Weekend z grą A Vampyre Story - dzień trzeci

Rafał Dziduch
2009/02/15 20:30
3
0

O LucasArts, firmie stojącej za niemałą liczbą udanych przygodówek, z których wiele do dziś wspominają gracze, pisaliśmy już przy okazji obecnego „Weekendu z...”. Teraz trzeba do niej powrócić, bo to właśnie autorzy niegdyś tam pracujący dali życie bohaterce naszego dzisiejszego tekstu. Zapraszamy do przeczytania recenzji A Vampyre Story.

O LucasArts, firmie stojącej za niemałą liczbą udanych przygodówek, z których wiele do dziś wspominają gracze, pisaliśmy już przy okazji obecnego „Weekendu z...”. Teraz trzeba do niej powrócić, bo to właśnie autorzy niegdyś tam pracujący dali życie bohaterce naszego dzisiejszego tekstu. Zapraszamy do przeczytania recenzji A Vampyre Story.

Wampirzyca z opery

Wampirzyca z opery, Weekend z grą A Vampyre Story - dzień trzeci

Nieprzypadkowo rozpoczęliśmy od wymienienia nazwy firmy, w której pieczołowicie przygotowywano omawianą dziś produkcję. Wszak dziedzictwo zobowiązuje, a tytuły takie jak Monkey Island, Maniac Mansion, Indiana Jones and The Fate of Atlantis czy Day of the Tentacle na stałe zapisały się w annałach komputerowej rozrywki. Nic zatem dziwnego, że od momentu ogłoszenia prac nad A Vampyre Story, nadzieje graczy były przeogromne, mimo że formalnie za produkcję odpowiadała nowa firma Autumn Moon Entertainment. Może nikt tak do końca nie ośmielił się tego werbalizować, może był to temat nieśmiało przemilczany, ale liczyliśmy na duchowego spadkobiercę przygód znanych z Monkey Island, przy zachowaniu wszystkich oczywistych różnic. Wszak dla wspomnianej Autumn Moon Entertainment pracują obecnie ludzie, którzy jakiś czas temu opuścili LucasArts. Tym trudniejszą rolę miał Bill Tiller, szef projektu, kiedy zapowiadał, że przygody Mony (za chwilę wyjaśnimy, kto to taki) rozrosną się w przyszłości w większą serię. Na razie póki co, do redakcji trafiła polska wersja A Vampyre Story, gry która swoją premierę na zachodzie miała kilka miesięcy temu. Zatem przyjrzyjmy się jej bliżej.

A więc Mona! Mona jest tu najważniejsza i to wcale nie dlatego, że jest bohaterką A Vampyre Story, której wątłe ciało przychodzi nam animować. Mona jest bowiem francuską śpiewaczką operową i nosi nieco ekscentryczne nazwisko de Laffite. Już choćby za to należy zwrócić na nią baczniejszą uwagę, ale to wcale nie koniec. Mona de Laffite bowiem ma długie zęby. Tak – zgadliście - jest wampirzycą, ale do końca w to nie wierzy. Do tego jest mocno postrzeloną wampirzycą, która nie do końca wampirzycą chce być i nie do końca dobrze się z tym czuje. No po prostu jest dość szalona... Spotykamy ją po raz pierwszy w 1895 roku, na zamku Warg, w Draksylwanii, w rezydencji (czy raczej tajemniczym zamczysku) niejakiego Szprytka. On to właśnie zmienił Monę w wampirzycę, a na dodatek uwięził w swoim ponurym domostwie. Zrobił to oczywiście z nieodwzajemnionej miłości. I teraz to my będziemy musieli pomóc biedaczce się wydostać.

Historia układa się od początku o tyle dobrze dla Mony, że Szprytek, którego serdecznie nie znosi – dość szybko... hm... umiera (?). Zapewniamy, iż nie zdradzamy w tym miejscu zbyt wiele, bowiem to w zasadzie początek gry, kiedy osinowy kołek przebija serce kurdupla-krwiopijcy, prawdziwej karykatury hrabiego Draculi. A zatem – jak dobrze kombinuje bohaterka - skoro ciemiężyciel i prześladowca nie żyje – najlepsza pora na powrót do rodzinnego Paryża. No tak, ale gdyby to było takie proste – spakować walizki i jazda! Tak jednak nie jest, bowiem zamek jest, by tak rzec, odizolowany od świata. Dookoła jezioro, w którym pływa potworny i zarazem dziwaczny, amebowaty stwór. Na dodatek przez główne drzwi wyjść się nie da, bo zamknięte na klucz. Tu, niejako na marginesie, dogryziemy nieco autorom: zastanawialiśmy się bowiem, dlaczego Mona chcąc się wydostać, nie może po prostu zmienić się w nietoperza, co robi w czasie gry dość często...? Na to jednak najwyraźniej scenarzyści nie wpadli. Idźmy jednak dalej.

Klasycznie i zabawnie

Chcąc, nie chcąc bohaterka będzie błąkać się – wzorem innych postaci z gier przygodowych – po licznych lokacjach, napotykając co i rusz na różne zagadki i łamigłówki. W całości bowiem A Vampyre Story została zrealizowana w myśl klasycznych wzorów rodem z gier przygodowych typu point & click. Mamy więc postać, którą przemieszczamy przy użyciu myszy. Tenże gryzoń służy nam również do odkrywania licznych przedmiotów na planszy oraz ich zbierania. Co ciekawe, za podręczny schowek służy Monie, mała gustowna trumienka, która jest tyleż fajna, co klimatyczna. W czasie wędrówki nie zabraknie również rozmów z napotkanymi postaciami (głównie nie-ludźmi), co również odbywa się w sposób znany z klasycznych gier. Ot wybieramy po prostu kolejne kwestie dialogowe, aż do zakończenia konwersacji.

Skoro już przy rozmowach jesteśmy, warto podkreślić, że A Vampyre Story aż skrzy się od humoru. Wypowiedzi Mony, a także towarzyszącego jej przyjaciela-pomocnika, nietoperza-wampirka Froderyka, pełne są cynizmu, ironii i zabawnych spostrzeżeń. Oczywiście – jak to z humorem bywa, nie każdemu z pewnością przypadną do gustu, choć gra w żadnym wypadku nie zatrąca o koszarowy dowcip. Raczej bliżej mu do zakrapianego purenonsensem poczucia humoru w brytyjskim stylu. W większości dowcipy opierają się na zabawnej wymianie zdań, między Moną i Froderykiem, choć i od niektórych komentarzy bohaterki na temat miejsc lub przedmiotów można popłakać się ze śmiechu. A Vampyre Story jest również pełna aluzji do dzieł popkultury, które pojawiają się niemal w każdym zdaniu. Znajdziemy tu mnóstwo nawiązań do książek, filmów (zwłaszcza tych o wampirach), a nawet dzieł filozofów i gwiazd dzisiejszego showbiznesu. Co ważne – Cenega zdecydowała się na lokalizację kinową, co z jednej strony nie zabiło ducha oryginału, a z drugiej dało szansę graczom mniej obeznanym z angielskim na zaznajomienie się ze słownymi gierkami, które w przekładzie nic nie straciły na celności i trafności.

Cały interfejs został zaprojektowany w sposób prosty i nie sprawiający najmniejszego kłopotu. Pod jednym z przycisków kryje się wspomniana już trumienka-schowek, pod drugim cztery ikony, które w zależności od miejsc zmieniają nieco swoje znaczenie. W podstawowej wersji, najczęściej wykorzystywanej są to jednak: rozmawianie z napotkanymi postaciami, użycie przedmiotu, obejrzenie miejsca lub przedmiotu oraz zamiana w nietoperze. Ta ostatnia opcja jest o tyle ważna, że do niektórych miejsc nie da się dotrzeć w inny sposób, jak tylko zmieniając swój hm... stan skupienia (?).

GramTV przedstawia:

Zagadki nie dla wszystkich Omawiając przygodówkę nie sposób nie poruszyć kwestii zagadek. Te mają oczywiście zróżnicowany charakter i jest ich w grze bardzo dużo. Sprawia to, że gra choć nie jest w gruncie rzeczy długa, taką się wydaje. Praktycznie na każdym kroku napotykamy nową łamigłówkę, a wskazówek do nich szukamy również w wielu miejscach. Powoduje to, że zwłaszcza początkowo nie poruszamy się wcale jak błyskawica. Ba! Powiedzielibyśmy nawet, że część z rozwiązań wymyślić jest bardzo ciężko, co oczywiście może stanowić wyzwanie dla fanów gatunku, a udrękę dla nowicjuszy. Summa summarum szala zróżnicowania łamigłówek delikatnie przechyla się na stronę tych trudniejszych.

Zresztą większość zagadek to prawdziwie rozbudowane struktury. O ile takie kojarzenie symboli widocznych na księgach, w celu uruchomienia określonego mechanizmu nie jest jeszcze niczym trudnym, o tyle wyhodowanie Golema dzięki specjalnym ingredientom, albo przyrządzenie kwasu kosztuje nas już sporo zachodu. W rozwiązywaniu zadań pomocne okazują się różnorodne przedmioty, które zbierać można bez ograniczeń. I – jak to często w przygodówkach z dawnych lat bywało, połączenia przedmiotów nie zawsze są logiczne na pierwszy rzut oka. Ciekawym, choć nie do końca trafnym rozwiązaniem jest to, że części przedmiotów Mona nie zbiera. W przypadku tych większych, zapamiętuje sobie po prostu ich położenia, wizualizując jednocześnie w trumience ich wirtualne odpowiedniki. Kiedy chcemy użyć przedmiotu, dopiero wówczas Mona (lub Froderyk) pędzą do miejsca, gdzie są.

Rozwiązanie to jest nieprzemyślane, głównie z powody przeciągającego się czasu. Wprawdzie Mona często skraca sobie drogę, ale jednak zamiast mieć przedmiot przy sobie i po prostu go użyć, musimy czekać, aż po niego poleci. Nijak nie da się obronić tego rozwiązania, które jest po prostu niefunkcjonalne.

Całkiem nieźle, ale mogło być lepiej

Podczas zabawy cieszyć możemy oko wieloma dziesiątkami lokacji oraz przedmiotów, a wszystko zostało narysowane w charakterystycznym dla kreskówek stylu. Przyznać trzeba, że robota grafików została wykonana perfekcyjnie, a całość trzyma klimat – nieco upiorny, a nieco prześmiewczy, w sumie mocno baśniowy. Odwiedzając bibliotekę, kuchnię, tajne laboratorium, piwnicę, komnatę Mony, zaśnieżony balkonik, klatkę schodową i wiele innych miejsc na zamku Warg dajemy się mimowolnie podać opowieści, o zwariowanej wampirzycy, jej niecodziennym przyjacielu i ich kłopotach. Z drugiej strony, grafika jest w stosunkowo małej rozdzielczości, czego – niestety zmienić nie można.

Minus zapisujemy też po stronie niektórych animacji, które wyglądają, nawet jak na ten produkt, zbyt karykaturalnie. Owszem Mona ma talię osy, ale poruszając się w zasadzie traci ją całkowicie, więc w efekcie widzimy poruszającą się kreskę szerokości igły w miejscu, gdzie talia być powinna. Lekka przesada – zważywszy na to z jak wielką gracją poruszają się bohaterki innych współczesnych gier przygodowych o takiej Larze Croft nie wspominając.

A Vampyre Story jest produkcją dość udaną, ale na pewno nie doskonałą, ani nie rewolucyjną. To raczej powrót do zwariowanych, szalonych przygodówek sprzed laty, w których rozgrywka nastawiona jest na mocne kombinowanie, jak połączyć kij z wiadrem, aby uzyskać wędkę i złowić rybę, którą potem zje niedźwiadek (ot taki przykład z głowy, ale charakterystyczny dla dawnych produkcji z logo LucasArts). W grze na pewno podobać się mogą komentarze i słowne utarczki dwójki bohaterów. Przyjemne jest również wykonanie techniczne (łatwy do oswojenia interfejsu), lokacje (szkoda tylko tej rozdzielczości), oprawa muzyczna, która nie narzuca się, a delikatnie podkreśla klimat. Dyskusyjną sprawą może okazać się poziom zagadek, dla wielu po prostu zbyt trudnych i momentami... mało logicznych (ale oczywiście pamiętajmy: takie były założenia, taki to typ gry.) W sumie jednak stawiamy A Vampyre Story mocną czwórkę, choć przyznajemy, że liczyliśmy na trochę więcej.

7,0
Dobra przygodówka
Plusy
  • humor
  • bardzo klimatyczne lokacje
  • wymagające zagadki (dla niektórych)
  • nastrojowa muzyka
Minusy
  • „wirtualne przedmioty”
  • wymagające zagadki (dla niektórych), małe drobiazgi graficzne
Komentarze
3
Usunięty
Usunięty
16/02/2009 08:16

Cóż zazwyczaj każda gra ma jakieś wady, ale na tą grę już warto czekać, aby zagrać ;))

Vojtas
Gramowicz
16/02/2009 03:23

Mastermind, to chyba schizofreńja. Najpierw piszesz, że zagadki są za trudne, a potem, że od tego są przygodówki... Czy tylko ja tu widzę sprzeczność? Przygodówki mają być trudne! To jedna z bardziej pożądanych cech gatunku. Zagraj w KGB (przygodówka w czasie rzeczywistym), a wtedy porozmawiamy. :D Zupełnie absurdale jest porównanie grafiki/animacji do Lary Croft - bohaterki gry przygodowej! Sic! Ja wiem, że następuje dewaluacja pojęć (action adventure = adventure; action RPG = RPG), ale zachowajmy odrobinę przyzwoitości. :) Równie dobrze mógłbym zarzucić przygodówce, że gra nie obsługuje 8x antyaliasingu i shaderów 4.0. Powiadam Ci - przystawiasz złą miarkę do tego gatunku.Ocena wydaje mi się nieco zaniżona, ale sam się przekonam. Grę i tak zamierzałem kupić, więc już ostrzę sobie zęby.

Usunięty
Usunięty
15/02/2009 22:16

Mimo wymienionych paru wad w recenzji nie mogę się doczekać, aż zagram :) Już z samych wizualizacji gra mi się podobała a do tego lubię przygodówki choć koneserem nigdy nie byłem - ot Syberia, Schizm (tu generalnie się odbiłem bo jednak przytrudne było dla mnie w tamtych latach) i Ace Ventura, ale wspominam je bardzo ciepło :)




Trwa Wczytywanie