Demo jednych zawiodło, innych zachwyciło. Kontrowersji wokół Dragon Age II narosło tyle, że chyba każdy zechce zapoznać się z recenzją Myszastego, który przekatował grę wszerz i wzdłuż.
Na początku przyznam się do jednego: Dragon Age II, wbrew wcześniejszym oczekiwaniom, zaskoczył mnie w wielu miejscach bardzo pozytywnie. Nie znaczy to bynajmniej, że jest to gra idealna, doskonała i wspaniała. Po prostu, po kilku prezentacjach i pogrywaniu w wyrwane z kontekstu fragmenty, byłem niezwykle sceptycznie nastawiony do tej produkcji. Pełna wersja jest zaś pełna kontrastów; rozwiązania świetne i ciekawe funkcjonują obok wtórnych i nieudanych. Byłem wszakże prawie pewien, że pojeżdżę sobie po Dragon Age II zupełnie beztrosko i radośnie. A jednak BioWare – choć nie do końca – jakoś mnie od tego odwiodło. A to ci niespodzianka.
Dobrze
Będę więc miły i zacznę od tego, co w Dragon Age II najbardziej mi się spodobało. Tym bardziej, że nie był to bynajmniej jeden lub dwa elementy. Przede wszystkim ekipie BioWare udało się doskonale wykorzystać przy tworzeniu fabuły stworzony na potrzeby pierwszej gry świat. Uniwersum Thedas, wraz ze swą bogatą mitologią, wierzeniami, czy narosłymi przez wieki rasowymi, społecznymi i religijnymi antagonizmami posłużyło tu nie tylko, jako tło dla opowieści, ale również jej tworzywo. Siła oddziaływania świata na głównego bohatera jest dużo większa, niż w części pierwszej, często to właśnie te zależności determinują pewne istotne wydarzenia.
Rozwinięto tu po prostu ideę znanych z jedynki kameralnych „początków”, zacieśniając niejako przedstawianą historię wokół postaci głównego bohatera. W tym przypadku, paradoksalnie, decyzja o ograniczeniu wyboru do jednego bohatera – możemy jedynie zdecydować o płci, wyglądzie i graniu jedną z trzech klas - wyszła Dragon Age II na dobre. Tym bardziej, że choć zdeterminowani pewnymi wydarzeniami, mamy tutaj szerokie spektrum różnorodnych wyborów, których możemy dokonać podczas rozgrywki.
Co zaś najważniejsze i najbardziej istotne – duża część z nich w naprawdę silny sposób przekłada się na późniejsze wydarzenia. Oczywiście, co zrozumiałe, pewnych „kamieni milowych” w fabule nie unikniemy, pewne wydarzenia będą miały miejsce bez względu na to, co zrobimy. Na pewno nie jest to ten poziom konsekwencji, który zapowiadają twórcy Wiedźmina 2, jednak byłem szczerze zdumiony, o jak wielu rzeczach możemy w Dragon Age II samodzielnie zadecydować. Co najważniejsze, działa to na kilku poziomach, począwszy od samej decyzji o podjęciu zadania, a skończywszy na tym, jak je zakończymy.
Dragon Age II oferuje nam w tej kwestii znacznie więcej swobody, niż pierwsza część, co więcej każda z tych decyzji może wpłynąć na stosunek członków naszej ekipy do głównego bohatera. Dementuję również pogłoski, jakoby przyłączenie się wszystkich członków drużyny, czy też ich pozostanie w naszym składzie było obligatoryjne. Decyzje, decyzje... One w Dragon Age II mają naprawdę duży wpływ na wiele czynników. Poza głównym wątkiem niczego nie musimy robić, choć należy się często liczyć z konsekwencjami zaniechania. Mówcie więc co chcecie, ja nadal będę ten tytuł nazywał cRPG.
Wracając do naszych towarzyszy niedoli. Większość postaci związana jest mocno z naprawdę dobrą fabułą, poza tym ich osobiste historie często zazębiają się z głównym wątkiem, niekiedy będąc jego integralną częścią. Każdy z towarzyszy ma swoje jasno sprecyzowane poglądy i ciekawą osobowość, co bezpośrednio przekłada się na ich reakcje na nasze działania. W przeciwieństwie do poprzedniej części, niemalże zawsze wtrącają się do rozmowy, niejednokrotnie mogąc wpłynąć na nasze decyzje, pomóc aktywnie w którejś sprawie, czy po prostu dodać kilka ciekawych linii dialogowych.
Rozmowy są przez to dużo żywsze i bardziej nieprzewidywalne, dodatkowo nieco wzbogacone ruchem kamery i samych postaci. Trudno tu mówić o jakiejś dynamice, ale przynajmniej nie mamy już do czynienia z jednym ujęciem na stojących przez cały czas niczym kołki bohaterów niezależnych. Z jakością samych dialogów bywa już różnie – zazwyczaj nie porywają nas, choć z drugiej strony nawet pasuje to do tego dość poważnego, obyczajowo-politycznego charakteru gry. Jeśli chodzi o sarkazm i dowcip, Hawke wciąż pozostaje jedynie młodym padawanem naszego Wiesława.
Podobają mi się również – i to bardzo – same postacie niezależne. Dotyczy to zarówno członków naszej ekipy, jak i pozostałych uczestników tej opowieści. Są ciekawe, doskonale pasujące do swych ról w świecie Dragon Age II, często podszyte mało „heroicznymi” cechami, czy też nawet patologiami. BioWare dobrze wykorzystał potencjał świata, a lifting jakiemu poddano część ras wychodzi grze na dobre – na przykład Qunari wreszcie odpowiadają moim wizjom tej rasy. Swoją drogą rozmowy z nimi, to jedna z najprzyjemniejszych części rozgrywki...
Podsumowując ten fragment recenzji muszę więc powiedzieć, że w Dragon Age II zdecydowanie najlepiej wypada ta warstwa, która w grach cRPG jest dla mnie najważniejsza. Fabuła, przedstawienie samej historii, aranżacja poszczególnych scen, interakcja z postaciami, dużo samodzielnie podejmowanych decyzji – wszystko to wypada niezwykle pozytywnie. Szczególnie cieszy mnie dość wyraźne odejście od schematów „zbierz wszystkich – zbuduj relacje – bądź wymiataczem”. Zazębienie historii towarzyszy z głównymi wątkami, swoiste odseparowanie ich od nas (nie ma obozu, każdy ma swój dom w mieście) sprawia, że wszystko to wydaje się być bardziej prawdziwe.
Podobnie z podziałem na rozdziały, który początkowo budził mój największy niepokój. Owszem, jesteśmy przez to skazani na kilka wspomnianych już „kamieni milowych” fabuły, jednak jest ich znacznie mniej niż choćby w pierwszej części, a pozwoliło to na całkiem wiarygodne przedstawienie ewolucji postaci gracza, bohaterów niezależnych i świata wokół nich. BioWare nie nadużywa na szczęście narracyjnych wtrętów, opowiadającego Varrika zobaczymy ledwie kilka razy, zaś „epicka” alternatywa pojawia się zaledwie dwukrotnie.
Pochwalę również nowy system umiejętności. Nieco ogranicza nam on swobodę rozwoju postaci, ale w zamian jest bardziej przejrzysty, lepiej zaprojektowany i oparty na konkretnych specjalizacjach. Ponadto pozwolił na jeszcze głębsza indywidualizację naszych towarzyszy, z których każdy dysponuje teraz jednym unikalnym i charakterystycznym dla siebie drzewkiem rozwoju. To kolejna, zdecydowanie dobra zmiana w Dragon Age II.
Tak sobie
Czas najwyższy na elementy rozgrywki w Dragon Age II, które wzbudziły we mnie mieszane uczucia. Po pierwsze walka. Przyznam szczerze, że odejście od nieco mozolnego, ale bardziej realistycznego modelu w pierwszej części gry nie do końca przypadło mi do gustu. Na normalnym poziomie trudności, nie licząc bossów i kilku elitarnych przeciwników, poziom wyzwania można skwitować słowem „błahy”. Szybkie, efekciarskie walki, w których bronią dwuręczną macha się niczym kijem od szczotki mają wszakże jedną zaletę – nie powodują przysypiania przy kompie podczas kolejnej, respawnującej się fali wrogów.
To zresztą jeden z największych grzechów i zarazem najbardziej bzdurnych pomysłów twórców Dragon Age II. Przeciwnicy rzadko kiedy są obecni w pomieszczeniach, gdy do nich wchodzimy, zazwyczaj pojawiają się znikąd wokół nas, a po odparciu pierwszej fali, dokoła pojawiają się kolejne. O ile można to wytłumaczyć w przypadku demonów, nieumarłych, czy nawet od biedy pająków, to już wychodzący ze ścian wojownicy wyglądają idiotycznie. Znów problemem jest masa, dodatkowo pacyfikuje to całkowicie jakiekolwiek próby taktycznego rozstawienia drużyny – za chwilę i tak na jej tyłach mogą znikąd zmaterializować się przeciwnicy. Brak widoku taktycznego przestaje dziwić po kilku takich walkach.
Walki są przez to bardziej chaotyczne, jedynymi wyjątkami są bossowie, przy których mamy szanse skorzystać – z uwagi na ich kosmiczną żywotność – z szeregu rzadko używanych przedmiotów, czy umiejętności. Pochwalę za to SI naszych sprzymierzeńców, którzy mają wreszcie jakąś namiastkę instynktu samozachowawczego. Zaatakowany wręcz mag lub łotrzyk próbuje teraz odejść od przeciwnika, oddać strzał i znów przemieścić się poza zasięg jego miecza. Sami przeciwnicy również dość często korzystają z posiadanych umiejętności, próbując ogłuszyć, atakując z ukrycia, czy lecząc się podczas walki.
Rodzący poczucie chaosu system walki sprawił też, ze na pierwszych poziomach trudności (w tym normalnym!), czary, czy ataki obszarowe naszych sprzymierzeńców nie robią nam żadnej krzywdy. Jeśli więc chcecie odrobiny realizmu i jakiegokolwiek wyzwania, proponuję rozpoczynać grę w Dragon Age II na najwyższym dostępnym poziomie trudności. Tam nawet nierozważnie zastosowana szarża, czy szerszy zamach mieczem dwuręcznym mogą skrzywdzić naszych sprzymierzeńców.
Kolejna kontrowersyjna sprawa, to nowy system dialogów, składający się z trzech podstawowych typów wypowiedzi (miłej, żartobliwej i hardej) oraz wszelakich zapytań. Na pewno przyspiesza i ułatwia to rozgrywkę (szczególnie osobom mającym syndrom tl;dr lub analfabetom), jednak mimo wszystko bardziej podobają mi się tradycyjne rozwiązania, z więcej niż trzema liniami dialogowymi. Nie jest to jednak tragiczne, można się do tego przyzwyczaić, tym bardziej, że najwyraźniej jest to trend, od którego już nie uciekniemy. Jednak choćby taki Obsidian w Alpha Protocol wykorzystał to znacznie lepiej.
Niezbyt przypadł mi do gustu również interfejs Dragon Age II. Owszem, jest bardziej przejrzysty i wyrazisty, został w zamian zupełnie pozbawiony charakteru. Najważniejsze jednak, że sprawdza się w praktyce, poprawiono też nieco zarządzanie ekwipunkiem. Kontrowersyjny jest z kolei pomysł z samoulepszającymi się strojami naszych kompanów, które możemy jedynie nieco podrasować. Poza tym „czarodziejskim” i trochę głupim mechanizmem, sama koncepcja jest jednak w porządku, jeszcze bardziej podkreślając indywidualizm i wspominane już oderwanie naszej ekipy od klasycznej bazy/statku/obozu. Żyją własnym życiem, więc ubierają się, jak chcą.
Nieco rozczarowują też inne uproszczenia, choćby te w i tak dość symbolicznym craftingu. Jeśli liczyliście na bardziej rozbudowany system tworzenia mikstur, run, czy inszych granatów – bardzo mi przykro. Do tego stopnia, że teraz nawet odnośne surowce znaleźć musimy wyłącznie jednokrotnie. Koniec zbierania i noszenia w worach ziółek i sztab adamantu. Teraz tylko pokazujemy podwykonawcom miejsce występowania, składamy zamówienie, oni w ciągu ułamka sekundy teleportują sobie surowce, mieszają składniki i gotowe. Miksturka, czy smolny granat, jak ta lala. Szybciej jest, w ekwipunku grzebać już nie trzeba, no i niech ktoś teraz twórcom udowodni, że to gorzej...
Źle
Czas na czyste zło, czyli te elementy Dragon Age II, które zupełnie mi się nie podobają. Pierwsza sprawa, to wręcz patologiczne i graniczące z absurdem wykorzystywanie kilku lokacji. Nie, nie mówię tutaj o samym Kirkwall, czy nawet większych otaczających go terenach. Mowa tu o wszelakich jaskiniach, kopalniach i podziemnych korytarzach, których wzorów w całej grze mamy może z sześć. Jeśli po pierwszych dwóch godzinach gry ktoś każe nam wejść do podziemi, czy zaczaić się na zbójców złych na „polanie”, możemy mieć 100% pewność, że trafimy w miejsce, które oglądaliśmy już kilkukrotnie. W Dragon Age II pojęcie „recyklingu lokacji” nabiera zupełnie nowego znaczenia, przebijając nawet sławetne bazy z pierwszego Mass Effect. Cóż więc z tego, że wstęp, rozwinięcie i zakończenie zadania będzie wciągające i klimatyczne, skoro w przerwach między fajnymi dialogami będziemy katować respawnujące się znikąd potwory we wciąż tych samych miejscach, które udają, że są inne? Olbrzymia wada, niezwykle psująca odbiór gry.
Kolejna sprawa, to właśnie proporcje elementów rozgrywki w Dragon Age II. Dobra, erpeg musi mieć walki, ale tutaj mam dokładnie te same zarzuty, co w przypadku dodatku Przebudzenie. Zamiast postawić na bardziej wymagających, ale mniej licznych wrogów, którzy wymagaliby bardziej taktycznego podejścia do walki, znów mamy wysyp masy „cienkich Bolków”, których po kilku godzinach kosimy z coraz mniejszym entuzjazmem. Powiem szczerze, że gdyby nie fabuła, pewnie nie dotrwałbym do końca.
Czepię się też uparcie wszelakich pseudo-questów, na które trafiamy co jakiś czas, penetrując świat gry. Tu znajdziemy szalik, tam jakieś kości, odblokuje nam to nowe zadanie. Pełni nadziei szukamy odnośnej postaci, licząc na nowe, klimatyczne rozwinięcie i... dostajemy trochę srebra, odrobinę ekspa i jeden dymek z tekstem nad głową tegoż BN. To zresztą właśnie takie elementy sztucznie wydłużają czas rozgrywki, która zajęła mi za pierwszym razem około 46 godzin. Poza tym serio, wolałbym już, żeby czas poświęcony na te nikomu niepotrzebne i hamujące jedynie dynamikę fabuły głupoty, twórcy przeznaczyli choćby na więcej „dymkowych” gadek między postaciami z drużyny. Bo te są często nawet ciekawsze niż w części pierwszej. Tylko Oghrena brak...
Kolejna sprawa, to optymalizacja Dragon Age II pod biblioteki inne, niż DirectX 9. Nie wiem, jakiego komputera wymaga gra w trybie DX11 i jakie efekty dzięki temu uzyskamy, mogę jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że DX10 nie jest warty takiego spadku wydajności. W DX9 mój GeForce GTX 260 wyciągał spokojnie średnio 55-80 klatek na sekundę w 1920x1200 z AA x4, podczas gdy włączenie obsługi DX10 (wybór opcji DX11 dla kart nie wspierających go sprzętowo) spowodowało spadki do średniej około 22-25 fps, przy dodatkowym gubieniu klatek co kilka sekund. Koszmar. Takich drastycznych różnic nie miałem w żadnej grze, z osławionym Crysis włącznie. Optymalizacja pod nowe biblioteki leży więc na łopatkach i kwiczy, a gra oferuje nam wtedy nieco lepsze podłoża, cienie chmur na ziemi, dynamiczne oświetlenie oraz lepsze efekty cząsteczkowe. Nie warto.
I wszystko bym jeszcze jakoś przełknął, gdyby nie błędy. Bugi. Babole. Na dodatek dość poważne, bo uniemożliwiające na przykład ukończenie jednego z ciągów zadań. Nie wspomnę tu już o takich drobiazgach, jak znikające (na szczęście dość rzadko) tekstury strojów, postaci blokujące się podczas ataku na wystającym elemencie otoczenia (choć przynajmniej zabawnie to wygląda), czy blokowanie się możliwości podniesienia gratów po pokonanych przeciwnikach. Zauroczyła mnie też elficka kurtyzana w zamtuzie, która przemówiła do mnie miękkim... męskim głosem. Kurczę, bezkompromisowi są ci goście z Bioware.
Jednak najbardziej niepokojącym sygnałem był problem wymieniony na początku. Otóż udało mi się jakoś oszukać mechanizmy Dragon Age II (całkiem przypadkowo) i wyruszyć na dedykowanego jednemu z towarzyszy questa bez niego. Co ciekawe, nawet (będąc nieobecnym, a więc niewidzialnym) uczestniczył on w kilku rozmowach, jednak ostatecznie zadanie nie zostało zaliczone, gdyż nie mogłem przeszukać ciała mini-bossa, co pchnęłoby dalej fabułę tego wątku. W ten oto sposób utraciłem możliwość prześledzenia do końca opowieści o jednym z moich wirtualnych przyjaciół – w kolejnych rozdziałach nie był on już kontynuowany.
Dragon Age II mimo to zaskoczył mnie pozytywnie. Gdyby nie wspomniane błędy i kontrowersyjne rozwiązania, rzeczywiście byłaby to bodaj najlepsza gra cRPG, jaką w ostatnich latach stworzyło Bioware. Cóż z tego, skoro o całej fajności fabuły i ciekawych postaciach zapominamy po kolejnym wejściu do wciąż tych samych podziemi, w których po raz enty przyjdzie nam pokonać hordy pojawiających się znikąd wrogów? Jednak właśnie warstwa fabularna, ciekawie zarysowani bohaterowie (nie tylko z naszej drużyny) i cała ta rodzinno-obyczajowa otoczka ratują ten tytuł w moich oczach na tyle, by warto było po niego sięgnąć. Nie obowiązkowo, ale z ciekawości.
PS. Mały plusik za to, że to pierwsza gra, w której udało mi się stworzyć bohatera o gębie tak bardzo przypominającej moją własną.