Die For Metal
Większości smaczków nie wyłapie ogół odbiorców, a jest ich mnóstwo. Nim więc na dobre zapędzimy się w prześwietlanie Brütal Legend, może spróbujmy pokazać bogactwo odniesień obecnych w grze. Jednym z głównych przeciwników, z którymi toczymy boje, jest generał Lionwhyte. Jego siły prezentują sobą glamrockową estetykę, zahaczającą wręcz o japoński metal. Tak się składa, że istnieje kapela White Lion, zaliczana do „pudel metalu” – czyli imię generała raczej nie jest przypadkowe, prawda? Swoją drogą, antagonizm między „prawdziwymi” metalowcami a fanami kapel związanych ze stylizacją glamrockową jest wręcz archetypiczny... Co bardziej zabawne, innym (późniejszym) wrogiem jest frakcja gotycko-deathemetalowa. Dobra, co więcej? Kill Master – jedna z ważnych postaci – ma wygląd wzorowany na liderze kapeli Motörhead, i to on podkłada pod nią głos. Gość nazywa się Lemmy Kilmister – czy Kill Master już wyjaśniony? Sam nasz główny bohater zowie się Eddie Riggs. Tak się składa, iż niejaki Derek Riggs stworzył maskotkę kapeli Iron Maiden o imieniu Eddie właśnie. Takie drobiazgi dodają wiele smaku zabawie, ale by je wyłapać nie wystarczy słuchać metalu – trzeba rekrutować się ze związanej z nim subkultury.
Birth of the Hero
Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie dla Eddiego Riggsa (któremu głosu i części aparycji użycza Jack Black) inny niż wszystkie. Ot, kolejny koncert beznadziejnej kapeli, której towarzyszy w trasie jako roadie, czyli techniczny-woluntariusz. Lamerzy z Kabbage Boy nie umieją nawet stroić swoich gitar, robi to za nich Riggs. Grają tragicznie, mają koszmarny sceniczny wizerunek i robią ciągle głupoty. Tego dnia jeden wchodzi na niestabilną dekorację sceny i zostaje cudem uratowany przez Eddiego. Konstrukcja spada na Riggsa, od śmierci ratuje go jedynie przypadek. Krew z rany spływa na klamrę pasa, która... ożywa. Na scenie pojawia się siejąca śmierć i zniszczenie bestia, a Eddie Rigs traci przytomność. Budzi się w obcym świecie, wyglądającym jakby był przeniesiony z okładek power-metalowych płyt. Tak zaczyna się największa przygoda życia Eddiego, w której może stać się bogiem metalu – choć to nie licuje z jego charakterem „niewidzialnego” technicznego...
Drink the Blood of the Priest
Początek gry to w zasadzie samouczek. Tłuczemy się ze złymi kapłanami o nieświeżych fizjonomiach (gołe czaszki zamiast twarzy), a przybywa ich wystarczająco dużo, by przećwiczyć to i owo. Do tego na starcie przyjdzie nam podjąć kilka decyzji technicznych. Przy pierwszym wulgarnym słowie gra zatrzymuje się i pyta, czy chcemy rzucania mięchem, czy wolimy by takie kwestie zostały zastąpione pikaniem. Przy pierwszym brutalnym ciosie kolejna pauza, tym razem decydujemy o poziomie krwistości walk. Czy musimy mówić, jakie decyzje podjęliśmy? Jesteśmy w sumie pełnoletni (gra i tak jest dla dorosłych odbiorców), więc postawiliśmy na brutalność werbalną i wizualną. Ani razu nie pożałowaliśmy. Gdy już nauczymy się walczyć toporem i gitarą (elektryczne wiosło Eddiego ma w tym świecie moc magiczną), tudzież staniemy się posiadaczami hot-roda o pięknym imieniu Deuce, czeka nas przegląd sił głównego wroga podczas szaleńczej jazdy i... zaczyna się prawdziwa zabawa. Od tej pory możemy w dowolnym momencie kontynuować główny wątek (razem z intro jest 20 dużych misji), albo bawić się w swobodną eksplorację, bo gra ma strukturę sandboksową.
The Axeman
Walka to kluczowa kwestia w Brütal Legend. Eddie Riggs – jak wspomnieliśmy – dysponuje dwoma rodzajami broni. Do kontaktu bezpośredniego służy Separator, czyli olbrzymi topór obosieczny, a za broń zasięgową robi gitara Clementine. Oczywiście przewidziano ataki łączone wywołujące rozmaite efekty. Trzęsienie ziemi? Czemu nie. Gwiazdorski wjazd sceniczny w wersji bojowej? Ależ oczywiście. Specjalne ataki nie działają od startu, odblokowujemy je w czasie gry, czasem scenariuszowo, ale też odnajdując pewne relikty.
Obie zabawki możemy ulepszać w Kuźni Metalowej (Metal Forge), do której zjazdy są rozrzucone po całym świecie. Należy je najpierw odnaleźć, a potem muzyką wyciągnąć spod ziemi. Służy do tego jedna z kilku mini-gier opartych na naciskaniu w odpowiednim momencie przycisków. W owej kuźni czeka na nas Strażnik, czyli... Ozzie Osbourne. Jego zblazowane komentarze do rozmaitych ulepszeń i modyfikacji potrafią wytrącić pada z ręki. Strażnik ma w swej ofercie również nieco specjalnych ataków, modyfikacje do bryki (o których za chwilę) i popiersia do umieszczenia na Mt. Rockmore (taka góra Rushmore, ale miejsce na niej nie jest zarezerwowane dla amerykańskich prezydentów). Na starcie są tam cztery podobizny generała Lionwhyte, więc jest co podmieniać...