Zagubieni... a może raczej zatraceni?
Głównym celem gry jest dobra zabawa. Oczywiście jest to w sumie celem każdej gry, niezależnie od jej gatunku – jednakże nie to mieliśmy na myśli. Taki przykładowo Need for Speed dostarcza tej zabawy poprzez ściganie się z przeciwnikami i kręcenie jak najlepszych czasów, a więc w nim naszym celem jest zwycięstwo w wyścigach. Natomiast w TDU jeździmy dla samej jazdy. Kręcimy się po ulicach naszą ukochaną bryką dla samego przebywania w niej i przemierzania kolejnych kilometrów, słuchając ulubionej muzyki i delektując się widokami za oknem. Albo nawet wręcz przeciwnie: pędzimy na zabój ścigając się spod świateł z innym przypadkowo spotkanym kierowcą. Generalnie robimy to na co tylko mamy ochotę.Co ciekawe, nie jesteśmy ograniczeni przez żadną fabułę. Ot, wybieramy na lotnisku jednego z bohaterów lub bohaterek, po czym wsiadamy w samolot i lecimy na hawajską wyspę, by rozpocząć nowe – lepsze i szybsze – życie. Tam zaczynamy od kupna mieszkania, a za kasę, która nam się ostała nabywamy pierwszy samochód. Następnie przechodzimy króciutki instruktaż zaznajamiający nas z tajnikami zabawy i już od tego momentu jesteśmy wolni. Możliwości jest naprawdę sporo, ale zdecydowanie dobrym kierunkiem na początku jest odkrycie sobie przynajmniej części salonów z pojazdami oraz zarobienie trochę pieniędzy.
Owa wyspa po której jeździmy to O’ahu. To na niej znajduje się słynne miasto Honolulu oraz to także ona robiła za ten niezamieszkany kawałek lądu, na którym znaleźli się bohaterowie serialu Zagubieni. Twórcy przenieśli ją w całości do gry, co kosztowało ich niemało pracy. Ma ona prawie 1600km2 powierzchni i tyleż także znajdziemy w TDU. Ale na tym wcale podobieństwa się nie kończą, ba – one się dopiero zaczynają. Podczas prac starano się, by wirtualne O’ahu było jak najbardziej podobne do tego rzeczywistego. I tak się stało. Uwzględniono topografię terenu, nazwę dzielnic jak i wielkości miast, odwzorowano charakterystyczne miejsca i układ dróg! Do tego wygląd domów czy drzew jak i innych roślin, jakie widzimy na ekranie, także są takie, jak naprawdę można tam spotkać. To jest może wariactwo, ale jeżdżąc naprawdę ma się wrażenie jakby się było na Hawajach. A co najważniejsze: wcale nie czujemy znużenia, bo każdy zakątek jest inny. Znajdziemy i równiny, niziny i wyżyny i góry, pola i lasy, drogi proste kilometrami jak i takie poskręcane niczym nitki włoskiego makaronu, małe i duże miasta – etc. Generalnie żaden teren wymyślony w całości przez programistów nie dałaby tak świetnego efektu, jak właśnie przeniesienie naprawdę istniejącego. I lepiej niż Hawaje trafić chyba nie można było. Świetna robota.W związku z wielkością wyspy ważnym jest to, iż mamy do dyspozycji wbudowany GPS. W gąszczu ulic idzie się naprawdę zgubić, a teren jest tak wielki, iż przejechanie z jednego końca O’ahu na drugi zajmuje około jednej godziny z hakiem i to nawet bardzo szybkim samochodem. A tak ustawiamy jedynie miejsce, do którego chcemy dotrzeć, i nie musimy martwić się o nic więcej.
Kolejną świetną sprawą są samochody. Oddane w najdrobniejszych szczegółach olśniewają wyglądem i dbałością o detale. Do każdego jeszcze w salonie można wsiąść i obejrzeć z bliska wnętrze jak i różne detale wyglądu, posłuchać pracy silnika i udać się na jazdę próbną. Wreszcie, jeżeli decydujemy się na zakup, pozostaje wybrać kolor oraz dodatki i już jesteśmy właścicielami kolejnego cudnego wozu. Ponadto, większość z nich da się poddać ograniczonemu tuningowi. Można albo zamontować pakiety ulepszeń dla silnika, wpływające znacznie na osiągi, albo ewentualnie u lakiernika przemalować go na dowolnie wybrany kolor. Niby nie za dużo, ale przynajmniej nikt nie zrobi wiochy z - dajmy na to - Aston Martina, dodając mu jakiś monstrualny spoiler i wielgachne wloty powietrza. Liczba bryczek znacznie przewyższa magiczną 100. Lista marek i modeli jest długa i obejmuje zarówno takie spotykane na co dzień, jak i te ekskluzywne, produkowane w kilku sztukach rocznie. Oczywiście miło, że jest różnorodność, aczkolwiek mało kto przy zdrowych zmysłach wybrałby Golfa czy Saturna, gdy dosłownie na wyciągnięcie ręki ma Ferrari, Lamborghini, Jaguara, Mercedesa, Saleena, Pagani Zonda i wiele innych nie dostępnych dla niego na co dzień bryk.By pozwolić sobie na wiele pojazdów należy mieć gdzie je trzymać. Dlatego też swoje ciężko „wyhaczone” pieniądze inwestujemy w apartamenty, domy, posiadłości i wille. Kosztuje nas to niemało, ale jest i przyjemne (kto nie chciałby mieć pięciu domów?) i pożyteczne. Zabawa samemu...
Jednak, by móc sobie na nie pozwolić należy posiadać pieniądze. Sposobów na ich zarobienie jest kilka. Możemy albo brać udział w wyścigach i wyzwaniach zaliczając daną trasę na czas, czy pokonując przeciwników, albo – co jest zdecydowanie bardziej opłacalne – wykonywać misje i zlecenia. I tutaj przykładowo bierzemy paczkę i obiecujemy dostarczyć ją w podane miejsce, albo od nieznanych nam ludzi dostajemy pod opiekę auto, które także należy dostarczyć do wyznaczonego punktu. Największą różnicą pomiędzy wyścigami a misjami jest to, iż te pierwsze wykonujemy na czas, natomiast w tych drugich naszym jedynym wyznacznikiem jest pasek zdrowia samochodu/przesyłki. Jeżeli za dużo razy odwiedzimy pobocze i spadnie on do zera – przegrywamy. Gdy jednak uda nam się dostarczyć wóz lub paczkę nieuszkodzoną, dostajemy premię i inkasujemy $ 145.000 za jednym zamachem (w przypadku bryki). Ponadto wyścigi można zaliczać po kilkanaście razy, a zadania z samochodami i paczkami jedynie jeden raz.Istnieje także możliwość podwiezienia autostopowiczów. Swą wdzięczność za wybawienie ich od stania na ulicy wyrażają oni jednak w znacznie mniej doraźny sposób. Dostajemy od nich kupony do sklepów z odzieżą, dzięki czemu możemy przebrać naszego bohatera w inne fatałaszki. Niby ma to jakiś tam sens, a do tego jest sposobem na urozmaicenie rozgrywki, ale komu tak naprawdę zamiast na pieniądzach i nowych samochodach zależałoby na ciuchach? Ano właśnie. Jako dodatek dopowiemy, iż wszystkie ubrania są oczywiście licencjonowane.
Oprócz czterech kółek w grze występują także motocykle. Nie można jednak nie odnieść wrażenia, iż zostały dodane na doczepkę i twórcy nie potraktowali ich wystarczająco poważnie. Dostępnych jest mniej niż dziesięć modeli, wśród których znajdziemy takie marki jak Kawasaki, MV Agusta, Triumph czy Ducati. Motory także można przemalować i poddać modyfikacjom silnika, ale już zdecydowanie mniej jest nimi do roboty. Nie można wziąć nimi udziału w misjach i zadaniach z kategorii bez ograniczeń, a zmagań przeznaczonych stricte dla nich w trybie single jest dosłownie śmieszna ilość. I nawet nie wiadomo dokładnie dlaczego, przecież dodanie jeszcze kilku wyścigów dla motocykli zajęłoby co najwyżej parę godzin. A tak najbardziej przydają się do swobodnej jazdy....i w grupie Dla Test Drive Unlimited nie bez kozery wymyślono nowy gatunek klasyfikacyjny. Nazywa się on M.O.O.R. – Massively Open Online Racing. i oznacza mniej więcej tyle, iż gra została stworzona z myślą o rozgrywce wieloosobowej i granie w nią samemu może nie być nawet w połowie tak fajnie, jak właśnie przez Internet. W tej produkcji dokładnie tak jest.
Gdy gramy przez sieć, nawet podczas zwykłego jeżdżenia sobie po okolicy spotykamy innych, zajętych swoimi sprawami kierowców. Przejeżdżają obok i dalej mkną w sobie tylko znanym kierunku, co zdecydowanie umila rozgrywkę ponieważ nadaje jej poczucie realizmu. Często także kierowcy łączą się w grupy. Umawiają się na spotkanie w danym miejscu i wspólnie jadą przed siebie – w końcu w kupie siła, no i przede wszystkim raźniej. Można także brać udział w wyścigach on-line zbierając punkty do rankingu, by w hierarchii kierowców piąć się coraz wyżej i wyżej. Można w końcu zakładać kluby, do których dołączają się inni gracze i ustawiać pojedynki międzyklubowe.Nie wszystko jednak jest takie ładne w rzeczywistości, jak w założeniach. Podstawowym problemem jest bark możliwości wybrania serwera na którym chcemy grać. Utrudnia to trochę umówienie się ze znajomymi i wspólną rozgrywkę. Ponadto dużo fajniej byłoby, gdyby były serwery "narodowe" - nazwijmy je tak przewrotnie - na których jeżdżą sobie gracze z danego kraju. No i wpłynęłoby to pozytywnie na jakość połączenia z Internetem – bliższy serwer to niższe pingi, a mniejsza ilość grających to jego odciążenie. Denerwujące jest także korzystanie z GPS’a, ponieważ gdy go włączamy, automatycznie znikają kierowcy, którzy jeszcze przed chwilą stali obok nas. Po powrocie do gry należy cierpliwie poczekać dwie/trzy minuty, zanim pojawią się znowu. Niby szczególnie uciążliwe to nie jest, ale czyż nie można było tak tego zaprogramować, aby nie tracić połączenia z innymi podczas oglądania mapy? Na pewno można było. Ale nie pomyślano...
Model sterowania – czy to samochodami czy motocyklami – zdecydowanie zasługuje na pochwałę. Do wyboru jest kilka profili charakteryzujących jak bardzo gra ma nam pomagać i w jaki sposób chcemy jeździć. Każdy znajdzie taki, który mu przypasuje, dzięki czemu jazda stanie się tylko i wyłącznie przyjemnością. Ogólny model jazdy jest typowo zręcznościowy, ale już przykładowo na specjalnym poziomie o wszystko mówiącej nazwie „hardcore” zdecydowanie mu bliżej do symulacji, gdyż trzeba naprawdę uważać co się robi i umieć panować nad bryką przy dużych prędkościach – inaczej lądujemy poza trasą, często w jakiś leśnych gąszczach. A to nie jest miejsce, w którym McLaren czuje się jak w domu.Kolejną rzeczą, którą należy pochwalić, jest strona audio-video produkcji. Cała gra wygląda przepięknie, od pojazdów zaczynając, poprzez wygląd miast, dróg, lasów i łąk i ogólnego otoczenia. Zachwycać się można wyglądem słońca jak i jego odbiciami na powierzchni wody, lakierze naszego samochodu czy też szyb budynków. Graficy posługiwali się najczęściej nasyconymi barwami, co wpłynęło zdecydowanie pozytywnie na wygląd gry jak i idealnie pasuje do hawajskiej wysepki. To wszystko oglądamy jednak jedynie wtedy, gdy dysponujemy przynajmniej mocnym komputerem. Inaczej, by mieć sensowną ilość klatek na sekundę, należy zrezygnować z fajerwerków graficznych.
Dźwięki także stoją na dobrym poziomie. Odgłosy pracy silników są w miarę charakterystyczne dla każdego z pojazdów, jednak zdarzają się i takie, które po prostu brzmią marnie. Z drugiej jednak strony występują także odwrotne sytuacje, np. dźwiękiem Kawasaki ZX-10R możemy zachwycać się całymi godzinami. Podczas jazdy można włączyć wbudowane radio z kilkoma stacjami, które puszczają zróżnicowaną muzykę, jednakże zdecydowanie lepszym pomysłem jest wrzucenie do odpowiedniego folderu swoich utworów. Po prostu soundtrack nie prezentuje się zbyt ciekawie.
Zganić należy twórców za stabilność ich produktu. Teraz po części to zarzuty przedawnione, ale szczególnie świeżo po premierze TDU wyczyniało cuda, które jednak nie przysparzały mu fanów. Zawieszki, restarty, utraty profili to tylko najbardziej uciążliwe z problemów, którym do momentu ukazania się patcha stawiali czoło grający. Owa łatka pojawiła się późno, naprawiła większość bolączek i na dodatek w ramach przeprosin dodała dwa dodatkowe samochody. Jednakże oceniając okres, który gra już na rynku spędziła, nie da się nie zauważyć, iż twórcy jakby zapomnieli o pecetowej wersji. Najsmutniejszym faktem jest to, iż konsolowi gracze mogą odblokować sobie więcej aut, natomiast pecetowi nie mają takiej możliwości. Do tego na O’ahu za dużo się nie dzieje, twórcy niespecjalnie wspierają community, co na pewno jest przykre. Miejmy nadzieję, iż po prostu panowie z Eden Games nie mają czasu nad udoskonalaniem produkcji, ponieważ już tak mocno pracują nad następną jej częścią. Oby. Reasumując Test Drive Unlimited jest czymś zupełnie nowym i świeżym, czego zdecydowanie brakowało w gatunku gier samochodowych. Produkcja daje ogromnie wiele radości i przyjemności nawet ze zwykłego jeżdżenia. Oferuje nam świetną wyspę, piękne pojazdy dopieszczone do granic możliwości oraz tak naprawdę niekończącą się zabawę. Jest to jednak tytuł dla pasjonatów gatunku, bowiem gracze nastawieni na bardziej konkretne wyścigi uznają czas przy nim spędzony za stracony, a sama rozgrywka ich najzwyczajniej w świecie znuży. Macie paliwo zamiast krwi? Nie zastanawiajcie się ani chwili dłużej, tym bardziej w nowej, niższej cenie zakup TDU będzie dla was strzałem w dziesiątkę. Jeżeli jednak wolicie standardowe wyścigi, z jakąś fabułą i bardziej konkretnymi celami, no to cóż – może lepiej nie eksperymentujcie, bo ta gra może do was nie dotrzeć.