Trzy wielkie hordy, po dwa tuziny klanów każda, ruszyły na ziemie nasze, elfowe i podziemne miasta. Mnogość ich wielka była, po horyzont zielone kolumny wściekłych bestii się ciągnęły, a tumany kurzu mówiły, że z tyłu kolejni nadchodzą. Posłańcy do elfów i krasnych ludów po pomoc wysłani nigdy nie powrócili, co strach jeszcze większy i poruszenie wywołało. (...) Zaskoczenie było niemałe. Pierwsze miasta i twierdze padły po kilku dniach ledwie, zalane masą nie znających litości i strachu potworów. Dopiero na równinach, gdzie nasi ciężkozbrojni szyk rozwinąć mogli, odpór wrażym hordom po raz pierwszy daliśmy. (...) Bez pomocy jednak długo nasi mężowie stawać sami nie mogli.
Dzięki uaktywnieniu pradawnych kamieni runicznych, udało się uzyskać kontakt z elfami i krasnoludami. Niestety, okazało się, że ich krainy również zostały najechane przez orkowe armie. Początkowo, każda z tych ras uznała za punkt honoru udowodnić pozostałym, że jest w stanie obronić się przed hordami samodzielnie. Ta ambicjonalna rywalizacja niemalże doprowadziła do katastrofy, jednak postępujące wciąż do przodu, wypełnione rządzą krwi i obietnicą łupów klany, szybko zweryfikowały ten tok myślenia. Krasnoludy zawarły mimo wszelkich animozji pakt z elfami i koordynując działania, sojusznicy przejęli inicjatywę, biorąc orkowe armie w kleszcze. Udziału w pakcie nie zaproponowano ludziom, wciąż błędnie uważanym za rasę słabą i nie mającą większego znaczenia w trwającej batalii. Jednak sam fakt współpracy tych dwóch potęg uratował naszych przodków, gdyż orkowie zmuszeni teraz zostali do skupienia wszystkich swych sił na północy i południu. Takie posunięcie strategiczne było przejawem geniuszu orkowego wodza – ludzie, obrażeni brakiem zaproszenia do sojuszu, odzyskali jedynie stracone ziemie i osadzili graniczne posterunki, zaś wzmocnione posiłkami z zachodu dwie hordy znów zaczęły odnosić sukcesy. Fragment Elfickiej Księgi Dziejów: Nastały tedy dni smutku i żałoby, gdyż wielu wielkich wojowników oddało swe dusze bogom, broniąc do ostatka świętych gajów pradawnej puszczy. (...) Ludzie nie spojrzeli nawet na naszą tragedię, zaślepieni w swej dumie i uprzedzeniach, w czym również i wiele naszej własnej winy było. Jedyne, co pozostało, to walczyć, by z honorem odejść, broniąc domów przed barbarzyńskim szaleństwem przelewającym się nad światem. Nadzieja umierała powoli, jak stare drzewo. I wtedy pojawił się Kaskaras, a blask w jego oczach wydał nam się światłem zwycięstwa. (...) bo kto mógł pomyśleć, że to blask szaleństwa i obłędu? Kaskaras był najpotężniejszym z elfickich magów, którego wiedza i moc były wyjątkowe, nawet jak na przedstawiciela tej długowiecznej rasy. Część jego badań i teorii budziła zawsze pewne kontrowersje, jednak o wiele większe były szacunek i reputacja, jaką cieszył się ze względu na swe niebywałe umiejętności i mądrość. Elfy były w defensywie, jednak sytuacja, w jakiej znaleźli się ich brodaci sojusznicy, przedstawiała się o wiele gorzej - krasnoludy broniły się już ostatkiem sił. Ich klęska przesądziłaby ostatecznie o losie elfów, tak więc propozycja Kaskarasa, mimo wszelkich oporów, wydawała się być jedyną alternatywą. Odnalazł on pradawny portal prowadzący do odległych planów, skąd chciał wezwać na pomoc armię demonów. Przekonywał, że zna sposoby i ma wystarczającą moc, by zapanować i kontrolować piekielne hordy. Odrzucając rady mędrców, postanowił ratować świat po swojemu. Tak widział to anonimowy krasnoludzki mistrz run, będący świadkiem tego wydarzenia:(Kaskaras) Stał na wprost portalu już ponad godzinę, wypowiadając inkantacje w nieznanym mi języku. Nagle zakończył, a w ciszy, która zapadła, słychać było szept kamieni. Po chwili portal rozbłysnął zielonym światłem, a potężna fala powietrza rzuciła nami o ściany. (...) Kiedy się podniosłem, ujrzałem pierwsze bestie przekraczające portal. Jedna ze skrzydlatych maszkar oddzieliła się nagle od reszty i dopadła do mojego brata, szybkim kłapnięciem potężnych szczęk odgryzając mu głowę. Wtedy już wiedziałem, że coś poszło nie tak. (...) Tylko najsilniejsza runa ochrony sprawiła, że dziś mogę o tym napisać.
Potężny mag przecenił swoją moc – potęga czekająca za przejściem przerosła jego możliwości, on sam zaś stał się sługą i niewolnikiem uwolnionej siły. Demoniczne hordy wylewały się z portalu dniami i nocami, by formować potężne armie zalewające cały kontynent i niszczące wszelkie przejawy życia. Dla nich nie było żadnej różnicy między elfem, człowiekiem czy orkiem. Ci ostatni zresztą wyjątkowo szybko otrząsnęli się z zaskoczenia, uciekając na daleki wschód, zaś pozostałe rasy podjęły nierówną walkę. Demony wydawały się być niezwyciężone – nie znały strachu, zmęczenia, nie potrzebowały snu. Mimo początkowej nadziei na zwycięstwo, wojna powoli zaczęła zamieniać się w klęskę, padały kolejne miasta i twierdze; widmo zagłady zaczęło unosić się na Aris. Wtedy na scenie pojawił się młody ludzki książę Targon, który wraz ze swym bratem Halganem jeszcze raz poderwał ludzi do walki, jednocześnie doprowadzając, dzięki mądrej dyplomacji, do zjednoczenia sił trzech cywilizowanych ras. Z pamiętnika jednego z żołnierzy:Był naprawdę kimś. Poza tym musiał być ulubieńcem bogów, bo niektóre z jego akcji dla innych zakończyłyby się śmiercią i sromotną klęską. Na początku ludzie szeptali, że jest opętany, jednak jego najbardziej szalone pomysły zawsze się sprawdzały. Wzmocnieni elfickimi łucznikami i krasnoludzkimi tarczownikami, zaczęliśmy spychać diabelstwo z powrotem do piekła. Ludzie padali jak łany zbóż pod kosą, ale wciąż parliśmy naprzód. (...) Cholerny portal był coraz bliżej.
Ostatecznie, po niebywale ciężkich walkach, w których Targon stracił większość swych sił, udało mu się przebić do portalu. Zamknąć go można było jednakże tylko od środka. Targon po raz kolejny pokazał, iż odwagi mu nie brakuje i jest gotów poświęcić swoje życie, aby tylko doprowadzić do ostatecznego rozwiązania kwestii demonicznej. Z pomocą największych elfickich magów zapala Święty Płomień, mający w przyszłości chronić Aris przed demonami, sam zaś wraz z grupą ochotników przekracza portal. Choć zdawał sobie sprawę, iż jest to podróż w jedną tylko stronę, bez wahania wyruszył, rzucając wyzwanie Lordowi Demonów. W miejscu tym powstał później klasztor, w którym waleczni mnisi, wywodzący się z ocalałych żołnierzy Targona, po dziś dzień pilnują, aby Święty Płomień nigdy nie zgasł.