Sylwetki urodzonego w Hong Kongu Johna Woo nie trzeba zapewne wielbicielom elektronicznej rozrywki przybliżać. Ograniczmy się zatem do krótkiej listy tytułów, które ten – kultowy już obecnie – reżyser ma na koncie. Wybaczcie język oryginału, ale tytuły anglojęzyczne były nadawane dopiero później, często na podobnej zasadzie, jak się to robi w Polsce – tak więc z „pre-hollywoodzkiego” etapu wymienić warto: "Zong heng si hai", "Dip huet seung hung" czy "Hao xia". Można dodać do tego również kilka tytułów z tzw. amerykańskiego okresu twórczości (na przykład "Face Off", "Mission: Impossible II" i serial "Once a Thief" - u nas znany jako "Był sobie złodziej") ale nie wolno zapominać o "Lat sau san taam" znanym w naszym kraju lepiej jako "Dzieci Triady". Film sprzed 15 laty, uchodzący obecnie za kultowy, powołał do życia postać inspektora Yuena Tequili. To zaś fakt niezwykle istotny w przypadku recenzji Strangleholda. Tytuł ten bowiem stanowi nieformalny sequel "Dzieci Triady", w którym spotkamy się z kilkoma bohaterami, znajdziemy nawiązania do pewnych wątków, a nawet zobaczymy digitalizowaną postać samego Johna Woo. Reżyser ma bowiem, podobnie jak Alfred Hitchcock, takie przyzwyczajenie, że pojawia się we własnych produkcjach. Nie inaczej jest w Stranglehold. Wypatrujcie zatem barmana...
Pełen tekst znajdziecie tutaj