Święci dnia ostatniego
Z pamiętnika miejskiego partyzanta
Sama rozgrywka podzielona jest na dwie podstawowe części. Pierwsza z nich to realizacja zadań związanych z wątkiem fabularnym, będącym po prostu kontynuacją historii rozpoczętej w pierwszej części gry. Po serii niefortunnych przypadków Szef/Szefowa znanych z jedynki Świętych z Trzeciej Ulicy ląduje w więziennym szpitalu. Jako że lekarz dyżurny nie reaguje prawidłowo na klasyczną sentencję: "proszę o wypisanie mnie ze szpitala, bo w ryj", dzięki pomocy jednego z ziomali opuszcza sanatorium samowolnie. Od samego początku trafiamy więc na całkiem ostrą imprezę, pościg motorówkami i rozwalanie tychże z karabinu maszynowego. Motorem napędzającym dalszą fabułę są związane z nią misje, skupiające się wokół przejmowania kolejnych dzielnic i rejonów miasta. Wykonanie odpowiedniej ich liczby odblokowuje kolejny element fabuły i tak niemalże do samego końca gry. Aby jednak móc przystąpić do wykonania tych zadań, musimy posiadać odpowiednio wysoką wartość współczynnika zgrabnie nazwanego w polskiej wersji gry szacunem. Szacun to najważniejszy współczynnik w grze, od niego właśnie zależy to, do jakich misji będziemy mieli dostęp, a co za tym idzie, warunkuje nasze postępy w grze. Praktycznie każda akcja, jaką wykonamy w SR2, w mniejszym lub większym stopniu powiększa nam aktualny szacun. Jeśli więc okazuje się, że mamy go zbyt mało, aby wykonać jakaś misję, wystarczy wziąć udział w jednej z misji pobocznych czy też choćby przez pewien czas poszaleć kradzioną furą po mieście. Oczywiście ten pierwszy sposób jest dużo bardziej efektywny, każda z ukończonych misji pobocznych dość mocno zapełnia pasek szacunu. Właśnie w tych misjach widzimy też olbrzymi dystans, z jakim podchodzą do wirtualnej gangsterki twórcy. Zadania są często niedorzecznie chore i głupie, ale przy tym całkiem wciągające i dające dużo zabawy. Ot, na przykład, pojeździmy ubrani w żaroodporny kombinezon na płonącym quadzie, podpalając i wysadzając wszystko wokół, będziemy wrzucać do fontanny namolnych fanów wielkiej gwiazdy, upozorujemy wypadek czy obniżymy ceny nieruchomości, bawiąc się działkiem na szambiarce. Oprócz tego na szacun zapracujemy, wykonując różnorodne dywersje. Pod tym kojarzącym się z partyzantką określeniem kryje się cały pakiet różnorodnych aktywności, nagradzanych punktami szacunu. Mijanie o włos innych aut na drodze, jazda po przeciwnym pasie, palenie gumy, zabijanie członków innych gangów, skoki kaskaderskie, jazda na dwóch kołach, bieganie nago po ulicach, tagowanie ścian – w zasadzie za wszystko otrzymujemy niewielkie premie do naszego "rispektu". Sprawia to, że jadąc na miejsce kolejnej akcji, bawimy się równie dobrze, jak podczas niej samej.Cztery koła i dwie lufy Miasto, po którym przyjdzie nam się poruszać, jest całkiem spore, chociaż daleko mu do choćby gigantycznego obszaru San Andreas. Różnorodne dzielnice oraz tereny zostały jednak czasami połączone i zestawione w tak mało fortunny sposób, że może wywołać zapaść u niejednego specjalisty od planowanie przestrzennego. Choć wcale nie jest wykluczone, że ten efekt chaotycznego patchworku jest w pełni zamierzony. Na plus należy natomiast zaliczyć udostępnienie graczom całkiem przyzwoitej liczby wnętrz budynków – mamy muzea, system jaskiń czy choćby olbrzymie centrum handlowe. Dobrze również, że od samego początku mamy pełen dostęp do wszystkich lokacji, możemy spędzić kilka pierwszych godzin choćby na zwiedzaniu okolicy i wyszukiwaniu ciekawych gadżetów w kilkudziesięciu sklepach.
Po tak ogromnym terenie nie byłoby sensu poruszać się piechotą, do dyspozycji otrzymujemy więc kilkadziesiąt modeli różnorodnych pojazdów (w tym łodzi i maszyn latających), które dodatkowo możemy w całkiem satysfakcjonującym zakresie poddać w warsztatach tuningowi. Sam model jazdy jest wybitnie zręcznościowy, żeby nie rzec kreskówkowy, i nie wymaga zbyt wielkich umiejętności, choć różnice w osiągach oraz sposobie prowadzenia różnych maszyn są dość wyraźnie zarysowane. Przydatnym elementem jest też przycisk kontroli prędkości, który pozwala nam podczas zmotoryzowanej walki zapomnieć o wciskaniu gazu. Szkoda tylko, że mocno przerysowana fizyka sprawia, iż czasem pojazdy zachowują się zupełnie nieobliczalnie. Problemy te pojawiają się szczególnie w przypadku wszelakich ostrych podjazdów czy choćby próby wjechania na niski nawet krawężnik, działający często jak zapora przeciwczołgowa lub trampolina. Eliminację naszych antyziomów będziemy uskuteczniać przy pomocy dość pokaźnego arsenału broni, od łomu począwszy, przez rewelacyjnie klimatyczną katanę, poprzez trzymane w obu dłoniach pistolety, karabiny szturmowe, na broni ciężkiej z bazookami włącznie skończywszy. Tutaj warto dodać, iż część zabawek dostępna będzie dopiero po odblokowaniu lub też znalezieniu w ściśle określonej lokacji. Nie mamy popularnej ostatnio opcji chowania się za przeszkodami, którą rekompensuje nam całkiem klimatyczna możliwość... użycia w roli żywej tarczy zakładnika. Szkoda tylko, że zarówno przeciwnicy, jak i nasi ziomale zachowują się czasem po prostu idiotycznie. Wrogowie cały czas stosują jedyną słuszną taktykę – byle do przodu. Nie ważne czy z buta, czy w samochodzie, podchodzą pod naszą lufę jak stado baranów i jedynie duże ich ilości mogą sprawić kłopot mało wprawnym graczom. Z kolei nasi kompani mają oprócz wspomnianej tendencji do samobójczego szarżowania problemy z odnajdowaniem właściwej drogi. Wraz z postępami w grze możemy bowiem zabierać ze sobą nawet kilku szeregowych ziomów, co w niektórych misjach może mieć kluczowe znaczenie dla ich powodzenia. Plusem jest to, że przynajmniej udaje im się podnosić leżącą na ziemi, lepszą od posiadanej broń. Slideshow Przechodzimy teraz do najbardziej kontrowersyjnego elementu gry, czyli oprawy graficznej. Z pewnością, nawet na maksymalnych ustawieniach, nie jest to coś, co jakiś czas temu zwykło się określać mianem next-genu. Gra wygląda po prostu jak nieco podrasowane i okraszone całkiem niezłymi efektami cząsteczkowymi GTAIII. O ile bowiem wszelkie eksplozje czy falowanie rozgrzanego powietrza dają radę, to już cała reszta powoduje uczucie podróży w przeszłość. Szczególnie rzucają się w oczy niektóre tekstury, które może i robiłyby wrażenie, ale w pierwszym Tomb Raiderze. Co chwila pojawiają się też różnorodne błędy od przenikania się modeli i tekstur począwszy, na artefaktach otaczających roślinność skończywszy. Często też podczas odtwarzania przerywników rozjeżdżały się animacja i podkład dźwiękowy.Można by w imię grywalności przymknąć na to oko, gdyby nie... fatalna i tragiczna wręcz optymalizacja silnika. Na GF GTX260 i 3 GB RAM gra osiągała zawrotną liczbę 15-20 klatek. Co najciekawsze, wynik taki był praktycznie stały dla testowej maszyny, niezależnie od ustawionej rozdzielczości czy efektów. Różnica między trybem 1920x1200 a 1024x768 to średnio około 5 fpsów, przy czym najgorzej było podczas jazdy samochodem po mieście, co stanowi przecież przynajmniej 90% całej zabawy. Po technologicznej porażce, jaką była pecetowa wersja GTAIV, Volition miał spore szanse powalczyć o użytkowników tej właśnie platformy. I koncertowo to spartolił. Zabawa wymaga bowiem wyjątkowego samozaparcia, gdyż praktycznie co chwilę będziemy dosadnie wyrażać nasze uznanie dla koderów, dzięki którym po tysięcznej przycince, po raz setny nasz rozpędzony wózek wbije się w bok radiowozu.
Na osłodę dostaliśmy natomiast bardzo dobrą ścieżkę dźwiękową, którą dodatkowo możemy sobie samodzielnie zredagować, tworząc własną playlistę w postaci specjalnej stacji radiowej. Za symboliczne kwoty kupujemy w rozsianych na mapie sklepach muzycznych różnorodne kawałki i tworzymy z nich własny secik, który następnie umila nam radosną, choć mało płynną rozwałkę na dzielni. Wariacka jazda na pełnym gazie przy dźwiękach wagnerowskiej muzyki mogła być doświadczeniem bezcennym. A jest, niestety, sprawdzianem granicznego punktu, po przekroczeniu którego wpadamy w szał. Jeśli chodzi o pozostałe aspekty konwersji, wpasowuje się to wręcz idealnie w konwencję całkowitego braku konsekwencji dewelopera. Z jednej strony bowiem otrzymujemy dobrze sprawdzające się na pececie sterowanie, ze sporymi możliwościami konfiguracji, dość przyjazne nawet w przypadku ustawień początkowych. Z drugiej jednak koszmarne, zupełnie nieintuicyjne menu, które nawet po kilkudziesięciu godzinach gry będzie dawać nam się we znaki. Oczywiście zapomnieć możemy tutaj o posługiwaniu się myszką, zaś obłożenie klawiszy odpowiedzialnych za nawigację jest jednym z najbardziej kuriozalnych rozwiązań, jakie spotkałem. I jednocześnie jednym z najmniej wygodnych. Osoby, które lubią spędzać godziny na przebierankach czy tuningu samochodów, czeka naprawdę ciężka próba.Mogliśmy otrzymać grę, która może i nie pozamiatałaby nowego GTA, ale mogła przynajmniej dostarczyć nam sporo dobrej, niezobowiązującej i utrzymanej w wyjątkowo luzackim klimacie zabawy. Mogliśmy, bowiem wszystko, co w tym tytule dobre, zostało skutecznie zabite przez technologiczną katastrofę, jaką jest optymalizacja kodu gry. Nawet posiadacze naprawdę mocnych i wypasionych pecetów mogą jedynie pomarzyć o płynnej rozgrywce. Szkoda wielka, gdyż Saints Row 2 posiada aż w nadmiarze to, czego zaczęło z czasem brakować w GTA – przerysowany, prześmiewczy i absurdalny klimat.