Po raz kolejny gracze pecetowi musieli odstać swoje w kolejce do nowych przygód Desmonda Milesa. Czy warto było czekać kilka miesięcy na blaszakową wersję Assassin’s Creed 2? Odpowiedź znajdziecie w naszej recenzji.
Chcecie wiedzieć, jak uczyć się na własnych błędach? Zapytajcie o to ekipę studia Ubisoft Montreal, która tworząc Assassin’s Creed 2 udowodniła jednoznacznie, że można wyprodukować sequel niemalże idealny. Nowy Assassin’s Creed jest bowiem lepszy od swego poprzednika pod każdym względem, nie tracąc przy tym nic z jego legendarnej widowiskowości.
Pierwszą grą z trylogii o perypetiach niejakiego Desmonda Milesa nie byłem zachwycony. Owszem, jej widowiskowość i poczucie swobody połączone z doskonałą grafiką zrobiły na mnie wrażenie, jednak znużenie powtarzalnością zadań potrafiło skutecznie zabić przyjemność płynącą z biegania i skakania po dachach średniowiecznych miast. W Assassin’s Creed 2 twórcy obiecali poprawienie wszystkich, najbardziej krytykowanych elementów rozgrywki. I wiecie co? Udało im się.
Historia magistra vitae est
Po pierwsze – fabuła. Już poprzednio nie było źle, choć muszę przyznać, że dużo bardziej niż perypetie Altaira, interesowały mnie wydarzenia mające miejsce w laboratoriach Abstergo. W Assassin’s Creed 2 jest zgoła inaczej. Historia naszego nowego, tym razem renesansowego awatara, została opowiedziana w mistrzowski sposób. Ezio Auditore di Firenze poznajemy jako... niemowlaka, z czym wiąże się zresztą zabawny tutorial dotyczący sterowania kończynami. Najważniejsze jednak, że w całą historie wkręcamy się powoli, poznając stopniowo kolejnych członków rodziny i jej nieco pogmatwaną historię, ważne osobistości rodzinnej Florencji, by z czasem dojść do odkrycia mechanizmów walki o władzę i wpływy, które napędzają fabułę.
Dzięki temu nie mamy znanego z jedynki poczucia wyobcowania. Od początku gry otaczają nas ludzie, którzy mają swoją historię i miejsce w niej, a my sami głębokie poczucie przynależności do tego świata. W Assassin’s Creed 2 dużo szybciej zapominamy o tym, że wszystko, co nasz otacza, to tak naprawdę projekcja Animusa, przez co system synchronizacji DNA wreszcie spełnia swoją rolę. Gdyby nie on i połączony z nim interfejs, już po kilku pierwszych rozmowach całkowicie zapomnielibyśmy o tym kim naprawdę jesteśmy i co robimy w renesansowych Włoszech. Poczucie imersji w świat przedstawiony jest tutaj wyjątkowo silne.
Dodatkowo swoją unikalną otoczkę fabularną mają praktycznie wszystkie zadania, nawet te poboczne, które przecież w dużej mierze znów opierają się na schematach. Zastosowanie tak prostych zabiegów, jak choćby zróżnicowane reakcje i kilka słów BN wieńczących dzieło sprawiają, że nie traktujemy ich już, jak pańszczyzny. Tym bardziej, że wiele z pozoru błahych subquestów ma w sobie często spory ładunek emocjonalny, tudzież niesie sporo humoru, czy nawet wiedzy o realiach epoki.
Owo zróżnicowanie, to najważniejsza zresztą cecha Assassin’s Creed 2. Choć często podobne do siebie w samej strukturze, kolejne misje nie nudzą nas tak w poprzedniej części. Poszczególne zadania są zazwyczaj mocno umocowane w otaczającej nas rzeczywistości, nie ma tu już praktycznie żadnych abstrakcyjnych i niczemu sensownemu nie służących bieganin po dachach. Jeśli już musimy kogoś ścigać, czy przedostać się gdzieś w określonym czasie, jest to w jakiś sposób umotywowane.
Pecunia non olet
Zresztą nawet najbardziej błahe zadanka mają jeszcze jeden motywator – pieniądze. W jakimś niepojętym przebłysku geniuszu ekipa Ubi postanowiła zaimplementować wreszcie w grze system ekonomiczny. Kasę zdobywamy wykonując zadania, znajdując poukrywane w terenie skrzynie z precjozami, czy po prostu obrabiając przechodniów lub świeżo powalonych adwersarzy. Początkowo chęć zdobycia pieniędzy na nowe zabawki, czy choćby leczenie u medyków (nie ma automatycznej regeneracji!) skutecznie motywuje nas do zajmowania się każdą sprawą.
Niestety, łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest psujący się z czasem balans. Od chwili przejęcia rodzinnej schedy (w którą możemy oczywiście inwestować, by pomnażać zyski) nasze przychody wzrastają do poziomu, który pozwala nam na dosłownie wszystko.
Może nie byłoby to takim problemem, gdyby zaimplementowano choć trzy poziomy trudności. Mamy niestety tylko podstawowy i jedynie słuszny, a przy takich ustawieniach gra nie jest praktycznie żadnym wyzwaniem. W pewnym momencie stajemy się obrzydliwie bogaci i obrzydliwie skuteczni – choć tak naprawdę walki od samego początku nie są tutaj zbyt wielkim wyzwaniem. Przyznam szczerze, ze spodziewałem się większych wyzwań i naprawdę żałuję, że nie zaimplementowano jakiegoś trybu hardcore. Assassin’s Creed 2 nie stałby się raczej drugim Thief, ale mogłoby to dodać zabawie więcej pieprzu. Przydałoby się również czasami „spuszczenie ze smyczy” SI, której ograniczenia szczególnie odczuwalne są podczas pościgów.
Na pewno jednak w Assassin’s Creed 2 jest co robić i narzekać na nudę również nie powinniśmy. Tym bardziej, że gra w cudowny dla mnie sposób zaprzecza trendom produkowania pięcio-, sześciogodzinnych epizodzików, szumnie nazywanych potem „filmowymi kampaniami”. Assassin’s Creed 2 jest bardziej widowiskowy i klimatyczny niż połowa tych „wyhajpowanych” superprodukcji, a jednocześnie sam główny wątek wystarcza na przynajmniej 20 godzin dobrej zabawy. Do tego mamy przecież masę dodatkowych zadań, zleceń i misji. Można w prawie sandboksową strukturę gry wcisnąć długą, ale interesującą fabułę z filmowymi dialogami, suspensem i budowaniem napięcia? Można.
Jak już wspomniałem, większość walk w Assassin’s Creed 2 nie stanowi jakiegoś większego wyzwania, a przestają być jakimkolwiek problemem, jeśli doskonale opanujemy wszystkie ruchy i kombinacje oraz będziemy pamiętać o zaopatrzeniu Ezio w leczące mikstury. Mimo to, pojedynki, czy walki grupowe potrafią dostarczyć sporo adrenaliny, a dodanie kilku nowych ruchów przydaje im jeszcze więcej widowiskowości.
To samo tyczy się broni. Nasz bohater jest teraz prawdziwą maszyną do zabijania, potrafiącą korzystać z dużo szerszej gamy uzbrojenia. Co więcej, z czasem możemy się nauczyć nawet tak ciekawych sztuczek, jak odebranie broni przeciwnikowi. Jest więc znów podobnie, ale... lepiej.
Bieganie, skakanie i wspinanie się, to praktycznie to samo co w części pierwszej, jednak daje się odczuć jeszcze większą płynność ruchów bohatera. Akurat ten element zrealizowany był na tyle dobrze, że nie wymagał zbyt wielu poprawek.
Ipsa sua melior fama
Dochodzimy tutaj również do kwestii istotnej dla zatwardziałych pecetowców, operujących jedynie klawiaturą i myszką. Sterowanie w ten sposób – po kilku zmianach w konfiguracji – jest całkiem wygodne i nie powinno sprawiać nikomu większych problemów. Z drugiej jednak strony granie za pomocą pada jest dużo wygodniejsze, od początku czuje się, że Assassin’s Creed 2 to gra stworzona ewidentnie pod ten kontroler. Po kilku godzinach testowania na klawiaturze podłączyłem więc do komputera gamepada (którego nota bene kupiłem specjalnie dla AC1). Wygoda i przede wszystkim intuicyjność sterowania wzrosły niepomiernie. Nie traktujcie tego przypadkiem, jako kryptoreklamy, ale dla Assassin’s Creed 2 naprawdę warto kupić takie urządzenie.
Nieco rozczarowała mnie natomiast grafika. Nie, nie jest zła. Jest nawet świetna. Zbyt świetna. Nie wiem czemu, ale przez większość czasu nie mogłem pozbyć się wrażenia, że świat gry jest miejscami zbyt sterylny. Zbyt czysty. Co najciekawsze, odczucia takiego nie miałem przy pierwszej części, co jeszcze bardziej mnie dziwi. Lokacje są olbrzymie i piekielnie szczegółowe, często wypełnione kręcącym się tłumem, pokrzykiwaniami sklepikarzy i heroldów, nawoływaniami strażników. Miasta w Assassin’s Creed 2 żyją, nawet bardziej niż w jedynce. Jednak wtedy zdarzały mi się niekontrolowane okrzyki: „Jak żywe! Niesamowite!”. Teraz dużo częściej było to mamrotane pod nosem: „No tak, w końcu to tylko gra”.
Po spotkaniu z Mass Effect 2 stałem się chyba również bardziej wymagający w kwestii animacji twarzy. Źle nie jest, do ideału postaciom z Assassin’s Creed 2 jednak trochę brakuje. Najważniejsze jednak, że – podobnie jak poprzedni tytuł – w rozdzielczości 1920x1200 ze wszystkimi maksymalnymi ustawieniami dla DX9, gra działa płynnie na starym już C2D E6300 dzielnie wspomagającym GTX260. Nawet przy najbardziej dynamicznych scenach, czy dużej liczbie modeli liczba wyświetlanych klatek nie spadała poniżej 30, choć z drugiej strony rzadko zdarzało się by przekraczała 40.
Jedynym poważniejszym błędem, na jaki trafiłem, było widoczne w kilku miejscach doczytywanie tekstur a nawet modeli mieszkańców. Przy dynamicznej rozgrywce rzecz prawie niezauważalna, rzucająca się jednak w oczy podczas spokojnego spaceru.
Jednak nawet te nieliczne błędy i niedopracowane elementy w żaden sposób nie psują przyjemności z zabawy. Jeśli podobała wam się część pierwsza, lecz czuliście niedosyt płynący ze spłyconej rozgrywki, spróbujcie dać szanse Assassin’s Creed 2. To gra podobna, lecz jakże inna. Głębsza, bardziej rozbudowana i jeszcze bardziej wciągająca. Naprawdę warto. Tym bardziej, że wersja na PC zawiera również standardowo dwa dodatki, wydane wcześniej na konsole w formie DLC.
Dodam jeszcze tylko, że gra dysponuje bardzo kontrowersyjnym systemem zabezpieczeń wymagającym stałego połączenia z Internetem, by móc kontynuować rozgrywkę, o którym kilka słów więcej znajdziecie w poniższym komentarzu.