Od czasu gdy neonazista Richard Spencer został publicznie uderzony podczas wywiadu, rozgorzała dyskusja na temat tego, czy powinno się bić nazistów. Chociaż to kwestia ciekawa i, wbrew pozorom, niejednoznaczna, to jednak zbyt odbiega od typowej tematyki poruszanej na tym portalu, by szerzej się nad tym rozwodzić. Jednak przy tej okazji wypłynął problem bliżej związany z grami: czy naziści dalej powinni być standardowymi czarnymi charakterami w mediach?
W grach, filmach i serialach nazistów można znaleźć na pęczki. Od współczesnych para-nazistowskich spiskowców z Hydry w komiksach i filmach Marvela, przez kosmiczną Rzeszę w postaci Imperium z Gwiezdnych Wojen po Helghan z serii Killzone, którzy lubują się w mundurach, których w swojej kolekcji nie powstydziłby się Hugo Boss. Tom Reimann w świetnym artykule dla Cracked.com argumentuje, że taka saturacja okołonazistowską ikonografią spowodowała, że faszyści obecnie są postrzegani tylko jako jednowymiarowi złoczyńcy, a cały kontekst ich realnych zbrodni zdaje się umykać.
Trudno odmówić mu racji. Żaden fikcyjny odpowiednik III Rzeszy nie oddaje grozy tego reżimu, nawet wtedy, gdy dokonują czynów porównywalnych z historycznymi zbrodniami. Zniszczenie Alderaanu przez Gwiazdę Śmierci teoretycznie jest czynem wielokrotnie straszniejszym od Holocaustu, w praktyce jednak świat Gwiezdnych Wojen jest zbyt niedosłowny, by to ludobójstwo było dla widza naprawdę przejmujące.
Z drugiej strony kultura popularna nieustannie naigrywa się z nazistów. Na pewno nie tylko dla mnie Wehrmacht przez długi czas miał twarz niedojdowatych oficerów Hansa Grubera i von Klinkerhoffena, a Gestapo reprezentował dumnie Herr Flick z ’Allo, ‘Allo! Trudno też na poważnie brać hitlerowców z serii filmów o Indianie Jonesie czy nazistów z Illinois w Blues Brothers. Z czasem satyra zaczęła stawać się coraz bardziej bezwzględna, co zaowocowało m.in. genialnym australijskim serialem Danger 5.
Odnoszę wrażenie, że naziści przez wielu przestali być postrzegani jako realne zagrożenie, co też zaowocowało tym, iż takie indywidua jak wyżej wspomniany Richard Spencer nawołują publicznie, bez cienia wstydu, do pokojowych czystek etnicznych, czymkolwiek by one miały być. Coraz częściej się też spotykam z tym, że komentatorzy w internecie podają za źródło informacji otwarcie neo-nazistowski portal The Daily Stormer, a Polscy posłowie zaprosili na wizytę w naszym sejmie faszystowską partię Forza Nuova z Włoch.
Autor artykułu z Cracked.com widzi przyczynę podobnych incydentów częściowo widzi właśnie wypraniu nazizmu ze znaczenia przez popkulturę, a remedium miałoby być wysłanie filmowych hitlerowców na urlop z dala od małego i wielkiego ekranu. Moim zdaniem jednak lepsze byłoby rozwiązanie dokładnie odwrotne.
Chciałbym, żeby popkultura skupiła się na hitlerowcach - ale nie na wierchuszce Trzeciej Rzeszy, nie na Hitlerze i jego poplecznikach, ani nie na wysokich rangą oficerach. Chciałbym, aby wojnę pokazano z perspektywy szeregowych żołnierzy Wehrmachtu czy Luftwaffe, którzy zazwyczaj są pokazywani jako mięso armatnie, masowo wyrzynane przez B.J. Blazkowicza.
Spojrzenie z perspektywy dotychczasowych antagonistów pozwoliłoby przypomnieć, że szeregowi żołnierze nie byli potworami, nawet jeśli popełniali potworne zbrodnie. Dzięki takiej grze moglibyśmy spojrzeć, jak to możliwe, że zwyczajni ludzie uwierzyli w nazistowską propagandę, jak byli w stanie uwierzyć w antysemicką propagandę i znienawidzić swoich sąsiadów.
Jednak taka produkcja nie musiałaby traktować o nazistowskich Niemczech, nawet jeśli to jest najbardziej oczywisty cel. Takie potworne zbrodnie pojawiały się praktycznie pod każdą szerokością geograficzną, nawet jeśli na mniejszą skalę. W czasie drugiej wojny światowej Amerykanie zamknęli setki tysięcy Japończyków w obozach koncentracyjnych, i pomimo tego, że warunki były absolutnie nieporównywalne z hitlerowskimi obozami śmierci, było to monstrualne naruszenie praw mieszkańców USA pochodzących z Japonii. Leopold II, król Belgii, swoją chciwością doprowadził do śmierci 15 milionów Kongijczyków, co czyni go jednym z największych zbrodniarzy w historii. Podobnych sytuacji z historii jest zbyt dużo i są zbyt straszne, by można je wymienić w tym artykule.
Gra, która skupiałaby się na tym, co może uczynić z normalnej osoby potwora mogłaby rozgrywać się w Stanach Zjednoczonych w czasach, kiedy lincze były na porządku dziennym. Nie można winy za lincze zrzucić na garstkę zwyrodnialców - brały w nich często całe miasteczka, a zdjęcia zamordowanych Afroamerykanów służyły nierzadko za pocztówki (sic!). Tematem gry mógłby być również jeden z mniej znanych, a równie strasznych epizodów z historii, jak na przykład masakra w Coniston, gdzie w odwecie za śmierć jednego myśliwego zamordowano prawdopodobnie ponad setkę Aborygenów.
Wielu z was z pewnością się zapyta, czemu akurat gry, medium często postrzegane jako stricte rozrywkowe medium powinny, moim zdaniem, poruszać takie tematy. Nie jest to przypadek: jak pisałem w jednym z moich wcześniejszych felietonów, gry pozwalają na o wiele większe zaangażowanie emocjonalne niż tradycyjne media. Czytając książkę lub oglądając film odbiorca jest jedynie obserwatorem, zaś gracz jest wrzucony w sam środek wykreowanego świata. Nawet, jeśli postać jest z góry zdefiniowana, więź między graczem a bohaterem jest potencjalnie o wiele bliższa.
Ta więź jest w tym wypadku kluczowa. Marzy mi się dzieło, które pomoże zrozumieć osobę, która przykłada rękę do zbrodni lub przymyka na nią oko. Niesławne Spec Ops: The Line niestety nie do końca wywiązało się z tego zadania - gracz, kiedy jest zmuszony do popełnienia zbrodni wojennej (zbombardowania cywilów białym fosforem) jest w rzeczywistości oszukany przez scenarzystów, nie wie, jakie będą konsekwencje jego działań. Jednak ludzie, którzy mordowali Żydów podczas nocy kryształowej czy zabijali cywili w Srebrenicy dobrze wiedzieli, co robią, nikt ich do tego nie zmuszał, nie byli zwiedzeni żadnym podstępem.
Łudzenie się, że zbrodnie, jakich dokonywali naziści to przeszłość jest naiwnością. Warto pamiętać, że na Bałkanach, ledwie kilkaset kilometrów od południowej granicy Polski, pamięć o niedawnej wojnie jest wciąż żywa, a mieszkańcy boją się kolejnych etnicznych rozruchów. Nie jest też powiedziane, że relatywny spokój, w jakim Polacy żyją od kilkudziesięciu lat został nam dany na zawsze. W określonych sytuacjach ludzie potrafią zaufać potworom, tak jak Niemcy zaufali Hitlerowi. Zbyt często też historia udowadniała, że zwyczajny człowiek może zamienić się w bestię i popełnić niewyobrażalne zbrodnie. Call of Duty pokazało w zwiastunach najnowszej części, że nie jest zainteresowane niczym ponad tworzenie kolejnych czarno-białych dzieł o dobrych aliantach i złych nazistach. Być może jednak znajdą się twórcy, którzy pokaże także inną, odważniejszą perspektywę. Taka gra byłaby zdecydowanie bardziej potrzebna niż kolejna hagiografia amerykańskich żołdaków.
Powyższy felieton wyraża osobiste poglądy autora i nie może być utożsamiany z całą redakcją portalu