Totalny RTS
Wreszcie jest! Supreme Commander w wersji beta - nadzieja, albo przekleństwo miłośników RTS-ów. Tytuł, który według słów twórcy, Chrisa Taylora zmieni i na nowo wyznaczy definicję strategii czasu rzeczywistego.

Wreszcie jest! Supreme Commander w wersji beta - nadzieja, albo przekleństwo miłośników RTS-ów. Tytuł, który według słów twórcy, Chrisa Taylora zmieni i na nowo wyznaczy definicję strategii czasu rzeczywistego.
Pierwsze co rzuca się w oczy to ogrom gry. Plansze, na których toczą się zmagania są gigantyczne i często mają rozmiary 40 na 40 kilometrów lub – w trybie multiplayer – nawet 81 na 81. Na mapach tych ścierają się gigantyczne armie, składające się z setek pancernych pojazdów, robotów i myśliwców – wystawiasz do walki tak wielkie siły, że czasem spod skrzydeł samolotów nie widać ziemi! Dlatego zapomnij o starych nawykach dotyczących powolnego rozwoju i inwestowania z namysłem w produkcję zjednostek. To nie WarCraft III, gdzie liczyła się tylko i wyłącznie taktyka, a zwycięstwo osiągnąć można było prowadząc do walki kilkunastu wojowników. W Supreme Commanderze budujesz od razu kilka fabryk pojazdów naziemnych i latających, wznosisz całe pola ekstraktorów masy i generatorów energii. Za jednym zamachem każesz wyszkolić po 30-40, albo i więcej jednostek bojowych. Inna rzecz, że po stworzeniu gigantycznych armii należy używać ich z namysłem, bo wojska można łatwo stracić.
Strategia i taktyka Każda jednostka bojowa w Supreme Commanderze ma swoje dobre i złe strony. Czołgi na przykład doskonale sprawdzają się w ataku na wrogie wojska naziemne – mechy i pojazdy, ale przegrywają w szturmie na umocnione pozycje przeciwnika, które z kolei rozbija bez trudu artyleria samobieżna i tak dalej. Przykłady współdziałania różnych rodzajów wojsk można by długo mnożyć. Jednak współpraca różnych formacji to nie wszystko. Ważny jest jeszcze szyk, w jakim wojska wkraczają do walki, bo jeśli na pole bitwy dotrą jednostki rozciągnięte w długą kolumnę i wejdą do akcji partiami, wróg szybko zamieni je w stosy bezużytecznego złomu. W tym celu wszystkie grupy bojowe powiny zostać ustawione w szyku. Wystarczy zatem zaznaczyć wybrane jednostki, kliknąć przyciskiem myszy i przytrzymać go, w wówczas na planszy pojawi się zarys formacji, który – podobnie jak w grze Medieval 2 - można obracać w dowolną stronę. Po puszczeniu przycisku, wojska same ustawią się w odpowiednim szyku i będą gotowe do rozpoczęcia walki. Jeśli dobrze rozpoznasz siły wroga i we właściwy sposób skompletujesz jednostki wchodzące w skład grup bojowych, masz szansę na przełamanie obrony przeciwnika niemal bez strat - zwłaszcza jeśli dysponujesz przewagą liczebną.
Niemal przez cały czas zabawa polega na odgadywaniu i kombinowaniu – na przykład czy przygotować atak czołgów ze wsparciem artylerii, czy też wysłać do walki bombowce ze wsparciem myśliwców, a dopiero potem pozwolić sobie na zmasowany atak. Dlatego Supreme Commander zadowoli na pewno zwolenników główkowania i opracowywania własnych strategii walki. Natomiast miłośnicy prostej rozgrywki lub gracze nie przygotowani do szkolenia i panowania nad gigantycznymi armiami na polu walki, mogą poczuć się przytłoczeni skalą tej gry.
Sterowanie w Supreme Commanderze jest dokładnie takie samo jak w większości RTS-ów. Lewym przyciskiem myszy klikasz, aby zaznaczyć jednostki, prawym zaś - by wydać im rozkaz przemarszu. Różnica polega jednak na tym, iż w dowolnej chwili możesz oddalić kamerę od jednostek kręcąc kółkiem myszy. Wznosisz się wówczas w przestworza i podziwiasz z góry ogromną panoramę pola bitwy. Co ciekawe, kiedy oddalisz się, plansza zmienia się w mapę strategiczną, na której jednostki twoje oraz wroga zaznaczone są trójkątami i kwadracikami. Jednak taki widok potrzebny jest do sensownego dowodzenia wojskami składającymi się z ogromnej liczby oddziałów i zapanowania nad starciami, które toczą się w kilku miejscach na planszy. Ze względu na rozmiary pola bitwy nie ma sensu klasyczne przewijanie mapy za pomocą klawiszy kierunkowych, albo przesunięcie w tym celu kursora myszy do krawędzi ekranu. Ci gracze, którzy przyzwyczajeni są do takiego sposobu poruszania się, powinni pozbyć się tego nawyku jak najszybciej. Znacznie szybsze jest bowiem oddalenie kamery (poprzez użycie kółka myszy) i tym samym przejście do mapy strategicznej, przeniesienie kursona na wybrany obszar (bez klikania) i przekręcenie kółka, co spowoduje błyskawiczne przybliżenie widoku wskazanej części mapy. Twórcy gry zadbali o komfortowe sterowanie. Wystarczy na mapie strategicznej wskazać dowolną jednostkę i kliknąć na nią dwa razy, a komputer automatycznie wybierze wszystkie pojazdy lub samoloty wybranego typu. Przydaje się także klasyczne grupowanie wojsk w formacje bojowe i przypisywanie im odpowiednich numerów.
Scenariusz, o czym już wspominaliśmy, jest bardzo płytki i zupełnie nie wciąga. Gra nie ma etosu. Perypetie i intrygi snute przez poszczególne frakcje są dla gracza równie obojętne, co stresy i traumatyczne przeżycia gołębi na miejskim rynku, bo świat wykreowany przez twórców jest płytki i sztampowy. Jedynym wyzwaniem jest tylko złamanie obrony przeciwnika, odnalezienie jego słabych punktów i bezlitosne zniszczenie. Miło jest także oglądać gigantyczne hordy robotów atakujące ogromne bazy przeciwnika. Jednak ekran usiany maleńkimi stateczkami, które kończą swój żywot w efektownych rozbłyskach nie sprawia równie wstrząsającego wrażenia, co widok krucjaty stojącej przed murami Jerozolimy w Medievalu 2, czy Chińczycy prący niepowstrzymanie do przodu w dość starym już przecież Command & Conquer: Generals.