
Andrzej Sapkowski – „Narrenturm”, „Boży bojownicy”, „Lux perpetua”
Kolejne wielkie dzieło Andrzeja Sapkowskiego – cykl, zwany husyckim, został ukończony. A to daje nam sposobność do recenzji i podsumowania go jako całości.
Jak bardzo różni się od sagi wiedźmińskiej, która zapewniła ASowi sławę? Czy jest lepszy? Czy autor przebił najlepszego polskiego pisarza fantasy, czyli samego siebie?
Cykl husycki z sagą wiedźmińską łączy jedynie gatunek. Ale i to dość pobieżnie. I tu, i tam mamy do czynienia z fantasy. Jednakże nowe dzieło ASa to już fantasy, pełną gębą, historyczne. Wspólny dla obu typów twórczości pisarza jest także postmodernizm – można powiedzieć: jego znak firmowy. Choć to, co było odkrywcze w „wiedźminach”, teraz zdaje się już wtórne i drażniące. Historyczny postmodernizm nie sprawdza się nijak. Ale o tym później.
„Bohaterem” cyklu jest niejaki Reinmar z Bielawy, zwany także de Bielau, a dla przyjaciół – Reynevan. Cudzysłów tu nie bez przyczyny, okazuje się bowiem ten młodzieniec antytezą herosa. Wzięty medyk, uczony, gładysz łasy na uroki niewieście, miłośnik rycerskich romansów i poniekąd czarownik, jest Bielau skończonym głupkiem i nieudacznikiem. Poznajemy go w momencie, gdy zostaje przyłapany na cudzołóstwie z piękną żoną śląskiego rycerza. Pochwycony przez mściwych braci rogacza, musi uciekać przed ich wróżdą. A wkrótce także przed Inkwizycją, której doniesiono, że Reynevan para się czarną magią. Na pięty bohatera następują więc kolejno zawzięci rycerze, donosiciele, pospolici zbóje, najemni siepacze, śląscy raubritterzy. A „bohater” z każdą podjętą przez się decyzją wpada w coraz to większe tarapaty.
Pełen tekst znajdziecie tutaj