Zapowiada się kolejnym udany remake tej kultowej serii.
Resident Evil 4 swego czasu był dla mnie sporym szokiem. Wyjście poza Racoon City i okolice, odejście od wielu dobrze znanych schematów trąciło wtedy dla mnie herezją. Zaraz po premierze byłem bliski hejtowania tej części, jako za bardzo odchodzącej od ukochanych wzorców. Z czasem zacząłem ją jednak lubić i doceniać za kilka fajnych patentów, takich jak często bardziej wymagający przeciwnicy, czy nawet ten nieszczęsny handlarz. A i sam nastrój zapuszczonej hiszpańskiej prowincji okazał się mocny i sugestywny. Mimo marudzenia, wkurzających bossów, czy drętwoty sterowania zacząłem tę część coraz bardziej lubić.
Patrząc zaś na to, jak świetnie Capcom radzi sobie z remake’ami serii, które są lepsze, nowocześniejsze, ale nie tracą jakoś przy tym klimatu, nie mogłem się doczekać odświeżonej czwórki. I oto miałem okazję zagrać. I powiem wam, że warto czekać.
Tym bardziej, że w tym przypadku przeniesienie gry na RE Engine to już w zasadzie połowa sukcesu. To co w oryginalnej wersji czasem mnie wkurzało, czyli paskudnie rozpikselowana bagienna przyroda, sklonowani wieśniacy i gnijące chałupy, na nowym silniku wygląda po stokroć lepiej. Do tego stopnia paskudnie i obleśnie, że wreszcie robi na nas wrażenie, o jakie zapewne chodziło pierwotnie Mikamiemu. Bo tym, co akurat mi się spodobało w RE4, było to lekkie zboczenie serii w kierunku estetyki Silent Hill. A teraz mamy to lepiej i wyraziściej podane.
Najbardziej wkurzające było jednak to, że mimo “nowatorskiej” perspektywy third person, postać Leona wciąż musiała się zatrzymywać, by oddać strzał. Teraz walka nabrała wreszcie dynamiki i stała się nawet bogatsza. Po pierwsze możemy oczywiście chodzić z wycelowaną bronią i oddawać strzały poruszając się. Po drugie nóż możemy wykorzystać nie tylko do prostej walki wręcz, czy skrytobójstwa, ale też parowania. I to nawet piły mechanicznej! Ale nie ma nic za darmo, ostrze się niszczy i choć nie miałem okazji tego doświadczyć, zapewne po pewnym czasie traci całkowicie użyteczność. Leon może też na przykład wskakiwać przez okna do budynków, czy wykorzystywać w walce część elementów otoczenia.
Szkoda tylko, że nie dodano opcji uniku, bo odniosłem wrażenie, że przeciwnicy są bardziej ruchliwi, częściej szarżują i ogólnie jakoś tak lepiej “ogarniają”. Po postaci tak sprawnej fizycznie jak Leoś, można się było spodziewać trochę większych umiejętności unikania ciosów. Niemniej walki są teraz w mojej ocenie znacznie bardziej płynne i ogólnie ciekawsze, czuje się pewną zachętę do kombinowania i szukania własnych rozwiązań, co zawsze traktuję, jak duży plus.
Sama fabularno-rozgrywkowa część nie uległa dużej zmianie w stosunku do tego, co pamiętałem z oryginału. Dodam tu, że do rozegrania otrzymaliśmy w zasadzie sam początek pierwszego rozdziału, łącznie z wejściem do wioski. Odniosłem wrażenie, że być może nieco skrócono samo dojście do osady, natomiast znakomita większość istotnych zdarzeń fabularnych była pełnym odbiciem tego, co pamiętam z 2005 roku. I tak, teraz te wydarzenia robią, dzięki lepszej oprawie, znacznie większe wrażenie. “Zabawa w berka” w wiosce natomiast, o czym wspomniałem już wcześniej, wydała mi się znacznie żwawsza i ciekawsza, niż lata temu. Po residentowemu pozostały natomiast (i na szczęście!) takie elementy rozgrywki, jak tetris w walizce z przedmiotami, czy zabawy z kolorowymi ziółkami.
Udostępniony nam fragment rozgrywki to zaledwie kilkanaście minut zabawy, trudno więc tutaj ocenić, jak wygląda choćby balans rozgrywki w rozumieniu survivalowym. Wiem natomiast, że gra wygląda i brzmi świetnie, głównych motywów fabularnych raczej nie ruszono, a sterowanie i walka - mimo pewnej ociężałości - są i tak o niebo lepsze, niż w oryginale. I diabelnie mnie ciekawi, czy dzięki remake’owi w końcu przekonam się do czwórki, uważanej przez niektórych heretyków za najlepszą odsłonę serii.