Terminator Zero to nowy serial osadzony w świecie wykreowanym przez Jamesa Camerona. Trudno nazwać ten projekt udanym, trudno uznać go też za porażkę.
Gdy w 1984 roku na ekrany kin wchodził pierwszy Terminator, nikt jeszcze wtedy nie przewidywał, że da on początek tak prominentnej, a zarazem absurdalnej serii filmów science fiction. Ten dualizm wyraźny. Terminator to seria tak dla gatunku ważna, silnie oddziałująca, jak jednocześnie w każdej kolejnej odsłonie udowadniająca, że nie jest zdolna do wiarygodnego kontynuowania swojej historii.
Terminator Zero tkwi w schematach wypracowanych przez filmy
Który to już raz twórcy próbują zmazać blamaż poprzedniej odsłony? Po rozczarowującym ostatnim filmie kinowy, jakim był Terminator: Mroczne przeznaczenie, seria wraca do formuły serialowej (pamiętamy Kroniki Sary Connor) tym razem w wydaniu japońskiego anime. Za sterami nowego projektu, który przynajmniej w zapowiedziach twórców, miał przewietrzyć skostniałe schematy serii, stanął niejaki Mattson Tomlin (bliżej znany, jako scenarzysta netflixowego Power). Czy podobnie jak John Connor, Tomlin okazał się wybawcą, w tym wypadku, społeczności fanów? Po seansie ośmiu odcinków Terminatora Zero śmiem w to wątpić, choć to nie jest tak, że niczego dobre serial nie zaoferował.
W wywiadach przed premierą serialu Tomlin zapewniał, że tym razem odejdzie od wątku rodziny Connor i skupi się na nowych bohaterach. Miał też przenieść akcję na zupełnie nowe terytorium, wskazując, że wojna ludzi z maszynami, o której opowiadają filmy z serii Terminator, jest zjawiskiem globalnym, a nie tylko amerykańskim. Jak powiedział, tak zrobił. Akcja Terminatora Zero przenosi nas do Japonii, roku 1997, ale też 2025. Japonia, będąca jednym z epicentrów technologicznego rozwoju, staje się polem walki między ocalałymi ludźmi a kontrolującymi świat maszynami. Śledzimy losy różnych, nieznanych wcześniej postaci, które próbują przetrwać w zrujnowanym, dystopijnym krajobrazie. I znowu - granica między człowiekiem a maszyną staje się zamazana.
Takie były założenia, by historię odświeżyć, spojrzeć na nią z innej perspektywy. Momentami wygląda to nawet ciekawie, jak chociażby wtedy, gdy postać niejakiego Malcolma tworzy kobiecego robota, by uczyć go złożoności świata, ale też po to, by lepiej poznać swego wroga – za co zresztą zostaje uznany za zdrajcę ludzkości. Nie dość jednak, że im bliżej finału, tym twórcy zaczynają co raz bardziej wchodzić w korytarze narracyjne, wydrążone przez filmy kinowe, to jeszcze zostaje to podane w sposób mało interesujący. Nie zdziwicie się zatem, widząc, że i tym razem pewnej maszynie do zabijania w typowy sposób zostaje nadszarpnięta część twarzy odsłaniająca oko. Od czasoprzestrzennych zawirowań też rozboli was głowa. Pewne klocki zostały więc na swoim miejscu.
Serial Terminator: Zero niestety okazuje się być przykładem dzieła, które traktuje widza zbyt protekcjonalnie. Narracja jest prowadzona w sposób przesadnie łopatologiczny, co oznacza, że wszystkie kluczowe elementy są podane wprost, bez miejsca na jakąkolwiek interpretację czy nawet refleksję. Zamiast budować napięcie i zmuszać do myślenia, twórcy serwują historię, w której wszystko jest podane na tacy. Brak subtelności w przekazie oraz płytkie dialogi sprawiają, że serial trudno uznać za angażujący. Z zainteresowaniem najtrudniej jest w pierwszej części serialu, z czasem, bliżej finału, jest z tym zdecydowanie lepiej, bo postać Malcolma w końcu zaczyna odsłaniać przed nami pewne fakty. Ich konstrukcja obliczona została na wywołanie zaskoczenia, które jednak ma to do siebie, że działa tylko na chwilę.
GramTV przedstawia:
Terminator z 1984 jest fenomenem pod wieloma względami. Wyprzedził pewne lęki, które dziś, z racji powszechnego obcowania ze sztuczną inteligencją, znacząco się nasiliły, ale jesteśmy już na etapie oswajania się z nimi. Nowe historie o wojnie ze sztuczną inteligencją siłą rzeczy nie są w stanie działać na nas tak samo intensywnie, choć nadal rozpalają naszą wyobraźnię. Na pewno Cameron dokonał też przełomy technologicznego, bo nigdy wcześniej i nigdy później, robot nie był w kinie tak przerażający. Nic dziwnego, że film dał początek całej serii. Sęk w tym, że opierała się ona na trudnych do zamiecenia pod dywan logicznych nieścisłościach, które na domiar złego, umacniały się przy każdej kolejnej odsłonie. Terminator 2 poszedł w najbezpieczniejszą stronę, bo najzwyczajniej przepisał i odświeżył schemat fabularny z pierwszej odsłony, zmieniając jego akcenty i wzmacniając realizację nowymi technologiami. Część trzecia, piąta i szósta (za wyjątkiem czwartej), kręcą się w kółko tak, jak robił to Kyle Reese, który usiłował przekonać nas, że paradoksalnie, może być on zarówno przeniesionym do przeszłości obrońcą nienarodzonego jeszcze Johna Connora, jak i… jego ojcem.
Czego się jednak nie robi w imię konwencji? Terminator Zero nadal pozostaje jej wierny, udanie wprowadza do tego świata nowe postacie, dokonuje próby spojrzenia na wojnę z maszynami z nieco innej perspektywy. Dopowiada to, co wszyscy rozumieli wcześniej za sprawą niuansów – że człowiek sam sobie ten los zgotował. Odnoszę jednak wrażenie, że koniec końców, serial popełnia grzechy filmów, tkwiąc w kontinuum tego samego problemu, któremu tak na dobrą sprawę, przy dysponowaniu wehikułem czasu, nie da się zaradzić. Pod tym względem, cyfra zero w tytule jest więc znacząca, bo wskazuje zarówno impas wojny, jak i impas realizacyjny.
5,0
Nierówna produkcja, która wygląda, jak powiew świeżości, także z racji stylistyki, ale koniec końców, popełnia grzechy filmowych sequeli.
Plusy
Kilka scen akcji zapiera dech
Wprowadzenie dziecięcych postaci nadaje ciekawej dynamiki
Postać kobiecego androida i cały jej wątek
Minusy
Wrażenie świeżości, które ginie w momencie finału, który jest powtórką z rozrywki
Łopatologia, łopatologia i jeszcze raz łopatologia
Odhaczanie poszczególnych elementów świata przedstawionego jest przesadnie dokładne
Ratunkiem mógł być klimat, który tu jest niestety... nijaki.
Obejrzałem pierwsze 4 odcinki. No jest średnio. Dziwne to. Graficznie ładne, ale fabularnie... nie chodzi o to że Terminator to jakieś głębokie kino, no i trzeba wziąść poprawkę na specyfikę japońskiej animacji - jest sporo głupot i patosu (te rozkminy Lee z AI są tak drewniane że matko bosko), ale moją uwagę zwraca rola dzieci w tym serialu. Po co je dali? Czy to jakis zabieg żeby dodać dramatyzmu, sympatii widza? Nawiązanie do Terminatora 2. Może zrozumeim jak obejrzę do końca... Nie chodzi o to że są jakieś wybitnie irytujące, ale kurcze nie dość że każą im oglądać tę rzeźnię (komisariat) a one nic, to jeszcze totalnie mnie już rozwaliło jak ta cała Eiko kazała tej małej robić koktajle Mołotowa na poczekaniu. Nie no serio? Aż sie brwi unoszą. To jest dzieciak a ona ją traktuje jak żołnierza :P Kurs szybkiego dorastania to chyba zbyt lekkie stwierdzenie xD To już nawet nie jest girlboss-izm, to jest absurd. Pomijam że Eiko ma jakieś dziwne progi bólu że robot który łamie karki jedną ręką ją walił w plecy z 10 razy a jej tylko krewka pociekła z dziąsła...
wolff01
Gramowicz
06/09/2024 10:47
OsiemGwiazd napisał:
Największym plusem (może jedynym) tego serialu jest całkiem przyjemna kreska, ponad średnią NF.
W sumie za animacją stoi Production I.G, co mnie dosyć zaskoczyło bo styl T:Z przypomina mi "zachodnie" animacje od Netflixa jak Castlevania czy Blood of Zeus. Te oczywiście miewają różny poziom. W sensie oni i tak autsource-ują do azjatyckich studiów więc ciężko nazwać to "zachodnim" stylem animacji, ale wydaje mi się że Netflix w "animacjach dla dorosłych" utrzymuje pewien podobny styl i może to I.G musiało się dostosować? Nie wiem, może to subiektywne odczucie...