Hunted: Demon's Forge ma sporo atutów. Na pierwszy plan wysuwa się z pewnością bardzo efektowna młócka, która została przy okazji osadzona w klimatycznym, mrocznym świecie. Wyprawa Caddocka i E’lary wciąga od pierwszych do ostatnich minut, choć kilka wad też się, niestety, znalazło.
Zacznę może od tego, że bardzo przypadł mi do gustu system walki, który opracowało InXile Entertainment. I od razu wyjaśniam, że nie jest on wcale jakiś wyrafinowany, czy wielce złożony. W zasadzie oferuje to, co inne, podobne slashery, ale za to świetnie zbalansowano bronie obecne w grze. Są one na tyle zróżnicowane, że niemal dosłownie czuje się zarówno siłę uderzeń, jak i tempo, w jakim je zadajemy. Co za tym idzie pojedynki z przeciwnikami nie sprowadzają się wyłącznie do wciskania przycisku, bo po prostu od czasu do czasu warto też odskoczyć, zejść z linii uderzenia, by po chwili zajść wroga od tyłu i przywalić maczugą lub zaaplikować mu efektownego headshota podpaloną strzałą. Do tego dochodzi całkiem niezła współpraca między obiema postaciami, choć czasami zdarza się, że sterowany przez konsolę bohater zbyt często wchodzi nam w pole widzenia.
Łukiem i mieczem
W grze kierujemy krokami dwojga najemników – wojownika z ludzkiego rodu o imieniu Caddoc oraz elfki E’lary. Postacie zamieniać można jedynie w przeznaczonych do tego specjalnych punktach i ten element akurat za bardzo mi nie pasuje. Wolałbym, aby zmiana była możliwa w dowolnej chwili, ale mówi się trudno. Decydując się na jedną z postaci, przy okazji wybieramy również styl walki. Caddoc to typowy fighter, ciężkozbrojny łachudra, który niczym piórkiem wywija nawet największym mieczem, toporem, czy ćwiekowaną pałką, wspomagając się przy tym tarczą. Z kolei E’lara, jak na elfkę przystało, specjalizuje się w łucznictwie, szyjąc do wrogów zróżnicowanymi strzałami, ale też nosi tarczę, by samej uchronić się przed gradem wrogich grotów. Każda z postaci ma odrębne drzewko zdolności związane z bronią, a obie mają identyczne drzewko ze zdolnościami magicznymi. Zdolności związanych z bronią jest łącznie dziewięć, a każdą da się dodatkowo rozwijać na trzech poziomach. Caddoc, dla przykładu, może wpadać w stan furii, w którym zadaje wrogom większe obrażenia, robić długi wślizg, który powala ich na ziemię, albo bez pardonu traktować ich tarczą. Z kolei E’lara potrafi wypuszczać lodowe strzały, które spowalniają lub zamrażają przeciwników, albo strzelać bełtami wyposażonymi dodatkowo w ładunek wybuchowy. W czasie walki każda z postaci ma możliwość stosowania unikatowych finiszerów. W przypadku elfki są to precyzyjnie wymierzone strzały, które w zwolnionym tempie przeszywają wrogowi czaszkę, co wygląda naprawdę nieźle. Caddoc mocnymi uderzeniami broni rozprawia się z przeciwnikami na różne sposoby.
Dodatkowo w Hunted: Demon's Forge zaimplementowano system chowania się za osłonami, co dość często wykorzystuje się grając efką, bo Caddockiem lepiej jest dążyć do zwarcia. Jest jednak tak, że mimo tej „narzuconej” specjalizacji, każda z postaci dysponuje też dodatkową bronią. Caddoc nosi ze sobą kuszę, a E’lara potrafi ciąć niewielkim mieczykiem. Są to raczej narzędzia awaryjne, przydatne w nagłych wypadkach, kiedy niespodziewanie zaatakują nas szybcy przeciwnicy. Trzeba również dodać, że broń w grze da się zmieniać, ma ona różnorodne parametry (jak w grach RPG) i jest jej całkiem sporo. Uzupełnieniem starć jest system magii, którą napędzają znalezione fiolki z maną (są jeszcze fiolki ze zdrówkiem). Magiczne zdolności są jednak, jak powiedziałem, identyczne dla obu postaci i szkoda, że pod tym względem autorzy poszli na łatwiznę. Lewelowanie postaci odbywa się dzięki znalezionym po drodze kryształom. Co jednak ważne, podobnie jak w przypadku zmiany postaci, bohaterów rozwijamy tylko w ściśle określonych miejscach, więc nie da się zrobić tego w dowolnej chwili.
Świetny design poziomów i mroczny klimat
Kampania dla singli to całkiem niezła rzemieślnicza robota jak na konsolowy slasher w klimatach dark fantasy. Fabuła nie jest może zanadto zaskakująca, ale przedstawiona w na tyle intrygujących filmikach, że nie ziewa się w czasie gry. Dzieje się tak pewnie dlatego, że Caddoc i E’lara nie są jakimiś śmiałkami, którzy ratują świat od zagłady, ale podejmują się po prostu za pieniądze pewnego zlecenia, które okazuje się niełatwe. Nie chcę psuć zabawy spoilerami, więc powiem tylko, że zadanie związane jest z tajemniczą postacią o imieniu Seraphine, której głos podłożyła niejaka Lucy Lawless. Chociaż osobiście za panną Xeną nie szaleję, to trzeba przyznać, że wykonała kawał świetnej roboty, podobnie zresztą jak inni aktorzy. Z pewnością udźwiękowienie (zarówno dialogi jak i dźwięki otoczenia) oddają świetnie nastrój dark fantasy, uwiarygadniają całą historię oraz sprawiają, że gra się jeszcze przyjemniej. Spora w tym zasługa ciętych ripost, którymi nawzajem obdarza się para głównych bohaterów, co sprawia, że Hunted: Demon's Forge jest nie tylko mroczne i pełne bryzgającej juchy, ale też i zabawne. Wyobraźcie sobie scenę, w której E’lara rozpoczyna: Im więksi są wrogowie..., a Caddic dokańcza: ... tym łatwiejsi jesteśmy do połknięcia i wiecie już, o co mi chodzi.
Spory problem mam z kolei z ocenę oprawy graficznej. Brawa należą się za pracę projektantów poziomów i speców od struktury lokacji. Te wypadają naprawdę świetnie. Długie, ciągnące się w głąb ziemi labirynty lochów przeplatają się z bujną roślinnością lasów. Trafiamy do komnat zamczysk i świątyni, które czasy świetności mają za sobą, a design przywodzi na myśl scenografię z Władcy Pierścieni. Co więcej - momentami można się w plątaninie dróg i korytarzy pogubić, choć generalnie gra jest liniowa, a zawsze dostępny jest „podpowiadacz” w postaci wystrzeliwanego promyka światła, który doprowadzi nas do celu. W Hunted: Demon's Forge istnieje jednak spora liczba dość długich dróg i ścieżek, których eksploracja nie jest konieczna do ukończenia wątku fabularnego i właśnie zapuszczanie się w te miejsca daje największą frajdę. Tam bowiem najczęściej natknąć się można na zagadki, które dwójka bohaterów musi rozwiązać wspólnie oraz ukryte przejścia i sekretne komnaty. Niektóre z nich są proste, inne trudniejsze, niekiedy trzeba wpaść na sposób, aby sobie z nimi poradzić, ale odkrywanie wszystkich daje sporo satysfakcji. Poza radochą przy okazji wzbogacić się można o garść złota (potrzebne w edytorze poziomów) oraz bronie specjalne o lepszych parametrach.
Grafika nie zachwyca, przeciwnicy tak
Niestety, choć projektanci stanęli na wysokości zadania, to graficy już niekonieczne. Byłem zaskoczony, że Hunted: Demon's Forge ma tak brzydkie tekstury. Na X360 świat praktycznie pobawiony jest detali, fatalny aliasing bije po oczach ze stu metrów, animacja ruchów postaci nie należy do światowej czołówki – no krótko pisząc – jest słabo. Do tego sporo w grze jest takich miejsc, w których z ekranu atakuje nas najprawdziwsze morze czerni. Ja rozumiem, że to dark fantrasy i że ewentualnie można przyświecić sobie płonącą strzałą (jeśli akurat w pobliżu jest ognisko), ale bez przesady... W swojej ocenie wizualiów po raz pierwszy chyba spotkałem się z sytuacją, w której wykreowane światy zostały pomyślane wspaniale, a przez grafików zrobione już na odwal się. Mam takie wrażenie, że gdybyśmy dostali te same lokacje, a po prostu lepiej oteksturowane, frajda z gry byłaby jeszcze większa. Ale, paradokslanie, pomimo kiepskiej grafiki Hunted: Demon's Forge i tak broni się świetnym nastrojem, więc ocenę za oprawę graficzną obniżam tylko nieznacznie.
Fajni są za to w Hunted: Demon's Forge przeciwnicy, choć operacja plastyczna w postaci lepszych tekstur też by się im przydała. Na swej drodze Caddoc i E’lara spotykają kilkunastu przedstawicieli charakterystycznych dla fantasy w jego mrocznym wydaniu. Widać, że w tym względzie autorzy postawili na estetykę brzydoty (przypomnijcie sobie orków ze wspomnianego już Władcy Pierścieni, a zrozumiecie o czym mówię). Na szlachtowanie czekają: zastępy kościotrupów; ponure pomioty demonów zamieszkujące cytadelę w Kala Moor; potężne minotaury; przedstawiciele rasy Wargar, niegdyś ludzie, zmienieni obecnie w potwory, czczące swą panią Queen of Darkness; skaczące na naszych bohaterów jaszczuro-owady; szybkie zabójczynie; smoki oraz kilka innych maszkar.
Współpraca i edytor
Hunted: Demon's Forge świetnie sprawdza się też w trybie multi, w którym dwie osoby przechodzą wspólnie długą i zajmującą kampanię (split-screen albo online co-op). Gra się o tyle lepiej niż w singlu, że współpraca jest nieodzowna przy wykonywaniu zadań, znajdowaniu tajnych przejść i sekretnych miejscy, czy przy szlachtowaniu wrogów. Wiadomo, że to co sami robimy, przełączając się na dwoje bohaterów, lepiej jest uczynić razem z kumplem. Wówczas grający Caddockiem może uzbroić się w miecz zamrażający wrogów, a E’lara może z powodzeniem rozbijać takie „lodowe słupy” jednym pociągnięciem cięciwy. Możliwa jest też opcja odwrotna, w której to elfka wypuszcza zamrażające strzały, a wojownik tylko dokańcza mieczem jej dzieło. Formy współpracy w czasie walki w Hunted: Demon's Forge są niemal nieograniczone i dzięki kooperacji gra dostaje drugie życie.
Niejako trzecie zapewnia jej bardzo prosty i przystępny edytor, który nawet padem obsługuje się znakomicie. Dzięki niemu wszyscy chętni stworzą własne przygody w mrocznym świecie Hunted: Demon's Forge, aby potem rozgrywać je solo lub z przyjaciółmi. Dosłownie w 10 minut można stworzyć zajmujące etapy, ustalając m.in. scenerię, ilość fal przeciwników, która nas zaatakuje i przedmioty, które znajdziemy w naszej wędrówce. Ostatecznie przy Hunted: Demon's Forge bawiłem się świetnie. Gra – mimo pewnych mankamentów – ma w sobie magnes, który przyciąga na dłużej. Zarówno atmosfera, jak i udany gameplay sprawiają, że lokuje się wśród najbardziej udanych pozycji, w jakie przyszło mi grać.