Zacznijmy może od oprawy pokazu. Zaproszono nas do salki urządzonej w stylu początku XX wieku, przyozdobionej plakatami propagandowymi miasta Columbia i posadzono na miękkich kanapach. Zabroniono robić zdjęć i nagrywać filmów, po czym odpalono znany już wszystkim trailer.
Najlepsze jednak czekało nas później. Demo - a przynajmniej coś bardzo do niego zbliżonego (cóż, grał jeden z pracowników firmy). Trzeba przyznać, że BioShock: Infinite robi spore wrażenie. Dbałość o detale przedstawionego świata i specyficzny klimat latającego miasta oddziaływają na wyobraźnię.
Fragment rozgrywki, który widziałem, pochodzi z nieco zaawansowanej fazy gry - Booker DeWitt ma już kontakt z Elizabeth. Zaczęło się od runięcia jednego z budynków latającego miasta, następnie detektyw trafił do całkiem przyjemnego parku. Siedział tam człowiek otoczony ptakami, a na niewielkiej platformie stał inny, wykrzykujący nacjonalistyczne hasła na zmianę z pochwałami Columbii. Gdy DeWitt podszedł bliżej krzykacza, nagle twarz tamtego zaczęła się zmieniać, głos przeszedł w makabryczną tonację i zrobiło się bardzo dziwnie. Oraz niebezpiecznie. Nie chcę wchodzić w szczegóły, by za dużo nie zdradzić, przejdźmy do zaobserwowanych elementów mechaniki.
Dewitt dysponuje sporym zakresem mocy psionicznych, może też pozyskiwać nowe z obdarzonych talentami wrogów. Pod względem arsenału tego typu zdolności nie ma się czego wstydzić przed bohaterami inFamous czy Prototype. Szczególnie widowiskowo wypadają akcje wykonywane wspólnie z Elizabeth. Zdecydowanie będzie to gra inna niż kanoniczne odsłony serii BioShock...
Zauważyłem mnóstwo scen opartych na skryptach, ale dynamiczne sekwencje przez nie tworzone warte są ograniczeń swobody graczy. Klimat wylewał się z ekranu i wypełniał salę, wszyscy obecni patrzyli w pełnym skupienia milczeniu. Po tej prezentacji wiem, że jest na co czekać... i że pewnie - gdy już przyjdzie do redakcji - nie oddam tej gry żadnemu z gramowych autorów.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!