego stopnia satysfakcjonujący. Gunplay nie ma w sobie zbyt wiele głębi i mimo wszystko każdym typem broni strzela się w miarę podobnie, ale likwidowanie kolejnych przeciwników dostarcza zabawy.
GramTV przedstawia:
Niestety starcia w Suicide Squad: Kill The Justice League są do siebie bardzo podobne, nie tylko ze względu na ogrom przeciwników do pokonania, przez co niemal każde starcie jest chaotyczne, ale również powtarzalnych misji i niewielkiej liczby rodzajów oponentów. Typów przeciwników jest tylko kilka (powracają nawet irytujący snajperzy), ale zabicie każdego i tak polega na wystrzeleniu w jego kierunku tyle ołowiu, ile tylko się da (w niektórych przypadkach należy wcześniej atakiem wręcz zniszczyć tarczę wroga). Ciągłe uczucie déjà vu pogłębia się również przez zaledwie kilka przygotowanych przez Rocksteady rodzajów misji. Jeżeli graliście w Marvel’s Avengers, to prawdopodobnie znacie te schematy, gdzie w kółku musimy albo ochraniać jakieś punkty lub pojazd, albo zdobywać przedmioty z zabijanych wrogów i dostarczyć je do odpowiedniego miejsca lub po prostu klasycznie zlikwidować wszystkich przeciwników. Niestety cała kampania fabularna i misje poboczne polegają na tych samych typach zadań, więc gdy w opowieści, mamy jeszcze odskocznię w postaci starć z bossami, które wcale do najlepszych nie należą, tak w endgamie bez końca możemy jedynie wykonywać te same misje.
Metropolis jest małym miastem. Dostanie się z jednego końca miasta na drugi zajmuje zaledwie dwie minuty. Nie ma też specjalnego powodu, aby eksplorować to puste miasto między wykonywaniem misji. Rocksteady Studios przeniosło z serii Batman Arkham aktywności związane z Człowiekiem-Zagadką, więc mamy zarówno zbieranie trofeów, które odblokowują nowe wpisy do kodeksu (o tym później), rozwiązywanie zagadek Edwarda Nygmy, poprzez skanowanie ważnych miejsc w mieście oraz próby czasowe, podobne do tych dla Batmobilu z Batman: Arkham Knight, w których trzeba przelatywać przez punkty kontrolne, dzięki którym zdobywamy nowe przedmioty kosmetyczne dla naszych postaci. Te aktywności niespecjalnie pasują do całej reszty gry, ale można przy nich spędzić kilka dodatkowych godzin, choć ich wykonywanie nie sprawia aż takiej frajdy, jak w poprzednich tytułach studia.
W Suicide Squad: Kill The Justice League nie uświadczymy zbyt wielu pobocznych postaci, a te dostępne spotkamy wyłącznie w ramach fabuły, a następnie w głównej bazie. Cieszy obecność Pingwina, czy innego powracającego bohatera z uniwersum Batmana, ale twórcy zupełnie nie wykorzystali potencjału Metropolis, aby zaprezentować graczom więcej charakterystycznych złoczyńców ze świata Supermana, nie mówiąc już o innych popularnych przeciwnikach Flasha, Wonder Woman i innych członków Ligi Sprawiedliwości. W porównaniu do serii Batman Arkham biednie prezentuje się także wspomniany kodeks, który służy za kompendium wiedzy o grze. Gdy w serii o Mrocznym Rycerzu mieliśmy rozbudowane informacje o każdej z postaci, tak w omawianym tytule biogramy poszczególnych postaci i przeciwników są okrojone i nie zawierają zbyt wielu szczegółów.
Poczucie poszukiwanego sensu
Braki w postaciach pobocznych nadrabia czwórka głównych bohaterów. Deadshot to ten rozważny, Harley Quinn szalona, King Shark poważny, a Bumerang robi za typowego głupka. Przynajmniej początkowo, gdyż wraz z rozwojem fabuły coraz lepiej poznajemy zarówno dobre, jak i ich słabe strony. Świetnie wypadają również relacje między nimi, które są równie dobre, jak między bohaterami Marvel's Guardians of the Galaxy, a momentami nawet i lepsze. Złoczyńcy sobie dogryzają, ale również rozmawiają na różne tematy podczas przemierzania miasta. Rocksteady wciąż potrafi kreować ciekawe postacie i w swojej najnowszej produkcji ponownie to udowodnili.
Żadna gra-usługa nie może obejść się bez zmian wyglądu bohaterów i wynikających z tego mikrotransakcji. W momencie premiery w sklepie znajdziemy wyłącznie kosmetyczne przedmioty, więc żadnej przewagi na placu boju nie możemy sobie kupić (ale wszyscy pamiętamy, jak skończyło się to w Marvel’s Avengers). Już teraz łatwo dostrzec, że różne wspomagacze będą mogły pojawić się do kupienia za prawdziwe pieniądze, choć zależy to już tylko od Warner Bros., czy zdecydują się na taki ruch. Jednak już teraz ceny pakietów skórek przyprawiają o zawrót głowy. Do każdego z bohaterów można kupić po dwa zestawy pakietów przedmiotów kosmetycznych, które występują w wersji Standardowej, Deluxe i Legendarnej. Za najdroższą z nich przyjdzie nam wydać od 2 200 do 2 400 monet, czyli 89 zł za zestaw 2 400 monet. W sklepie znajdziemy również emotki za 300-500 monet, a w przyszłości również nowe sztandary.
Rocksteady Studio odrobiło lekcję z porażki Gotham Knights sprzed półtora roku i na konsolach otrzymaliśmy tylko jeden tryb graficzny oferujący niższą rozdzielczość, ale przy zachowaniu 60 klatek na sekundę. Jedynie przy dużych starciach z większą liczbą przeciwników gra potrafi na chwilę utracić płynność, ale to drobne problemy, które twórcom powinno udać się wyeliminować w kolejnych aktualizacjach. Optymalizacja stoi więc na wysokim poziomie, czego nie można stwierdzić o nierównej oprawie graficznej. Miasto wygląda co najwyżej poprawnie, a z dalszych odległości widać wiele kompromisów w jakości oprawy wizualnej. Przyczepić się za to nie można do modeli postaci, zarówno czwórki głównych bohaterów, jak i pobocznych, które wyglądają świetnie, szczególnie w przerywnikach filmowych.
Gdyby za Suicide Squad: Kill The Justice League odpowiadali deweloperzy z WB Games Montreal, można byłoby mówić o ogromnym progresie studia względem Gotham Knights. Ciężko jednak zapomnieć, że nastawiony na kooperację Legion Samobójców wyszedł spod ręki Rocksteady. Twórcom ewidentnie zabrakło doświadczenia w podobnych grach, przez co tytuł powiela większość błędów gier-usług, nie oferując niczego ciekawego w zamian. Produkcja potrafi dostarczyć trochę zabawy, o ile podejdziemy do niej jak do liniowej, fabularnej produkcji, skupiając się na poznawaniu całkiem niezłej historii, nie zaś na żmudnym rozwijaniu postaci i zdobywaniu coraz lepszych przedmiotów. Od momentu wydania Batman: Arkham Knight minie wkrótce dziewięć lat, w czasie których studio mogłoby przygotować dwie inne gry. Szkoda, że porwali się na ten projekt i możemy mieć tylko nadzieję, że Rocksteady przetrwa ten trudny okres i jeszcze nas w przyszłości czymś pozytywnym zaskoczy.
6,0
Suicide Squad: Kill The Justice League to prawdziwie samobójcza misja dla Rocksteady Studios.
Plusy
Historia ma swoje momenty (szczególnie w drugiej połowie)
Strzelanie sprawia trochę zabawy
Ciekawi bohaterowie i relacje między nimi
Odmienne systemy poruszania się i uzbrojenia postaci
Świetne przerywniki filmowe
Przechodzenie tylko fabuły nie pozwala się w grze szybko znudzić
Wyważony poziom trudności
Niezłe modele postaci
Optymalizacja
Minusy
Powtarzalne misje
Mało aktywności pobocznych
Niewielka mapa
Zbyt mała liczba przeciwników
Starcia z bossami mogłyby być bardziej angażujące
Beznadziejny samouczek
Rozwój postaci jest nieciekawy i nie czuć żadnego progresu
Zdobywanie nowych przedmiotów nie zachęca do kontynuowania zabawy
Nieintuicyjne poruszanie się postaciami (oprócz Deadshota)
Gra wygląda równie nędznie co Gotham Knights... tyle że ma jeszcze gorszy gameplay xp
wolff01 napisał:
Nad to grą pracowano 9 lat...
Nie nie ma. No chyba, że ktoś nie potrafi ogarnąć podstaw walki i jak ja widzę jak ktoś gra w GK i napierdziela tym przyciskiem to mnie ściska. Gra wyraźnie mówi, że kolejny raz naciśnij przycisk, gdy cios trafi wroga. A wtedy na ekranie dzieie się magia i mamy nowego Batmana.
MisticGohan_MODED
Gramowicz
07/02/2024 19:29
wolff01 napisał:
Nad to grą pracowano 9 lat...
Właściwie to 7 lat - od 2017.
Gra wygląda równie nędznie co Gotham Knights... tyle że ma jeszcze gorszy gameplay xp
Bruce_666
Gramowicz
07/02/2024 00:39
Graficznie wygląda gorzej niż Batman: Arkham Knight, a obie gry dzieli 9 lat. To dopiero jest sztuka. Poza tym, patrząc na gameplaye, to chyba sobie odpuszczę. Poczekam aż stanieje do kilkunastu złotych.