Teraz jadę w jego świcie, objeżdżając królewskie włości, już jako sir Kay – wierny seneszal, pan rozległych ziem, rycerz Okrągłego Stołu i dowódca jednej z jego armii. I wiecie co? Nie jest nawet tak źle. Kto by pomyślał, że wszystko się tak rozwinie…
Na początku nic na to nie wskazywało. Nie układało się nam z Arturem. Mój ojciec chuchał na niego od dnia, kiedy Merlin, ten brodaty magik w śmiesznej mycce i z obłędem w oczach, przyprowadził nam go do domu. Stary lis zaczął snuć swoje teorie jakoby właśnie synowi Uthera Pendragona pisane było zostanie królem Brytanii. Heh, tak jakby nie mógł tego dokonać każdy inny władyka od Kornwalii po Norfolk, o ile tylko miałby odpowiednią ilość zbrojnych i przestał chlać i chędożyć żony swych wielmożów. A Bóg i Lleu Llaw Gyffes mi świadkami, że za takim pełnym poświęcenia i odpowiedzialnym lordem, który zrobiłby coś pożytecznego, ludzie poszliby jak w dym. Niemniej mój pan ojciec, sir Ector, przyjął Artura pod swój dach i wychowywał jak swego syna. No, na początku było mi trudno się z tym pogodzić, szczególnie kiedy wszyscy obwiniali mnie, kiedy chłopak tylko się rozbeczał. Fakt, może popchnąłem go tych kilka razy… No, może więcej niż kilka. Nie zrozumcie mnie źle – trudno jest dorastać z adoptowanym „wybrańcem”. Teraz jednak obydwaj jesteśmy trochę starsi i patrzę na sporo rzeczy zupełnie inaczej.Wszystko zaczęło się w Kornwalii. Artur siedział tam po tym, jak pomimo wyciągnięcia miecza z kamienia żaden z lordów nie kwapił się do uznania go „Królem całej Brytanii”. Oprócz ojca, rzecz jasna, więc wyszło na to, że jechaliśmy na tym samym wózku. Wtedy właśnie nasz przyszły władca wysłał mnie do Bodmin Moor, żebym zrobił porządek z jakimiś buntownikami. Wiecie, Kornwalia nie jest szczególnie rozrywkowym miejscem. Prawdę mówiąc, jest tam dość nudno. Ugór, wrzosowiska, marne wpływy z podatków, ponurzy ludzie, którzy tylko czekają, żeby napaść poborcę. Potraktowałem to więc jako urozmaicenie: kilka dni konnej jazdy zakończone odświeżającą walką. Ledwo się z nimi uporaliśmy, okazało się, że jest ich więcej i podeszli aż pod zamek Tintagel. Moi ludzie byli tak przyjemnie rozruszani walką, iż uznałem, że nie mam serca im tego odmawiać. Tak więc do jesieni załatwiliśmy się ze wszystkimi wichrzycielami. Wtedy właśnie dowiedziałem się jakoś, że po pierwsze to mój staruszek zasugerował Arturowi, że powinien dać mi się wykazać, po drugie, że mój przybrany braciszek jest ze mnie naprawdę dumny. Co prawda większość sławy przypadła jemu, ale niech tam…Gdy już zaczynałem się martwić, że tak sprawnie zakończyłem bunt, na wiosnę przyszła kolejna wiadomość. Król Marek, dawny sojusznik Uthera Pendragona, dał się zaskoczyć z opuszczonymi portkami swemu sąsiadowi, królowi Idresowi z Dorset. Wysłał więc listy do „zwycięskiego syna swego druha”, prosząc o wsparcie. Idres, mimo że kawał z niego drania, wyczuł pismo nosem i wystosował podobną propozycję, kusząc korzystnym sojuszem. Artur jednak zachował się jak na rycerza przystało i wysłał mnie na czele zbrojnej drużyny, bym „wytłumaczył” hasającym po włościach Marka wasalom Idresa, że Artur nie toleruje takiego postępowania. Tłumaczenie szło mi na tyle dobrze, że do kolejnej zimy siedzieliśmy już z Markiem, opijając zwycięstwo przy jednym stole. Okrągłym, dodam, bo Artur ma obsesję, żeby pokazywać wszystkim, że w jego drużynie ma panować równość. Hmmm… Taktownie przemilczałem kwestię, że jego krzesło ma wyższe oparcie niż pozostałe – jesteśmy w końcu rodziną, nie ma co kłócić się o meble.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!