Meandrry techniki i gramatyki.
Przejdźmy jednak do wad i zalet „technicznych” gry. Sterowanie, to podstawowy problem każdej gry przerobionej z konsoli na peceta. W tym przypadku nawet nie jest najgorsze. Wprawdzie najlepiej zafundować sobie kontroler od konsoli podpinany do komputera, co zresztą gra zaleca na samym wstępie, ale i przy użyciu klawiatury da się w „Eragona” pograć bez zgrzytania zębów. Oczywiście, dzięki sterowaniu klawiszami, kiedy co chwila zmienia się układ odniesienia, można zawędrować naszą postacią w miejsca, w których stanowczo nie chciało się zwiedzać, np. ognisko, ale rzecz jest do opanowania bez potrzeby dźgania klawiatury ołówkiem trzymanym w zębach. Gra wyposażona jest również w tryb współpracy, gdzie jeden z graczy kontroluje Eragona, a drugi jego aktualnego towarzysza. Do wyboru mamy trójkę kompanionów zależnie od pokonywanego poziomu gry. Na samym początku, jak już to było wspomniane, towarzyszy nam Brom, eks-smoczy jeździec (jak się okazuje), potem jego miejsce zajmuje niejaki Murtagh – indywiduum, które na pytanie, kim jest, odpowiada bez żenady, że Twoim nowym towarzyszem. Cóż, tupet to też przydatna cecha. Trzecią postacią udostępnioną Graczowi, jest oczywiście Saphira. I to jest naprawdę przydatna opcja w tym trybie, gdyż jednoczesne pilotowanie smoka i prowadzenie walki rzeczywiście, aż prosi się o oddzielną fuchę strzelca pokładowego. Bezwzględnie zaletą jest samouczek, zrozumiały chyba dla najbardziej odpornych na wiedzę, pod warunkiem jednak, że są oni wyedukowani w trudnej sztuce czytania. Grafika jest nader estetyczna, baśniowa, kolorowa. Wprawdzie ta jej baśniowość nieco narusza prawa fizyki, gdyż raczej nie spotyka się rzek płynących sobie w kółeczko, ale może w Alagaesii jest inaczej. Tym niemniej taka niedoróbka nieco razi. Kolejna razi nieco mocniej, mianowicie całkowita liniowość fabuły pociągnęła za sobą również efekty graficzne, tzn. do „wyboru” mamy jedną tylko drogę. Po okolicy się też nie poszwędamy, gdyż schodząc z wyznaczonej ścieżki natychmiast odbijamy się od niewidzialnej ściany. Świat się skończył! Jest to szczególnie śmieszne w przypadku stania na jakimś moście, nad krawędzią przepaści, itp. Nasz bohater, w trakcie samobójczego skoku w otchłań, nagle odbija się od jakiejś szyby i bezpiecznie ląduje w miejscu startu ( dla osób obdarzonych przez los lękiem wysokości, takich jak nieszczęsny autor recenzji, nie jest to bynajmniej wadą). Spolszczenie „ Eragona” to osobna kwestia. O ile wszelkie wyżej wymienione zastrzeżenia można potraktować ulgowo, jako że mamy do czynienia z produktem jednorazowego użytku, przeznaczonym dla fanów twórczości Paoliniego, o tyle tutaj popełniono zbrodnię. Zbrodnię na języku polskim, na mowie naszej ojczystej. Rej pisał, żeśmy nie gęsi ... A jednak! A przynajmniej firma ROBOTO TRANSLATIONS, w kwestii tłumaczenia i znajomości gramatyki, przypomina pod względem poziomu ten skądinąd zacny drób. Dla wiadomości państwa z tej firmy przekażmy, więc może parę faktów łatwych do zweryfikowania w dowolnym słowniku języka polskiego. Po pierwsze, mianownik liczby pojedynczej słowa określającego człeka dosiadającego smoka, konia czy też kozy, to „jeździec” nie „jeźdźca”. Po drugie, ten sam słownik informuje nas, że wołacz tego szlachetnego rzeczownika brzmi „jeźdźcze” a nie „jeźdźcu”. Przepuszczanie takich błędów gramatycznych świadczy o lekceważeniu klienta, jego pieniędzy, inteligencji, mowy ojczystej i dobrego smaku.Podsumowanie Podsumowując ten wywód, można tylko powtórzyć jedno: „ Eragon” jest produktem stworzonym li tylko dla nabicia kasy na fali popularności książki i filmu. Nie jest to gra zła, można się nią pobawić (w szczególności, jeśli uwielbia się twórczość pewnego piętnastolatka). Ale za dobrą też trudno ją uznać. Przeciętny efekt masowej produkcji i nic więcej. Na szczęście, też nic mniej. Pogrąża ją wprawdzie nieco „praca” wykonana przez ROBO TRANSLATIONS, ale ostatecznie to wina li tylko tłumaczenia a nie samej gry.