Śmiałe założenia, twarde lądowanie
Jak zostało to już powiedziane, w ogólnym zarysie działania aliantów miały doprowadzić do przechwycenia bronionych przez Niemców mostów, zanim okupujące ten obszar wojska hitlerowskie zdążą je zniszczyć. Powodzenie akcji zależało w przeważającej mierze od zaskoczenia sił niemieckich, które w tamtym miejscu nie spodziewały się ataku. Plan był jednak bardzo śmiały, by nie powiedzieć karkołomny. Zakładał kombinacyjne uderzenie na dużym obszarze zarówno wojsk lądowych, jak i powietrznych, i to różnych narodów i pod różnym dowództwem. Jednakże alianccy stratedzy sami dali się zaskoczyć pogodzie, która pokrzyżowała ambitne plany. Dodatkowo już od pierwszych godzin operacji Market Garden brakowało samolotów, co sprawiło, że desanty odbywały się ze sporym poślizgiem (podzielono je na trzy etapy, co samo w sobie wykluczało element niespodzianki). Jak gdyby wszystkich tych niesprzyjających okoliczności było mało, zamiast oczekiwanego zaskoczenia siły sprzymierzone napotkały zaskakująco mocny opór niemieckiego okupanta. Wytypowane do przejęcia mosty były wysadzane w powietrze lub zaciekle bronione przez hitlerowców. W czasie drugiego dnia operacji wojska brytyjskie i amerykańskie praktycznie utknęły w miejscu, marnując siły i energię na uliczne walki w okolicach Arnhem.Aliantom udało się wybudować prowizoryczny most pontonowy na rzece Son, nieopodal miejsca, w którym naziści zniszczyli stałą przeprawę, ale trwało to zbyt długo i przeciwnik zdążył się już doskonale ufortyfikować. Według planów już 18 września 1944 roku z tamtych okolic i z wykorzystaniem mostu w Son miał ruszyć do natarcia brytyjski XXX Korpus gen. Briana Horrocksa, ale udało mu się dokonać tego dopiero nad ranem 19 września. Żołnierze pod dowództwem Horrocksa dotarli wprawdzie do miasteczka Nijmegen, ale tam również oni napotkali na nieprzewidziany opór nieprzyjaciela. Zlekceważone raporty wywiadu i... łut niemieckiego szczęścia
Przyczyną takiego stanu rzeczy było zlekceważenie przez alianckich generałów doniesień holenderskiego wywiadu o dużej koncentracji wojsk niemieckich na obszarze planowanej operacji. Dotyczyło to głównie przebywania na tym terenie jednostek II Korpusu Pancernego SS (ewakuowanego wcześniej z walk we Francji), czego marszałek Bernard Montgomery właściwie nie wziął pod uwagę. Jak widać, dobre rozpoznanie jest podstawą operacji wojskowych o tak wielkiej skali, co z logicznego punktu widzenia wydaje się oczywiste. Dlaczego "Monty" zignorował niepokojące doniesienia, do dziś pozostaje zagadką... Inną zaskakującą sprawą stało się znalezienie przez Niemców w jednym z rozbitych w czasie zrzutów samolotów pełnych map strategicznych dotyczących operacji Market Garden. W związku z tym Niemcy mieli jak na dłoni odkryte karty przeciwnika. 19 ani 20 września nie odbył się ostatni z planowanych desantów. Na skutek złych warunków atmosferycznych (gęsta mgła) do walk pod Arnhem nie włączyli się w owym czasie polscy żołnierze z Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Ponieważ walki w mieście nadal przeciągały się w nieskończoność, nie dając widoków na rozstrzygnięcie, dowództwo brytyjskiej 1. DP-D zadecydował o odwrocie. Polacy zostali zrzuceni dopiero 21 września, jednak w ostatnim momencie zmieniono strefę docelową zrzutu, którą ostatecznie stał się rejon Driel na prawym brzegu Renu. Dla Brygady oznaczało to niebezpieczną i krwawą przeprawę pod nieprzyjacielskim ogniem, w czasie której zginęło wielu jej żołnierzy. 22 września nad ranem ruszyło do natarcia finalne uderzenie XXX Korpusu, ale było już zdecydowanie za późno na przełamanie świetnie zorganizowanej obrony wojsk niemieckich. W szeregi aliantów wdarł się chaos, część dywizji i batalionów była w rozsypce, część wycofywała się, a XXX Korpus zatrzymał się około 30 km przed Arnhem. 25 września dowódca wojsk sprzymierzonych, marszałek Montgomery, podjął ostateczną decyzję o wycofaniu brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznodesantowej na zachodni brzeg. Działaniom zapewniającym odwrót nadano kryptonim "Operacja Berlin", a zakończyły się one w nocy z 25 na 26 września. Oznaczało to również jednoznaczne zakończenie operacji Market Garden, która okazała się jednym z największych niepowodzeń alianckiej ofensywy w Europie i w ogóle w czasie II wojny światowej. Bilans zysków i strat Uczestniczące w walkach oddziały brytyjskie, amerykańskie i polskie poniosły niepowetowane straty. Polska Samodzielna Brygada Spadochronowa straciła 342 żołnierzy. Elitarna brytyjska 1. Dywizja Powietrznodesantowa została okrążona przez niemieckich żołnierzy i niemal całkowicie wybita. Z 10 000 walczących żołnierzy do domu nie wróciło już nigdy 8000, a reszta została wzięta do niewoli. 101. DP-D poniosła straty ponad 2100 żołnierzy, a 82. DP-D – blisko 1500, podobnie jak XXX Korpus. W operacji śmierć poniosło również około 700 członków załóg samolotowych, które zapewniały desant w czasie ofensywy. Ogólne straty alianckie z tej operacji szacowane są na 17 000 żołnierzy, podczas gdy niemieckie na 13 000 żołnierzy. Już te liczby dają wiele do myślenia, dowodząc, że fatalnie przygotowane działania przyczyniły się być może do późniejszego zakończenia całej wojny. Wojskowi analitycy już dość dawno określili, co stało się przyczyną niepowodzenia. A lista uchybień po stornie alianckich dowódców wydaje się dość długa. Przede wszystkim nie wzięto pod uwagę informacji wywiadowczych i fatalnie zaplanowano same zrzuty. Abstrahując od pogody, na którą przecież ludzie nie mieli wpływu, dowództwo niewłaściwie rozmieściło strefy. Oddalone od siebie miejsca lądowania sprawiały, że oddziały miały problem z szybkim dotarciem do wrażych punktów. Tymczasem niemiecka obrona artyleryjska w rejonie nie była tak mocna, jak się pierwotnie spodziewano. Nie wzięto również pod uwagę informacji o podmokłym podłożu, które często uniemożliwiało terminowe przemieszczanie ciężkiego sprzętu. Alianci kompletnie nie docenili też przeciwnika, uznając, że Niemcy, wycofujący się wcześniej dość szybko z terenów Francji, są osłabieni i nie będą stawiać oporu. O lekceważeniu sił i możliwości wroga świadczy też brak jakichkolwiek planów awaryjnych. Większość działań, zwłaszcza tych dotyczących odwrotu, była przygotowywana w panice i na ostatnią chwilę. Nie bez znaczenie była także napięta atmosfera, jaka panowała w alianckim sztabie. Generałowie poszczególnych armii rywalizowali ze sobą i najzwyczajniej nie przepadali za swym towarzystwem. Dość powiedzieć, że po znakomitej operacji, jaką było lądowanie na plażach Normandii kilka miesięcy wcześniej, siły sprzymierzone najwyraźniej nie doceniły przeciwnika i zbyt wcześnie uznały już wojnę za rozstrzygniętą. Wprawdzie Niemcy w pierwszej połowie 1944 roku stracili około 40 z 50 dywizji zaangażowanych w Europie, ale nadal byli jednak silnym przeciwnikiem. Z drugiej strony i z perspektywy czasu łatwo jest oczywiście "gdybać" i autorytarnie stwierdzać, że te czy inne decyzje były błędne. Trzeba jednak pamiętać, że o ile nie ma podstaw do tego, by oskarżać dowództwo o celowe działania na niekorzyść operacji, o tyle można założyć, że ludzie po prostu byli ludźmi i popełniali błędy. I to już koniec naszej krótkiej opowieści o tragicznej operacji Market Garden. Mając świadomość, że nasza opowieść była raczej szczątkowa, zachęcamy czytelników do pogłębiania i rozszerzania wiedzy na podstawie dostępnych publikacji. Poszperajcie w necie, a na pewno coś znajdziecie. Na początek zachęcamy do obejrzenia tej kroniki (w języku angielskim).