Seria Call of Duty słynie z mniej lub bardziej spodziewanych zwrotów akcji. W przypadku najnowszej odsłony gracze mają swoje podejrzenia, o czym mówi Mark Rubin, nie zdradzając rzecz jasna żadnych szczegółów.
Seria Call of Duty słynie z mniej lub bardziej spodziewanych zwrotów akcji. W przypadku najnowszej odsłony gracze mają swoje podejrzenia, o czym mówi Mark Rubin, nie zdradzając rzecz jasna żadnych szczegółów.
- Może tego właśnie ludzie się po nas spodziewają, więc może jest to właśnie coś, czego unikniemy? Zobaczymy. Ludzie w firmie również tego nie wiedzieli i wszystkim towarzyszył ten sam sentyment: "nie zabijajmy psa". Emocjonalne przywiązanie do czworonoga było tu tak silne jak w prawdziwym życiu - zdradza przedstawiciel Infinity Ward.
Wyjawia również, że pies stał się wręcz pupilkiem twórców Call of Duty: Ghosts, co na pewnym etapie naraziło na szwank samą grę. - Pojawiło się ryzyko wpychania psa do scen, w których pierwotnie nie miał brać udziału. Na szczęście trwało to tylko kilka tygodni i każdy wrócił do tego, by koncentrować się na samej grze. Znakomicie się stało, że Riley zyskał taką popularność, ale musieliśmy się skupić na grze. Musieliśmy nadać psu sens, a nie wykorzystywać go gdzie popadnie - dodaje Rubin.
O tym, czy Infinity Ward rzeczywiście umiejętnie poprowadziło czworonoga przez opowieść w Call of Duty: Ghosts, a przede wszystkim czy udało mu się przeżyć, gracze będą mogli dowiedzieć się najwcześniej 5 listopada - wówczas FPS zadebiutuje na pecetach, Xboksie 360, PlayStation 3 i Wii U. Na wersje na konsole następnej generacji trzeba będzie poczekać nieco dłużej.