Długo, oj długo trzeba było czekać na kolejny album Stonesów z autorskim materiałem - od „A Bigger Bang” minęło całe 18 lat! Wprawdzie w międzyczasie pojawiło się wydanie z coverami bluesowymi „Blue & Lonesome” oraz kompilacje w postaci „GRRR!” oraz „Honk” a grupa regularnie koncertowała, jednak krążka z nowym materiałem nie doczekaliśmy się aż do teraz. Być może niespodziewana śmierć Charliego Wattsa w sierpniu 2021 roku skłoniła Micka, Keitha i Ronniego aby pokazać światu swoją twórczość raz jeszcze. To bardzo możliwy scenariusz, biorąc pod uwagę częste podkreślanie przez muzyków swojej śmiertelności w udzielanych wywiadach.
Przedsmak nadchodzącego albumu dostaliśmy około półtora miesiąca temu, kiedy wypuszczony został singiel „Angry” z teledyskiem ze wschodzącą gwiazdą Hollywood Sydney Sweeney, w którym jedzie ona pięknym, starym Mercedesem ulicami Los Angeles, mijając po drodze Billboardy ukazujące sceny z historii zespołu. W zasadzie ten klip był największą podpowiedzią, czego będzie się można spodziewać się po najnowszym krążku Brytyjczyków, bo „Hackney Diamonds” jest jak przejażdżka po całej twórczości The Rolling Stones. Swoją drogą „Angry” pojawił się w FC 24. Ot taka ciekawostka.
Nie chcemy, by brzmiało to jak 40 lat temu i oczywiście tak nie jest. Brzmi to współcześnie - w wywiadzie dla CBC o nowej płycie wypowiadał się Jagger. I tutaj Mick trochę racji ma, a trochę jednak nie. Z jednej strony faktycznie płyta brzmi współcześnie, gdy mówimy o technicznym aspekcie przygotowania jej do wydania, czyli tak zwanym miksie i masteringu. Tutaj Mick ma rację. Z drugiej strony utwory Stonesów brzmią... jak utwory Stonesów, zarówno te trochę starsze, jak i te całkiem stare.
Za produkcję, a zatem w dużej mierze i brzmienie „Hackney Diamonds”, odpowiada 32-letni Andrew Watt – pięciokrotny zdobywca nagrody Grammy, który współpracował z Post Malonem, Justinem Bieberem, żeby wymienić tych bardziej współczesnych, a w ostatnim czasie wyprodukował albumy między innymi Iggy’ego Popa czy Eddiego Veddera. Watt jest także współautorem trzech utworów na płycie i udzielał się jako gitarzysta. Jak ta współpraca się udała? Stonesi mogli nagrywać swoje stonesowskie piosenki, Watt natomiast wniósł swoje pomysły i koncepcje producenckie oraz zapewnił uwspółcześnienie brzmienia zespołu. On także wybrał Steve'a Jordana na zastępstwo Charliego Wattsa, które to zastępstwo wyszło naprawdę solidnie i w zasadzie nie ma się czego przyczepić w pracy nowego perkusisty.
Na płycie pojawiło się też całkiem spore grono znanych muzyków, a w zasadzie gwiazd muzyki najwyższego formatu: Stevie Wonder, Elton John, Paul McCartney i Lady Gaga. Niezłe nazwiska, jak na role w zasadzie drugoplanowe. Co więcej, w dwóch utworach "Mess It Up" i "Live by the Sword" można usłyszeć samego Charliego Wattsa, który nagrał perkusję do tych kawałków przed śmiercią. Ponadto, w „Live by the Sword” na gitarze basowej zagrał dawny basista Stonesów - Bill Wyman. Całość tworzy 11 nowych, tak długo wyczekiwanych utworów oraz jeden cover. Jest to ostatni na płycie utworu "Rolling Stone Blues" Muddy'ego Watersa i to właśnie ten cover zdaje się być najważniejszym utworem na całej płycie. Wskazuje korzenie zespołu oraz sposób w jaki rozpoczynali swoją karierę – od coverowania starych bluesowych kawałków – i zdaje się domykać całą twórczość The Rolling Stones. Tekst jego ostatniej zwrotki brzmi następująco:
GramTV przedstawia:
Well, my mother told my father
Just before I, I was born
She said, "Got a boy child comin', it's gon' be
Gonna be a rolling stone
It's gonna be a rolling stone
It's gonna be a rolling, oh well
Czy można to było zakończyć lepiej?
Po ponad sześćdziesięciu latach w branży muzycznej mogłoby się wydawać, że Rolling Stonesi nie bardzo są w stanie czymś nas jeszcze zaskoczyć. To dość błędne przekonanie. „Hackney Diamonds” jest wyjątkowo dynamicznym i żywiołowym albumem. To jest chyba najbardziej zaskakujące. Oczywiście, nie zabrakło na płycie także kilku spokojniejszych utworów, jednak pamiętajmy, że Mick Jagger, Keith Richards i Ronnie Wood mają odpowiednio 80, 79 i 76 lat. Jak na swój wiek są wyjątkowo płodni muzycznie i pełni energii, a wolniejsze kawałki nagrywali i tak przez całą swoją karierę.
Na płycie Stonesi są Stonesami. Robią dalej to, co robić potrafią najlepiej – grają bluesa i rock n' rolla takiego, do jakiego nas przyzwyczaili. Ich najnowsze wydanie to trochę jakby podsumowanie wszystkich sześćdziesięciu lat ich twórczości. Gdyby „Hackney Diamonds” miał się okazać się ostatnim albumem Stonesów, to będzie to zejście ze sceny z całkiem konkretnym przytupem. Fani zespołu, tacy jak ja powinni być z niej bardzo zadowoleni a i być może płyta trafi do nowych odbiorców z młodszego pokolenia.
8,5
Wiek to tylko liczba
Plusy
To, że po 18 latach płyta w ogóle się pojawiła
Dynamiczna
Charakterystyczne stonesowskie brzmienie we współczesnym wydaniu
Charlie Watts na płycie
Minusy
Być może będzie to już ostatnia płyta w dorobku zespołu
Lady Gaga jest nazbyt widoczna w utworze, w którym śpiewa
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!