Bioshock - rzut okiem

Roland
2007/09/23 16:18

Ze spadochronem na wojnę

Rapture to piękne miasto. Szkoda, że kończy w taki sposób

Ze spadochronem na wojnę

Ze spadochronem na wojnę, Bioshock - rzut okiem

Przed premierą tytuł Bioshock był dla mnie zwykłym, niewyróżniającym się w żaden sposób tytułem. Ale teraz już wiem, że został on nadany zgoła nieprzypadkowo. Dlaczego? Po przejściu tej gry na usta ciśnie mi się jedno słowo - SZOK (wprawdzie bez "bio" przed, ale jednak). To pierwsza pozycja, która wykorzystuje w pełni możliwości najnowszych kart graficznych, a zarazem nie jest pustą pokazówką, tylko wciągającą i klimatyczną opowieścią w iście mistrzowsko wykreowanym świecie. Zostawmy jednak jeszcze trochę pochwał na potem, a przejdźmy do tego, w jaki sposób Bioshock mnie uwiódł...

Podwodny Fallout Wyobraź sobie, że przenosisz się do roku 1960. Lecisz samolotem jako pasażer, właśnie przeglądasz najnowszą gazetę, prowadzisz dialog z samym sobą... i nagle słyszysz głośne ŁUP! Maszyna ulega awarii i spada do oceanu. Prędko wynurzasz się z wody, rozglądasz się dookoła - wszędzie widzisz buchające płomienie, wygląda na to, że inni pasażerowie i piloci przepadli na dobre. Co tam, dbając o własny tyłek, uciekasz czym prędzej z miejsca zdarzenia i dopływasz do latarni morskiej (myślisz sobie przy okazji: "skąd ona się tu wzięła?"). Przemierzając ostrożnie jej wnętrze, dochodzisz w końcu do batyskafu. Nie mając zbyt wielkiego wyboru, wsiadasz do środka i nakazujesz mu, poprzez pociągnięcie odpowiedniej wajchy, ruszać. Po minucie trafiasz do miejsca, które można nazwać dwudziestowieczną wersją Atlantydy. Miejsce to nazywa się Rapture - i to w nim przyjdzie ci przeżyć jedną z ciekawszych przygód tego roku!

Stwierdzenie "podwodny Fallout" było moim pierwszym skojarzeniem po tym, jak zobaczyłem Rapture. To specyficzne wykorzystanie cukierkowych elementów i humorystycznych wstawek w całkiem poważnej konwencji nie może się kojarzyć inaczej. Każdy, kto w Fallouta grał, powinien wiedzieć, o co chodzi.

Draka w głębinach

Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda okej. Rapture to miasto stworzone podług idyllicznej wizji biznesmena Andrew Ryana. Zechciał on stworzyć azyl dla wszystkich tych, którzy chcieli uwolnić się od układów wielkiego świata. Rapture miało być miejscem idealnym - bez przemocy, bez fałszu i politycznych zakłamań. Wszystko układało się według jego myśli... ale tylko do czasu. Po paru minutach pobytu w podwodnym mieście zdajemy sobie sprawę, że znajduje się ono na skraju ruiny. Gdzie się nie obejrzeć, trafiamy na zombie, dziewczynki z czerwonymi oczami i na jakieś dziwne roboty. Co się, do diaska, dzieje?!

Jak to często w takich przypadkach bywa, okazuje się, że całe zamieszanie powstało w wyniku nieudanych eksperymentów. Tym razem chodzi o substancję zwaną ADAM, która zmienia geny, doprowadzając do mocnych zmian w ludzkiej fizjonomii i dając nowe, ponadnaturalne możliwości (zwane plasmidami), takie jak telekineza czy umiejętność rażenia piorunami. Poprzez przesadne użycie ADAM naukowcy pozamieniali mieszkańców Rapture w bezmózgie zombie. Ważną rolę odgrywają tutaj dziewczynki z czerwonymi oczami, zwane Little Sisters. Zostały one przeznaczone do wysysania z martwych mieszkańców substancji EVE, pozwalającej na wykorzystanie wyuczonych genetycznie umiejętności, i przemieniania jej w ADAM. Jako że są to kruche istoty, do ich ochrony przeznaczono duże roboty, zwane Big Daddies. Zarówno Little Sisters i ich ochroniarze to jedne z ciekawszych postaci, z jakimi się osobiście spotkałem w grach. Genetyczna zabawa

My sami podczas zabawy wielokrotnie mamy okazję skorzystać z przywilejów, jakie dają ADAM i EVE. Niedługo po rozpoczęciu rozgrywki trafiamy na plasmid umożliwiający nam strzelanie piorunami, a to oczywiście dopiero początek. Potem dostajemy tak ciekawe moce, jak wspomniana już telekineza, ogniste kule, zamrażanie czy zaatakowanie wroga przez rój owadów. Wykorzystywanie różnych plasmidów daje sporo przyjemności, gdyż efekty, jakie przynoszą, wyglądają naprawdę nieźle - jak choćby płonący czy zamrożeni wrogowie. Plasmidy można znaleźć na drodze albo wykupić przy specjalnej maszynie za zdobytą ilość ADAM. Substancję zdobywamy przy okazji spotkań z Little Sisters i Big Daddies. Zawsze po pokonaniu Tatuśka dostajemy dwie możliwości - wchłonięcie ADAM bezpośrednio od dziewczynki (160 punktów) albo uratowanie jej (80 punktów plus dodatkowe profity).

Poza plasmidami zawarto w Bioshocku jeszcze toniki, które różnią się tym, że działają pasywnie, więc musimy sobie nimi zawracać głowę tylko w momencie wyboru zestawienia (jednocześnie można korzystać tylko z kliku wybranych plasmidów i toników). Za ich pomocą możemy zwiększyć swoją odporność albo poprawić działanie apteczek, albo przyspieszyć poruszanie się naszego bohatera. Wprawdzie umieszczenie plasmidów i toników Bioshocka erpegiem nie czyni, ale niewątpliwie wzbogaca rozgrywkę.

Strzelać też wolno

Plasmidy to połowa sukcesu, drugą połowę stanowi broń palna (oraz niepalna - duży klucz francuski). Wachlarz pukawek w Bioshocku jest szeroki i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Pierwszym typem broni, jaki trafia w nasze ręce, jest rewolwer. W większości gier pistolety i rewolwery zostaję zepchnięte na dalszy plan, gdy trafia się coś lepszego - tutaj nasza pierwsza giwera może się przydać jeszcze niejednokrotnie. Kolejne rodzaje broni to shotgun i karabin (coś na wzór Tommy Guna) - bez rewelacji. Na ekranie zaczynamy oglądać fajerwerki, gdy do naszego ekwipunku dołącza granatnik, a jeszcze ciekawiej jest, gdy znajdujemy miotacz ognia. Do każdego typu broni możemy dostać kilka rodzajów amunicji - i tak na przykład do shotguna da się załadować naboje elektryczne, a strzelając z miotacza, wykorzystać ładunek zamrażający. Zapasy amunicji uzupełniamy przy specjalnych maszynach. Są też takie, dzięki którym możemy na stałe zamontować w wybranej giwerze ulepszenie, które np. zwiększy siłę rażenia albo zmniejszy odrzut przy wystrzale.

Pośród pukawek ciekawszych i mniej ciekawych trafiamy też na jedną pozycję, której nikt by się tutaj nie spodziewał - aparat. Zdjęcia robimy bynajmniej nie po to, aby pochwalić się kolegom, ale po to, żeby sfotografować wrogów i przeznaczyć ich fotki do analizy. W ten sposób zwiększamy ilość obrażeń zadawanych danemu typowi przeciwnika. Każde zdjęcie podlega ocenie, a odpowiednie utrafienie delikwenta znajdującego się w ruchu to wcale nie takie łatwe zadanie. Wielokrotnie trzeba ryzykować utratą zdrowia, aby "cyknąć" dobrą fotkę. A do kogo strzelamy?

Z grubsza można podzielić wrogów na trzy typy: Splicers, Big Daddies oraz wszelkie żelastwo typu kamery czy latające roboty. Splicers to wszyscy ci mieszkańcy Rapture, którzy przedawkowali ADAM i stali się bezmózgimi zombie. Spośród kilku ich typów da się wyróżnić tak ciekawe odmiany, jak Houdini Splicer, który potrafi się zdematerializować, a następnie zaatakować nas z ukrycia za pomocą swoich ognistych kul. Splicers nie są trudnymi przeciwnikami, ich siła opiera się w znacznej mierze na liczebności. Natomiast Big Daddies, ochroniarze Little Sisters, również powstali z żywych osób, ale w tym przypadku odbyło się to z premedytacją. W celu ich stworzenia przeprowadzono selekcję kandydatów, po czym przeniesiono organy wybrańców do specjalnych pancerzy. Aby zostać Tatuśkiem, trzeba było przejść bolesną modulację głosu, wprowadzenie do organizmu plasmidów oraz zaaplikowanie specjalnych feromonów, przyciągających Little Sisters. Powstały dwa rodzaje Big Daddies: Bouncers - wyposażeni w wielkie wiertło, oraz Rosie - wyekwipowani w duży karabin i w miny. Oba typy komunikują się ze sobą za pomocą odgłosów przypominającego dźwięki wydawane przez wieloryby.

Poza Splicers i Big Daddies musimy zmagać się z masą metalowych pułapek: kamer, latających robotów strażniczych czy porozstawianych działek. Aby z powodzeniem eliminować poszczególne typy maszyn, wystarczy odpowiednio prędko je dojrzeć, unieruchomić za pomocą błyskawicy i wykończyć kilkoma strzałami z dowolnej odmiany broni. Możemy je też - podobnie jak stanowiska z amunicją czy sejfy - hakować. Proces ten rozgrywa się na planszy składającej się z kilkudziesięciu kwadratów i ułożeniu ich w taki sposób, aby woda z jednego krańca mogła przebiec do drugiego. Ta mini-gra jest prosta i łatwa, dodatkowo można się też posłużyć "wytrychami", które bez naszego udziału rozprawiają się z zamkiem.

GramTV przedstawia:

Wycieczka przez Rapture Rapture od pierwszych chwil w nim spędzonych daje się poznać jako miasto o niewątpliwym uroku. Wprawdzie znajduje się ono w katastrofalnym stanie, ale sposób, w jaki przedstawiono w Bioshocku podwodny świat, to istny majstersztyk. Podczas naszej podróży zwiedzamy osiem różnorodnych miejsc, w tym pawilon medyczny czy prześliczne ogrody o nazwie Arkadia. Pierwsza godzina spędzona z grą to chyba najszybszy i najbardziej dynamiczny fragment w całej historii gier komputerowych. To, co dzieje się na ekranie, wręcz trudno ogarnąć.

Bioshock nie jest bezsensowną strzelanką, w której tylko strzelamy się z coraz to nowszymi przeciwnikami. To tytuł z ciekawym światem i wciągającą fabułą, którą metr po metrze popychamy do przodu. Na drodze nie spotykamy jednak NPC-ów, z którymi można by zwyczajnie pogadać - scenariusz poznajemy, wysłuchując monologów różnych bohaterów przez radio. Wiele możemy się dowiedzieć, odnajdując nagrania rozmaitych postaci, w tym naszych głównych wrogów. Podczas rozgrywki wykonujemy przeróżne zadania, które jakkolwiek brzmią nie najgorzej, to ograniczają się zwykle do pójścia w jakieś miejsce (no, czasem jeszcze mamy znaleźć jakieś rzeczy). Ale nie można mieć tutaj pretensji, w końcu Bioshock to - jak by nie było - przede wszystkim gra akcji, a nie erpeg. Ponadto jest to gra, w którą nie trzeba grać - ją wystarczy oglądać, aby cieszyć się w pełni jej okazałością. Abyśmy przypadkiem nie utknęli na dłużej w podziwianiu Rapture, autorzy przygotowali dla nas system podpowiedzi oraz przykleili u góry ekranu strzałkę pokazującą nam, w którą stronę powinniśmy się udać. Jak tu ślicznie...

Na pytanie, jak Bioshock prezentuje się graficznie, istnieje tylko jedna odpowiedź - REWELACYJNIE! To pierwsza gra na pecety, która tak wyśmienicie wykorzystuje wszystkie najnowsze rozwiązania techniczne. Programiści tak zaplanowali rozgrywkę, że od pierwszej do ostatniej chwili gramy z wielkim "łaaał" wymalowanym na twarzy. Unreal Engine 3 zdaje egzamin na mocną piątkę z plusem. Już pierwsza scena, gdzie widzimy etap wynurzania się z wody, wszędobylski ogień i oddaloną o kilkadziesiąt metrów latarnię morską, robi niesamowite wrażenie - czegoś takiego jeszcze nie było! Podobne, zapierające dech w piersiach efekty oglądamy podczas rozgrywki niejednokrotnie. No cóż, tutaj nie ma się co zachwycać... Niezależnie od tego, czy lubimy gry tego typu, czy nie - to trzeba zobaczyć! Nie zobaczyć Bioshocka to tak, jak nie zjeść nigdy pizzy czy nie być ani razu w kinie.

Dzieła dopełnia znakomite udźwiękowienie, utrzymane w konwencji cokolwiek dziwacznego horroru. Z jednej strony mamy poważne tło muzyczne (da się usłyszeć nawet skrzypce), podkreślające tragiczne zdarzenia rozgrywające się w Rapture; z drugiej natomiast wesołe przygrywki z poustawianych tu i ówdzie maszyn z ulepszeniami czy amunicją - co daje niezwykłe połączenie w stylu wspomnianego już Fallouta.

W poszukiwaniu rysy na diamencie...

Bioshock to pod względem wizualnym absolutnie gra nowej generacji, a to pociąga za sobą potrzebę posiadania mocnego komputera. Aby w pełni delektować się wszystkimi nowinkami technicznymi, przyda się dwurdzeniowy procesor, przynajmniej gigabajt RAM-u oraz karta graficzna pokroju GeForce'a 7300 GT - to słuszne zestawienie minimalne. Jednak to nie wysokie wymagania sprzętowe są jedynym poważniejszym niż ładujące się powoli tekstury minusem, tylko problem z rozgrywką na niektórych konfiguracjach sprzętowych. Na moim komputerze Bioshock wieszał się, dopóki nie zainstalowałem specjalnych sterowników, wydanych specjalnie dla tej gry. Ale nawet po tym zdarzyło się kilka razy, że musiałem resetować komputer. Niemniej tak naprawdę tylko pewna grupa graczy uskarża się na podobne problemy - pozostali cieszą się grą bez przerw w rozgrywce. Zatem Bioshocka można uznać za produkcję praktycznie pozbawioną wad.

Szok!

Tak jak napisałem w pierwszym akapicie, czuję się uwiedziony. Przed premierą Bioshocka nie zwracałem na niego uwagi, w końcu nie był jakoś specjalnie reklamowany przez wydawcę. Jednak teraz wiem, że jest to gra, którą będę pamiętał jeszcze dłuuuugo. Przede wszystkim dlatego, że jest ona piękna i przy tym całym pięknie klimatyczna oraz wciągająca. Chłonie się ją jednym tchem. I nawet nie żałuję, że jest nie za długa (około 15 godzin rozgrywki), bo odnoszę wrażenie, że gdyby była dłuższa, to w pewnym momencie zaczęłoby od niej bić nudą. Tymczasem potrafi trzymać gracza przed monitorem od pierwszej aż do ostatniej sekundy.

Komentarze
98
Usunięty
Usunięty
07/09/2008 00:22

Na kompie z 2 GB RAM-u, prockiem AMD Athlon 64 x2 2,7 GHz śmiga na full detalach w rozdzielce 1280 na 1024.Prezentuje się bardzo okazale.PC pod względem grafiki bije X360 na głowę (nie w każdej produkcji).

Usunięty
Usunięty
20/10/2007 08:42

aope jesteś zafascynowany konsolą jakbyś dostał cukierka od mamy w wieku 6 lat..Ja swojego czasu miałem Xboxa 360 , a teraz 2 miesiące temu kupiłem sobie nowy komputer ( Q 6600 , 4GB RAM , 8800GTX) a do tego 24'' monitor DELLI powiem tylko tyle ,że pomiędzy szybkim kompem a konsolą jest przepaść - oczywiście na korzyść PCKonsola ma bardzo ale to bardzo ograniczone możliwości rozwoju grafiki ... to poprostu zamknięta puszka - konserwa w której nic nie wymienisz ... W tym wypadku możliwość wymiany karty grafiki w komputerze trzeba uznać za bardzo dyży plus... Grafika na pc jest dużo lepsza a do tego można gry uruchamiać w jakiej się chcę rozdzielczości i z jakim się chce wygładzaniem ...Gry na konsole są dużo droższe , konsola bardzo się grzeje... w więszkość gier gra się na padzie niewygodnie... Na konsoli nie zagramy w Fps-y , RPG czy dobre strategie ... Konsola jest przeznaczona tylko i wyłącznie do gier sportowych i wyścigowych bo już w grach akcji takich jak Gears of Wars sterowanie jest poprostu irytujące i bardzo uproszczonePonadto układ graficzny w Xboxie 360 czy też PS3 jest poprostu najuczciwiej mówiąc średni i nic w nim nadzwyczajnego ... brak zgodności z dx 10 i wydajność rzędu radeona X1950 Pro nie czynią z konsol demonów wydajności - a róznica na korzyść PC z każdym dniem się powiększaNie wspomne już o uniwersalności Peceta który pod tym względem dystansuje konsole jeszcze bardziej

Usunięty
Usunięty
20/10/2007 08:42

aope jesteś zafascynowany konsolą jakbyś dostał cukierka od mamy w wieku 6 lat..Ja swojego czasu miałem Xboxa 360 , a teraz 2 miesiące temu kupiłem sobie nowy komputer ( Q 6600 , 4GB RAM , 8800GTX) a do tego 24'' monitor DELLI powiem tylko tyle ,że pomiędzy szybkim kompem a konsolą jest przepaść - oczywiście na korzyść PCKonsola ma bardzo ale to bardzo ograniczone możliwości rozwoju grafiki ... to poprostu zamknięta puszka - konserwa w której nic nie wymienisz ... W tym wypadku możliwość wymiany karty grafiki w komputerze trzeba uznać za bardzo dyży plus... Grafika na pc jest dużo lepsza a do tego można gry uruchamiać w jakiej się chcę rozdzielczości i z jakim się chce wygładzaniem ...Gry na konsole są dużo droższe , konsola bardzo się grzeje... w więszkość gier gra się na padzie niewygodnie... Na konsoli nie zagramy w Fps-y , RPG czy dobre strategie ... Konsola jest przeznaczona tylko i wyłącznie do gier sportowych i wyścigowych bo już w grach akcji takich jak Gears of Wars sterowanie jest poprostu irytujące i bardzo uproszczonePonadto układ graficzny w Xboxie 360 czy też PS3 jest poprostu najuczciwiej mówiąc średni i nic w nim nadzwyczajnego ... brak zgodności z dx 10 i wydajność rzędu radeona X1950 Pro nie czynią z konsol demonów wydajności - a róznica na korzyść PC z każdym dniem się powiększaNie wspomne już o uniwersalności Peceta który pod tym względem dystansuje konsole jeszcze bardziej




Trwa Wczytywanie