W poprzednim odcinku
Wspomnieliśmy również o elementach zręcznościowych i logicznych. Są to minigierki, z którymi przyjdzie nam uporać się w kilku miejscach. Dla przykładu – ucieczka przed strasznym i tajemniczym czarnym dymem sprowadza się do wciskania w odpowiednich momentach dwu klawiszy – wślizgu i skoku, podczas gdy bohater przemierza w szalonym pędzie kolejne zakamarki dżungli. Elementy logiczne zostały przyporządkowane do urządzeń elektrycznych. Na specjalnych tablicach mamy montować swego rodzaju powiedzmy oporniki, w ten sposób, żeby prąd o odpowiednim natężeniu dotarł do kilku miejsc równocześnie. Trzeba się przy tym czasem nakombinować, ale stanowi to miłą odskocznię od zwiedzania, rozmawiania i biegania.
Warto teraz poświęcić słów kilka konstrukcji całej gry. A jest to konstrukcja dość nietypowa. Otóż – śladem pierwowzoru, każdy kolejny epizod, a więc jakby etap zabawy, rozpoczyna się streszczeniem poprzednich wydarzeń. Potem następuje krótka część rozgrywki, aż do słynnego napisu LOST, powiększającego się na cały ekran. Małe, a cieszy, zwłaszcza, że zabiegi te bardzo ładnie budują klimat, a resume na początku jest zawsze dynamiczne i nieźle zrobione. Ogólnie w przerywnikach filmowych czuć sprawną reżyserską robotę. Jest ich bardzo dużo, pojawiają się niemal przy każdej ważnej sytuacji i dodatkowo pozwalają nam uwierzyć, że oto gramy w Lost! Sama rozgrywka prowadzona jest z punktu widzenia trzeciej osoby. Gdy bohater się zatrzyma można rozglądać się w FPP, ale to w zasadzie nic nie wnoszący do zabawy detal. Generalnie można chodzić i biegać, a na takie ekstrawagancje jak skoki czy ślizgi pozwalać sobie tylko we wcześniej przewidzianych miejscach. W Lost: Via Domus przyjdzie nam też trochę postrzelać. I ponownie, wzorem z serialowych wydarzeń, nagle okaże się, że do dyspozycji jest pistolet. Zresztą w czasie gry można dość często zginąć. Raz wpadając w ciemności w jakąś zapadlinę, innym razem dusząc się w objęciach czarnego dymu, z którym nawiasem mówiąc zabawa w ciuciubabkę jest w kilku miejscach bardzo ekscytująca.
Istotnym elementem całej zabawy są również flashbacki, również znane widzom serialu. Nasz podopieczny jest fotografem i od czasu do czasu w pojawiających się znienacka wspomnieniach musi odszukać kilka istotnych elementów. Odbywa się to w ten sposób, że jakiś fragment wspomnień powtarza się bezustannie do momentu... No właśnie! W czasie tego powtarzającego się fragmentu możemy spacerować, rozglądać się i – co najważniejsze – fotografować. I ten aspekt jest najważniejszy. Flashback będzie bowiem trwał dopóty, dopóki nie złapiemy w kadrze kluczowego momentu ze wspomnień. Fajne to rozwiązanie, bo trzeba bacznie obserwować i przyglądać się wszystkiemu, co nas otacza.
Technicznie nienajlepiej...
Przechodząc już powoli do kwestii technicznych, trzeba powiedzieć, że grafika Lost:Via Domus jest bardzo nierówna. Oznacza to dokładnie tyle, że znakomicie wymodelowano większość postaci (Jack, Locke, główny bohater), które przypominają żywych aktorów, a jednocześnie nie zatroszczono się za bardzo o równie wysoki poziom otaczającego nas świata. Przy najwyższych detalach tragedii w sumie nie ma, jednak dokładnie widać, że pomieszczenia są trochę sterylne, a oteksturowanie przedmiotów ma konsolowy rodowód. Nawet dość ładnie wygląda sama wyspa, na której odwiedzimy m.in. plażę, rozbity statek czy słynne wejście do bunkra i wnętrze tej budowli. Dżungla nie jest rzecz jasna w żadnym stopniu porównywalna z tą z
Pora zastanowić się, jakie mankamenty ma gra Lost. Ktoś mógłby uznać, że wymagana jest do niej znajomość serialu, ale nie jest to do końca prawda. Po pierwsze, historia jest uniwersalna (poszukiwanie własnej tożsamości oraz rozwikłanie kilku zagadek). Po drugie, Via Domus można w zasadzie traktować jako zwykłą przygodówkę. Za wadę zatem nie można tego uznać, choć rzecz jasna znajomość tematu znacznie podbija filmowy klimat i, by tak rzec, ułatwia utożsamianie się z całością przedstawionych wydarzeń. Minusem jest natomiast zbytnie ograniczenie terenu działań. Bezustannie natykamy się na niewidzialne ściany, które nie pozwalają zmierzać do celu drogą, którą sobie wymyślimy. Wprawdzie liniowość można wytłumaczyć wymogami scenariusza i nawiązaniami do serialu, ale czy da się aby umotywować fakt, że nasz bohater stoi przed krzakami do pasa i nie może się przez nie przebić? W tym względzie autorzy pokpili sprawę, bo umiejętnie budowaną atmosferę takie uproszczenie po prostu momentami zabija. Drugi i w zasadzie ostatni mankament produkcji jest taki, że cała historia kończy się jednak stosunkowo szybko. Wprawdzie generalnie ostatnimi czasy mamy do czynienia z tendencją do tworzenia coraz krótszych gier, ale nie znaczy to wcale, iż ją popieramy.
Podsumowanie zabawy z Lost: Via Domus może być tylko jedno. Jak na typową produkcję wspierającą inny gatunek sztuki (w tym wypadku serial), jest to tytuł nadzwyczaj dobry. Wszyscy w branży wiedzą doskonale, że przy tego typu licencjonowanych samograjach zatrudnia się po prostu ekipę, daje niezbyt dużo czasu, a wymogi co do jakości są nieco obniżone. Producenci wychodzą bowiem z założenia, że i tak logo doskonale sprzeda kolejny produkt. Tymczasem w przypadku Lost: Via Domus możemy mówić o pozytywnym zaskoczeniu. Owszem, logo przyciąga, ale sama gra nie ma się za bardzo czego wstydzić. Nie jest to oczywiście kamień milowy komputerowej rozrywki, ale gustownie przygotowany produkcyjniak o znakomitym scenariuszu, pasjonującej historii i wykonaniu, które ujdzie w tłoku...