Pociąg czy kombajn?
Rynek gier komputerowych pęcznieje. Gatunków i samych produkcji jest tyle, że głowa czasem boli. A jednak... Od roku 2001 pewna firma nieprzerwanie wydaje serię gier, która na zdrowy rozsądek powinna być w ogóle niesprzedawalna. O czym mowa? Trainz, Panie i Panowie. A konkretniej, najnowsza odsłona kolejowego szaleństwa.
Zielone światło...
>
Jest chyba, a wręcz musi być taka nisza, ponieważ niezmiennie od lat kolejne odsłony Trainz zbierają dość pozytywne recenzje wśród recenzentów i graczy. I tych zielonych, i także takich, którzy z kolejnictwem są za pan brat. Najnowsza część to seria Classics. W wydaniu spod skrzydeł CD-Projektu, TopSeller, widnieje podtytuł „Pierwsza i Druga Edycja”. Cóż to oznacza w praktyce? Harlem Line oraz Metropolis. W przypadku drugiego miejsca sprawa jest nader prosta. Ot, wariacja fantastyczna na temat nowoczesnego miasta, po którym porusza się sieć pociągów. Można to traktować jako ciekawostkę bądź chwilę odprężenia w starciu z prawdziwym wyzwaniem. A jest nim właśnie Harlem Line. To autentyczna linia kolejowa, której początki sięgają roku 1831. Być może także jedna z najstarszych linii miejskich na świecie. Oczywiście stan, jaki prezentuje w Trainz Classics, jest już aktualny, a przynajmniej bliskim naszym czasom.
Na linii można rozegrać cztery sesje. W tym momencie każdy zwykły gracz uśmiechnie się pobłażliwie pod nosem. Żeby dopełnić obrazu sytuacji, autorzy podają przybliżony czas na każdą sesję. Zwykle nie przekracza on 30-40 minut. Zatem? Cała gra w dwie godziny? I w tym momencie nieopatrzny użytkownik popełnia dwa błędy. Nie: „gra” i nie: „dwie godziny”. Przede wszystkim każda sesja to inne spojrzenie na tę trasę. Dwie pierwsze to wariacje na temat odcinka Bronxville – Southeast w różnych latach. Trzecia pokazuje, jak wygląda system sygnałów kabinowych i jak się go obsługuje, na etapie Bronxville – North White Plains. Czwarta zaś i ostatnia to prezentacja ATP, czyli Automatycznej Ochrony Pociągów, na odcinku Southeast – White Plains. Nietrudno zatem zauważyć, że poza zabawą cała rozgrywka pełni rolę edukacyjną. O wiele większą zresztą, niżby się na początku mogło wydawać.
Żeby jednakże nie było zbyt nudno, na danej mapie porusza się nie jeden pociąg, lecz kilka. Nic nie stoi na przeszkodzie zatem, by przełączyć się między maszynistami i obsługiwać inny skład. Więcej, można zawiadywać z lotu ptaka wieloma pociągami jednocześnie, ręcznie przestawiać zwrotnice i ogólnie rzecz biorą, kierować przepływem całego ruchu kolejowego. Oczywiście, posiadanie kilku składów na jednej mapie i prowadzenie ręcznie każdego z nich to mordęga. Można zatem w bardzo prosty sposób wydawać kolejkujące się polecenia swoim wirtualnym maszynistom. Potem puścić tylko w ruch pociągi i mieć radochę z obserwowania tej wirtualnej makiety. Ba, można nawet bawić się w coś na kształt ekonomii. Istnieje bowiem opcja przewożenia towarów, co wprowadza lekki smaczek strategiczny do całej zabawy.
Żółte...
Dochodzimy zresztą teraz do dość ważnego punktu gry. Mianowicie takiego, że powoli rozbiegają się drogi zwykłych graczy i fascynatów. Sterować pociągiem bowiem można na dwa sposoby. Pierwszy z nich to tak zwane DCC, czyli dość uproszczone kontrolowanie pociągu. Ot, mamy do dyspozycji potencjometr. Wystarczy go przekręcić i pociąg będzie jechał bądź to do przodu, bądź to do tyłu. Proste, prawda? Tak, nawet zbyt proste. I nie trzeba tytana intelektu i błyskotliwości, żeby zauważyć, że po kilkunastu minutach gry nawet kompletnie niekompetentny i nieobyty gracz zmieni system sterowania na inny. Dlaczego? Cóż, jest to sprawa po części subiektywna i obiektywna. Subiektywna dlatego, że w niewiadomy sposób ręczne sterowanie pozwala poczuć moc tych stalowych potworów. A obiektywna dlatego, że kręcenie jedną gałką jakoś obraża inteligencję grającego...
No właśnie, drugim sposobem wcielenia się w maszynistę jest całkowicie ręczne sterowanie. Zasiadamy w kokpicie lokomotywy i zaczynamy zabawę. I gwarantem jest tutaj fakt, że jeśli ktoś kompletnie nie ma pojęcia o sterowaniu pociągów, zanim dobrze ruszy ze stacji, minie nieco czasu. Mamy bowiem odwzorowaną każdą dźwignię, prztyczek oraz przycisk, jaki może nam się przydać w kierowaniu lokomotywą. Hamulce, nawrotkę, przepustnicę, ba, nawet „spłuczkę”, czyli sygnał dźwiękowy. W dodatku nawet te elementy deski rozdzielczej, których nie używamy, żyją własnym życiem. Zwłaszcza jeśli chodzi o wspomniane nieco wyżej sygnały kabinowe. Nie jest więc tak, że to tylko jedna z kamer, zaś my nie mamy na nic wpływu. I trzeba przyznać, że warto nauczyć się tego trudniejszego sterowania. Głównie ze względów edukacyjnych, gdyż niejako poznajemy wtedy mechanizmy kierowania lokomotywą. Ale też i z powodu czysto praktycznego. Jakiego? Ano takiego, że samodzielne zawiadywanie pociągiem daje nieporównanie większą radość, aniżeli kręcenie jak debil jedną gałką... Oczywiście nikt od razu nie będzie mistrzem przepustnicy. Aby dobrze wyczuć pociąg, trzeba jednak spędzić nad grą nieco czasu. I gwarantem jest, że nie uda się za pierwszym podejściem „zaparkować” idealnie na peronie. Nawet korzystając z DCC, gdyż mimo uproszczonego sterowania nadal zachowana jest bezwładność pociągu oraz inne czynniki wpływające na prędkość i możliwości eksploatacyjne. Do tego dochodzi oczywiście poziom znajomości trasy. Nie znając konkretnych odcinków, nie ma mowy o sprawnej jeździe.
I właśnie tutaj rozchodzą się drogi zwykłych zjadaczy chleba, a maniaków kolejarstwa. Owszem, można z ciekawości pograć w Trainz, dzień, może dwa. Ale potem, prędzej czy później zacznie to wszystko zalatywać nudą. Dlatego też moduł grania, czyli „Maszynista”, szybko zamieniony będzie na „Geodetę”. I tak naprawdę to tu leży główna siła gry. Ma ona wbudowany w swoje trzewia potężny edytor, który pozwala na tworzenie nowych tras, torowisk, terenów, słowem – kompletnie nowej makiety.
Jakby tego było mało, za pomocą programów w stylu 3D Studio Max, gracz może stworzyć całkowicie nowe modele pojazdów, czy budynków. Potem obłożyć je teksturami i zaimplementować w swojej makiecie. Nie da się ukryć, że stwarza to przed prawdziwymi maniakami wręcz nieograniczone możliwości. Do tego dochodzi rejestracja na Planet Auran i darmowe ściąganie wszelkich dodatków stworzonych przez innych graczy. Warto tu nadmienić, że scena Trainz jest bardzo silną społecznością utrzymującą się na stałym poziomie od lat. Zwłaszcza jeśli chodzi o starszą wersję, z numerkiem 2004. Także w Polsce jest ogromne grono graczy, które zajmuje się między innymi odwzorowaniem polskich lokomotyw i tras naszego pięknego kraju.
Nie omija to oczywiście i Trainz Classics. Dlatego te pięć tras, stworzonych przez Auran to tylko wstęp, przedsionek. Stworzony po to, by zainteresować nowych graczy, a może i zaciekawić stare wygi. Potem, cóż, albo człowiek rzuci grę na półkę, albo zacznie sam robić dodatki, tudzież ściągać rozszerzenia stworzone przez kolegów po fachu.
...I czerwone!
Grafika jest dość surowa. Może to i dobrze, bo generowanie tak wielkich przestrzeni, pełnych samochodów, ludzi, poruszających się pociągów, oraz niezliczonych budynków i innych obiektów pożera moc procesora. Wymagania minimalne można spokojnie między bajki włożyć. Można oczywiście pograć troszkę tak, jak sugerują to specyfikacje sprzętowe. Ale, prędzej czy później, nadejdzie chwila, gdy nieszczęsny użytkownik zacznie ściągać na potęgę nowe rozszerzenia, zaś przestrzeń na dysku i spożycie pamięci RAM zaczną się niebezpiecznie kurczyć...
Udźwiękowienie także jest dość ubogie. Czegóż się zresztą spodziewać? Na bogów, to symulator kolei, nie Bioshock czy inny Crysis...
Ogólnie pojęta klawiszologia i interfejs są na szczęście dość przejrzyste i intuicyjne. Owszem, trzeba nieco czasu poświęcić na naukę, ale nie jest to bolesny proces. Jeśli kogoś obrzydzają klawisze, zawsze może sterować pociągiem manualnie – myszką. Na szczęście każda dźwignia w sterówce jest podpisana, zatem nie ma problemu z prowadzeniem stalowych potworów.
Gra jest oczywiście poddana gruntownej polonizacji. I tu różnie bywa. Z jednej strony dostajemy świetną instrukcję, na porządnym papierze, z wieloma wyjaśnieniami. Dobrze przetłumaczone wszelkie niuanse z zakresu kolejarstwa. I tak dalej. Natomiast, nie wiedzieć czemu, wiele tekstów w grze jest pozbawionych polskich znaków. Zupełnie, jakby nagle komuś padło kodowanie. Co dziwne, nie wszystkie bloki tekstowe są z tym błędem. Tylko niektóre.
Cóż rzec na podsumowanie? Auran po raz kolejny odwaliło kawał dobrej roboty. Każdy maniak kolejarstwa i tak tę grę kupi. A zwykły zjadacz chleba? No cóż, nie jest to prosta rzecz. Trzeba wysilić mózgownicę i poczytać. Ma to jednak niezaprzeczalny walor edukacyjny, bowiem Trainz to nie jest zwykła gra, ani zwykły symulator. To narzędzie, dzięki któremu można osiągnąć naprawdę wiele. I niestety, jest to też produkt niszowy, gdyż współczesny, popkulturowy gracz woli pozabijać kilkaset potworków z kosmosu, aniżeli odkryć kawałek historii kolejarstwa, czy zasiąść za sterami GM EMD 7L9...