Święci dnia ostatniego
Z pamiętnika miejskiego partyzanta
Cztery koła i dwie lufy Miasto, po którym przyjdzie nam się poruszać, jest całkiem spore, chociaż daleko mu do choćby gigantycznego obszaru San Andreas. Różnorodne dzielnice oraz tereny zostały jednak czasami połączone i zestawione w tak mało fortunny sposób, że może wywołać zapaść u niejednego specjalisty od planowanie przestrzennego. Choć wcale nie jest wykluczone, że ten efekt chaotycznego patchworku jest w pełni zamierzony. Na plus należy natomiast zaliczyć udostępnienie graczom całkiem przyzwoitej liczby wnętrz budynków – mamy muzea, system jaskiń czy choćby olbrzymie centrum handlowe. Dobrze również, że od samego początku mamy pełen dostęp do wszystkich lokacji, możemy spędzić kilka pierwszych godzin choćby na zwiedzaniu okolicy i wyszukiwaniu ciekawych gadżetów w kilkudziesięciu sklepach.
Po tak ogromnym terenie nie byłoby sensu poruszać się piechotą, do dyspozycji otrzymujemy więc kilkadziesiąt modeli różnorodnych pojazdów (w tym łodzi i maszyn latających), które dodatkowo możemy w całkiem satysfakcjonującym zakresie poddać w warsztatach tuningowi. Sam model jazdy jest wybitnie zręcznościowy, żeby nie rzec kreskówkowy, i nie wymaga zbyt wielkich umiejętności, choć różnice w osiągach oraz sposobie prowadzenia różnych maszyn są dość wyraźnie zarysowane. Przydatnym elementem jest też przycisk kontroli prędkości, który pozwala nam podczas zmotoryzowanej walki zapomnieć o wciskaniu gazu. Szkoda tylko, że mocno przerysowana fizyka sprawia, iż czasem pojazdy zachowują się zupełnie nieobliczalnie. Problemy te pojawiają się szczególnie w przypadku wszelakich ostrych podjazdów czy choćby próby wjechania na niski nawet krawężnik, działający często jak zapora przeciwczołgowa lub trampolina. Eliminację naszych antyziomów będziemy uskuteczniać przy pomocy dość pokaźnego arsenału broni, od łomu począwszy, przez rewelacyjnie klimatyczną katanę, poprzez trzymane w obu dłoniach pistolety, karabiny szturmowe, na broni ciężkiej z bazookami włącznie skończywszy. Tutaj warto dodać, iż część zabawek dostępna będzie dopiero po odblokowaniu lub też znalezieniu w ściśle określonej lokacji. Nie mamy popularnej ostatnio opcji chowania się za przeszkodami, którą rekompensuje nam całkiem klimatyczna możliwość... użycia w roli żywej tarczy zakładnika. Szkoda tylko, że zarówno przeciwnicy, jak i nasi ziomale zachowują się czasem po prostu idiotycznie. Wrogowie cały czas stosują jedyną słuszną taktykę – byle do przodu. Nie ważne czy z buta, czy w samochodzie, podchodzą pod naszą lufę jak stado baranów i jedynie duże ich ilości mogą sprawić kłopot mało wprawnym graczom. Z kolei nasi kompani mają oprócz wspomnianej tendencji do samobójczego szarżowania problemy z odnajdowaniem właściwej drogi. Wraz z postępami w grze możemy bowiem zabierać ze sobą nawet kilku szeregowych ziomów, co w niektórych misjach może mieć kluczowe znaczenie dla ich powodzenia. Plusem jest to, że przynajmniej udaje im się podnosić leżącą na ziemi, lepszą od posiadanej broń. SlideshowMożna by w imię grywalności przymknąć na to oko, gdyby nie... fatalna i tragiczna wręcz optymalizacja silnika. Na GF GTX260 i 3 GB RAM gra osiągała zawrotną liczbę 15-20 klatek. Co najciekawsze, wynik taki był praktycznie stały dla testowej maszyny, niezależnie od ustawionej rozdzielczości czy efektów. Różnica między trybem 1920x1200 a 1024x768 to średnio około 5 fpsów, przy czym najgorzej było podczas jazdy samochodem po mieście, co stanowi przecież przynajmniej 90% całej zabawy. Po technologicznej porażce, jaką była pecetowa wersja GTAIV, Volition miał spore szanse powalczyć o użytkowników tej właśnie platformy. I koncertowo to spartolił. Zabawa wymaga bowiem wyjątkowego samozaparcia, gdyż praktycznie co chwilę będziemy dosadnie wyrażać nasze uznanie dla koderów, dzięki którym po tysięcznej przycince, po raz setny nasz rozpędzony wózek wbije się w bok radiowozu.
Na osłodę dostaliśmy natomiast bardzo dobrą ścieżkę dźwiękową, którą dodatkowo możemy sobie samodzielnie zredagować, tworząc własną playlistę w postaci specjalnej stacji radiowej. Za symboliczne kwoty kupujemy w rozsianych na mapie sklepach muzycznych różnorodne kawałki i tworzymy z nich własny secik, który następnie umila nam radosną, choć mało płynną rozwałkę na dzielni. Wariacka jazda na pełnym gazie przy dźwiękach wagnerowskiej muzyki mogła być doświadczeniem bezcennym. A jest, niestety, sprawdzianem granicznego punktu, po przekroczeniu którego wpadamy w szał. Jeśli chodzi o pozostałe aspekty konwersji, wpasowuje się to wręcz idealnie w konwencję całkowitego braku konsekwencji dewelopera. Z jednej strony bowiem otrzymujemy dobrze sprawdzające się na pececie sterowanie, ze sporymi możliwościami konfiguracji, dość przyjazne nawet w przypadku ustawień początkowych. Z drugiej jednak koszmarne, zupełnie nieintuicyjne menu, które nawet po kilkudziesięciu godzinach gry będzie dawać nam się we znaki. Oczywiście zapomnieć możemy tutaj o posługiwaniu się myszką, zaś obłożenie klawiszy odpowiedzialnych za nawigację jest jednym z najbardziej kuriozalnych rozwiązań, jakie spotkałem. I jednocześnie jednym z najmniej wygodnych. Osoby, które lubią spędzać godziny na przebierankach czy tuningu samochodów, czeka naprawdę ciężka próba.Mogliśmy otrzymać grę, która może i nie pozamiatałaby nowego GTA, ale mogła przynajmniej dostarczyć nam sporo dobrej, niezobowiązującej i utrzymanej w wyjątkowo luzackim klimacie zabawy. Mogliśmy, bowiem wszystko, co w tym tytule dobre, zostało skutecznie zabite przez technologiczną katastrofę, jaką jest optymalizacja kodu gry. Nawet posiadacze naprawdę mocnych i wypasionych pecetów mogą jedynie pomarzyć o płynnej rozgrywce. Szkoda wielka, gdyż Saints Row 2 posiada aż w nadmiarze to, czego zaczęło z czasem brakować w GTA – przerysowany, prześmiewczy i absurdalny klimat.