Dzień krogańskiego najemnika
Na trapie jednostki ratunkowej LPX-37
Rozumiem, że jesteś nowy w tej służbie. Co mówisz, bo nie do końca zrozumiałem? Chciałeś mnie obrazić? Nie? Jesteś tego pewien? No dobrze, nie zabiję cię. Ale już cię nie lubię. Bez obaw, postaram się żebyś przeżył, ale masz gwarancję, że nie będę z tobą pił. Słuchaj, nic mnie nie obchodzi, kim byli twoi rodzice. Jeśli będziesz miał wyniki, to jak dla mnie mogą być nawet Salarianami. Tylko nie myśl, że wszyscy moi pobratymcy są tacy liberalni. Na przykład po twoim pierwszym zdaniu każdy inny Kroganin na moim miejscu wyprułby ci już flaki. No, ale ja jestem inny, zabrałem się za ratowanie kosmicznych rozbitków, a to wyklucza mordowanie każdego, kto mi się nie spodoba. Jasne?Służba na jednostce ratunkowej to 72 dni standardowe bez przerwy, po tym czasie masz 18 dni wolnego. Tak, ja układałem regulamin, rany, jakim cudem zdałeś testy? Nikt tak durny, żeby prowokować mnie co drugie zdanie, nie powinien być do tego zdolny. O co mi chodzi? Na pewno chcesz wiedzieć? No dobra, może w ten sposób uratuję ci życie.
Mój gatunek to nie jacyś filozofujący Elkorianie. Po pierwsze - rzadko myślimy. Zetrzeć ci ten uśmieszek z gęby? To proste, pochodzimy ze świata, w którym zamyślenie kończyło się konsumpcją. I to nie ty konsumowałeś. Do tego większość mieszkańców galaktyki wyznaje zasadę, że dobry Kroganin to martwy Kroganin. Myślenie nad naturą egzystencji nie sprzyja jej kontynuowaniu, a przynajmniej nie w naszym przypadku. Z tego też powodu nie papugujemy zwyczaju Elkorian w oznajmianiu światu swego samopoczucia. To oczywiste, że jak się wściekamy to wszyscy to widzą. Jasne?Z jakiego ty się zadupia w ogóle urwałeś? Czy ty w ogóle wiesz coś o mieszkańcach galaktyki? Oj, dzieciaku, ciężka z tobą sprawa. Może jednak skrócę od razu twoje przyszłe męczarnie? Dobra, trzymaj się mnie, może uda mi się dowlec cię do następnego sezonu handlowego. Po starcie zejdziemy do mesy i ci wszystko, no, powiedzmy dużą część, wyjaśnię.
Siadaj. Zjedz coś. Odradzam batariańskie szaszłyki. Nie wiem z czego je robią, ale smakują jak zelówki moich butów. Skąd wiem? Kiedyś musiałem zjeść własne buty, nie pytaj dlaczego. Tego też bym nie brał, jako jednego ze składników używają alg z Tahinoli. Chodź, tam widzę wolny stolik. Nie ten, tu siedzą pokładowi, nie mam nic przeciwko pokładowym, po prostu wymagana jest integracja wewnątrz poszczególnych ekip, a rozłażenie się po całej mesie jej nie sprzyja. Mówiłem ci o Kroganach, moim gatunku. Do galaktycznej społeczności dołączyliśmy stosunkowo niedawno, może ze dwa tysiące lat temu. Z naszego zadupia wyciągnęli nas Salarianie. Byliśmy im potrzebni, toczono wtedy wojnę z Raknii, to taki rodzaj robali. Bardzo dużych robali. Żyły w rojach i nie były specjalnie komunikatywne. Wykończyliśmy je, nie było to łatwe, ale się udało. Nasze oddziały szturmowe niszczyły gniazdo po gnieździe, planetę po planecie. Kiedy wykończyliśmy Raknii, Rada znalazła jeszcze kilkanaście sytuacji, w których byliśmy użyteczni. A kiedy one się skończyły, postanowili wykończyć nas. Wszędzie w galaktyce powiedzą ci, że zbuntowaliśmy się. Kazali nam oddać zajętą przez nas kolonię, a my odmówiliśmy. No dobrze, kolonia należała wcześniej do Asari, ale przecież nie musieli od razu kazać nam się wynosić. Niby tacy z nich wielcy dyplomaci, Rada. Koniec końców, skończyło się wybuchem wojny. Trochę to trwało i nawet nieźle nam szło do chwili, kiedy ci szurnięci Salarianie wymyślili genofagium. Może nawet nie mieli nic głupiego na myśli, ale dostarczyli Turianom coś, czym oni mogli nas wykończyć, a ci, kiedy już mają jakąś broń, nie widzą powodów do nieużywania jej. W zasadzie rozumiem to, naprawdę, jak mam gościa na muszce, to znaczy, że nie znalazł się na niej bez przyczyny. Skoro już do niego mierzę, to jedynym logicznym rozwiązaniem jest pociągnąć za spust. Zjadłeś? Świetnie, skocz teraz rozgościć się w kajucie, a ja załatwię sprawy na mostku. Za czterdzieści minut powinniśmy dotrzeć do stacji, mam tam do sprawdzenia parę rzeczy i do odebrania sprzęt ratunkowy. Pójdziesz ze mną, to ci pokażę, jakich cwaniaczków w galaktyce należy unikać, a którym nie ufać.Stacja zaopatrzeniowa, gdzieś na rubieży układu
Słuchaj, kręcą się tu różne typy, czasami wredne, a czasami niebezpieczne. Co, dziwisz się, że uznaję kogoś za niebezpiecznego? To, że się go nie boję nie znaczy, że nie dostrzegam ryzyka, jakie niesie za sobą starcie z nim. Najpierw muszę pogadać z jednym gościem, to handlarz, ma chyba licencję na każdy sprzęt w galaktyce, podejrzewam zresztą, że połowę z nich zdobył nielegalnie. Dlaczego go nie zamknęli? Bo nic mu nie mogą udowodnić i zbyt wielu ludzi go potrzebuje. Ma po prostu niezły bufor między zadkiem a butem, którym mógłby weń kopnąć. Jak wejdziemy do środka, siedź cicho i się nie wtrącaj, patrz, słuchaj i ucz się. Kilka minut później Rany, dzieciaku, kto cię nauczył tak strzelać? Nie dziwię się już, że boją się was prawie tak jak nas. Czysta wirtuozeria, cztery strzały z biodra w locie, z czego trzy dosięgły celu, raz tylko widziałem lepszy wynik. No, to było jakieś trzydzieści, może czterdzieści lat temu. Kręciłem wtedy z jedną Asari, co się dziwisz, poznasz kilka z nich to sam zrozumiesz, w czym rzecz. Ona jeździła z asariańskim korpusem dyplomatycznym po pograniczu. Takie tam, nietykalność statków rządowych, list kaperski dla jakiegoś pirackiego kacyka i tym podobne. Ja służyłem jako ruchoma tarcza, znaczy, jak mawia reszta galaktyki, robiłem za ochronę. W ramach jednego z takich wypadów, znaleźliśmy się w jakiejś zabitej dechami koloni górniczej, nie pamiętam już w jakiej sprawie.Okazało się, że zarządca koloni uprawia bardzo nielegalny proceder. Nie niewolnictwo, ale coś bardzo do niego zbliżonego, płacił górnikom minimalne stawki, a mając monopol na handel, narzucał wprost bandycką marżę. Wszystko wyszło na jaw w zasadzie przypadkiem, przy okazji naszej bytności w tamtym miejscu. Sytuacja przestała być wesoła, ponieważ rządca wraz ze swymi oprychami stwierdzili, że jedyną metodą na ukręcenia sprawie łba jest poukręcanie naszych głów.
Mogłoby wyglądać to naprawdę niewesoło, gdyby nie pewien Quarianin, który nazywał się Ajat. Jego rasa to nomadzi, od wojny domowej przeciw zbuntowanym droidom żyją na statkach, latając między systemami gwiezdnymi. Trwa to już ze dwieście lat, muszą się borykać z rozmaitymi trudnościami. Jedną z nich rozwiązują dzięki tradycji wysyłania dorastających osobników na pielgrzymkę, której celem jest pozyskanie wartościowych rzeczy dla społeczności. Ajat właśnie taką pielgrzymkę odbywał, kiedy wmieszał się w naszą historię. Zachował się bardzo przyzwoicie, pomagając nam zlikwidować problem zarządcy i jego goryli. Nie myśl sobie, że wszyscy Quarianie to tacy wirtuozi spluwy, Ajat był wyjątkowy. Zresztą nowe władze koloni zachowały się wobec niego bardzo ładnie, oddając mu roczny urobek górników w dowód wdzięczności. No, ale koniec dygresji, powiedz lepiej komu zalazłeś za skórę, że Volus zdecydował się zaryzykować dochodowy interes ze mną, żeby cię dorwać. Nie jest to aż takie dziwne, dla zysku Volusowie gotowi są przehandlować własne matki, ale ktoś musiał mu za ciebie zapłacić. Nie bądź taki zdziwiony, pracuję w tym samym miejscu od 20 lat i przez ten czas narobiłem sobie więcej przyjaciół niż wrogów, a na stacji byłem jak lecieliśmy po ciebie, zatrzymałem się, żeby złożyć to zamówienie, po które szliśmy. Wtedy do mnie nie strzelał. Jedyne co się zmieniło, to twoje pojawienie się. Wniosek: komu podpadłeś? Masz może konkurencję do samicy albo dziedziczonego majątku? Obraziłeś honor jakiegoś dupka z wyższych sfer? Może masz jakiś rodzinnych wrogów? Zaraz, mówiłeś, że twoi rodzice są rządcami na Anadori 5? Czy to nie jeden z tych światów, o który pożarliście się z Batarianami? No to masz odpowiedź. To oczywiste, jeżeli do tego, żeby z wami walczyć zaprzęgają piratów i inne śmieci pogranicza, to czemu dla pognębienia twoich starych nie mieliby razem z tobą wysadzić połowy stacji. Ha, ha! Wygląda na to, że posiadanie ciebie na pokładzie będzie weselsze, niż mi się na początku wydawało! Oho, w trybie pilnym wzywają nas na pokład, ruchy dzieciaku, czas na prawdziwą robotę.Gdzieś w przestrzeni, wrak hanarskiej jednostki handlowej
Szlag, nie cierpię akcji ratunkowych na statkach tych latających ameb. Ich anatomia powoduje, że konstrukcja ich statków utrudnia mi, jeżeli nie uniemożliwia, większość standardowych czynności ratowniczych. Dodaj do tego jeszcze ich delikatną konstrukcję i masz odpowiedź, czemu nie lubię tych misji. Przynajmniej widać, czy jest co ratować. Póki taki świeci i gada, masz gwarancję, że jeszcze żyje. Zresztą z tym ich gadaniem też same kłopoty. Zawsze musisz uważać co mówisz, nigdy nie wiesz czy mówi o sobie, a jak chce coś od ciebie to przez piętnaście minut będzie ubierał to w ozdobniki. Dobra, wbijaj się w kombinezon, mamy robotę do wykonania.Podejście do stacji Ratownictwa Kosmicznego, jakiś czas później
No dzieciaku, świetnie się spisałeś. Siedemnastu uratowanych na trzydziestu jeden w załodze to naprawdę dobry wynik. Musimy co prawda jeszcze wrócić i odholować wrak, żeby można było ustalić przyczyny zdarzenia, ale to tylko formalność. Hej, niestety, to taka robota, wszystkich czasami udaje się uratować, ale zazwyczaj, tak jak w tym wypadku, cudem jest, że ocaliliśmy kogokolwiek. Musisz przywyknąć. Nie każę ci się nie przejmować, mówię tylko, że nie możesz się zadręczać. Jeśli nie przestaniesz, w efekcie następnym razem zamiast robić co trzeba, będziesz się zastanawiał co zrobić i w końcu wszystko będziesz partaczył. Właśnie to miałem na myśli, mówiąc, że my nie myślimy. Myślenie szkodzi. Robisz co trzeba, cieszysz się, że wyszło, zapominasz. Inaczej się nie da. To jeden z powodów, dla których Elkorianie nie nadają się do tej roboty. Oczywiście, ich budowa fizyczna też jest pewną przeszkodą, ale z kolei ich wrodzona wytrzymałość predysponowałaby ich do tego. Problem stanowi psychika i nie mówię tu o ich klaustrofobii, zdarzają się jednostki odporne. Po prostu to filozoficzne podejście do wszystkiego wykańcza ich w tej robocie. Zadręczają się i nie potrafią pojąć, że są rzeczy, na które nie mają wpływu. Wszechświat tak już działa.