”Ple, ple, ple, a w garnku pusto.” Tak swego czasu żartowano z posiedzeń plenarnych za rządów władzy komunistycznej. I dziś jest podobnie. Wielka machina marketingowa, sztucznie pompowany hype, a przynajmniej połowa nowych gier, to puste wydmuszki. Dlatego tak miłą odmianą jawi mi się Hard Reset. Kawał soczystego, dobrze przyprawionego, ale nieco staromodnego mięcha, podanego w wyjątkowo estetyczny sposób.
”Ple, ple, ple, a w garnku pusto.” Tak swego czasu żartowano z posiedzeń plenarnych za rządów władzy komunistycznej. I dziś jest podobnie. Wielka machina marketingowa, sztucznie pompowany hype, a przynajmniej połowa nowych gier, to puste wydmuszki. Dlatego tak miłą odmianą jawi mi się Hard Reset. Kawał soczystego, dobrze przyprawionego, ale nieco staromodnego mięcha, podanego w wyjątkowo estetyczny sposób.
Wersja preview, którą dostałem dwa dni temu, to raptem trzy poziomy, zakończone walką z bossem. Niby niewiele, ale całość została spreparowana w taki sposób, by pokazać nam jak najwięcej elementów rozgrywki. I to rozgrywki na najwyższym poziomie, choć – jak już wspomniałem we wstępie – wyjątkowo staromodnej. Słowo „oldschool” używane jest zresztą przez cały czas przez twórców, którzy nie ukrywają wyraźnej inspiracji takimi tytułami, jak Unreal, czy Doom. Z często przywoływaną serią Quake byłbym jednak ostrożniejszy - Hard Reset ma póki co posiadać wyłącznie tryb dla pojedynczego gracza. Chlip.
Na pewno bliżej Hard Reset do Painkillera, chociaż mamy tu nieco inny setting. Przede wszystkim tymi Złymi są roboty kierowane przez zbuntowaną SI, a całość ma typowo cyberpunkowy sznyt. Przyjdzie nam wcielić się w rolę majora Fletchera, żołnierza, który podejmuje heroiczny wysiłek uratowania resztek ludzkości przed dominacją maszyn. Oczywiście fabuła ma mieć podwójne dno, zaś całość historii między misjami opowiadana jest w formie spopularyzowanego przez serię Max Payne komiksu.
Miasto przywodzi na myśl Los Angeles z kultowego Łowcy Androidów, pełno tu świecących neonów oraz tonących w mroku ulic na najniższych poziomach, skontrowanych przez gigantyczne konstrukcje ze szkła i stali pnące się ku niebu. I tutaj, na samym początku, wspomnę przy okazji o oprawie graficznej, która jest w Hard Reset po prostu perfekcyjna. Jakość tekstur, efekty świetlne i cząsteczkowe, czy złożoność modeli - praktycznie wszystko jest tutaj na najwyższym poziomie. Powiem tylko, że zaaplikowana nam na początku drugiego poziomu scena z przejazdem metra w feerii ostrych barw jest tak spektakularna, że przepuściłem chyba z dziesięć pociągów, po prostu podziwiając, a później analizując grę świateł. Szkoda, że NDA zabrania publikacji własnych screenów i filmików...
Tym bardziej, że na wiekowym już nieco Q8400 i przy 4 GB DDR2 wspomaganych przez GTX 560 Ti gra chodziła niesamowicie płynnie w praktycznie najwyższych ustawieniach. Zaledwie w kilku momentach Fraps pokazywał spadki liczby wyświetlanych klatek do około 40. Przez ponad 90% czasu rozgrywki było to zafiksowane synchronizacją pionową 60 fps. Co ważne, gra ani razu nie pokazała sama z siebie pulpitu i doskonale znosi wszelkie akcje typu Alt + Tab, wzorowo przy tym wyłączając renderowanie oraz zwalniając zasoby karty graficznej. Cyberpunk ma wyjątkowe szczęście do dbających o jakość twórców, ostatnio coś podobnego przeżyłem w przypadku prewki nowego Deus Ex.
Sama rozgrywka, to poza kilkoma elementami, klasyczna zabawa charakterystyczna dla gier sprzed 10 lat. Zapomnijcie o kucaniu, przeładowywaniu broni, automatycznej regeneracji zdrowia, systemie osłon, czy innych „zabiegach taktycznych”. Na to nie byłoby zresztą czasu. Kiedy pojawiają się przeciwnicy, gra staje się niezwykle szybka, najpierw strzelamy, a dopiero potem zadajemy pytania. Wrogowie potrafią wysypywać się niezwykle licznymi hordami, często nie zdejmujemy palca ze spustu po prostu przenosząc celownik na kolejnych. Hard Reset szybko uczy nas instynktu samozachowawczego i błyskawicznie opanowujemy klawisz sprintu. Czy mówiłem kiedyś, że po prostu kocham staroświeckie apteczki? Nie? No to mówię.
Wrogów, których miałem okazję ujrzeć, podzielić można na cztery podstawowe grupy: miniaturowe, piekielnie szybkie boty (kilka odmian), średniaków o małej żywotności posiadających broń zasięgową, dużych i twardych „berserkerów” wykonujących zabójcze szarże oraz bossów. A dokładniej jednego, ale mającego rozmiary kilkupiętrowego budynku. SI w Hard Reset nie szokuje, ale też trudno się tu do czegoś przyczepić. Większość botów atakuje bezpośrednio, więc szybko przyzwyczajamy się do pędzącej w nasza stronę chmary małych upierdliwców. Pozytywnie zaskakują roboty strzelające, które po każdej niemalże salwie przemieszczają się na inną pozycję, co utrudnia ich namierzenie z cięższych broni. Było ich jednak zbyt mało, by móc określić tę próbkę, jako wystarczającą do ostatecznej oceny zachowania SI.
Początkowo byłem nieco zaniepokojony faktem, że do swej dyspozycji otrzymałem tylko dwie giwery – dość klasycznie działający rkm i karabin plazmowy. Jednak dość szybko okazało się, że dzięki całkiem rozbudowanemu systemowi ulepszeń mamy możliwość płynnej transformacji tych zabawek w choćby shotguna, granatnik, RPG, czy „elektrycznego pastucha” skutecznie paraliżującego roboty. Każda z giwer ma pięć opcji transformacji (płynna zmiana klawiszami 1-5 lub kółkiem myszki), z których każda posiada dwa tryby ognia (LPM lub PPM). Razem daje nam to całkiem przyzwoitą liczbę 20 trybów strzelania, najczęściej znacznie się od siebie różniących.
Oprócz tego mamy też trzecią kategorię ulepszeń, czyli posiadany przez nas osprzęt. Tutaj również mamy wiele możliwości, od ulepszania sensorów, przez systemy dające nam potężnego kopa kiedy jesteśmy ranni, czy po prostu wzmacniające nasze zdrowie. Wszystko to kupujemy w specjalnych maszynach (Dead Space?), za gromadzoną podczas gry lokalną gotówkę.
Wróćmy jeszcze do walki, która stanowi przecież kwintesencję rozgrywki w Hard Reset. Broń bronią, jednak tak naprawdę naszym największym sojusznikiem jest w Hard Reset środowisko gry. Świat wypełniony jest wszelakimi terminalami, podstacjami elektrycznymi, czy beczkami z paliwem, a nawet pojazdami, które ostrzelane i zdetonowane w odpowiednim momencie sieją spustoszenie w szeregach wrogów. Przechodząc prewkę po raz drugi założyłem sobie, że większość walk wygram właśnie dzięki wykorzystaniu środowiska. Wyniki na poziomie od 75% do 50% „environmental kills” mówią same za siebie, choć na pewno da się wyciągnąć znacznie więcej. Miód i orzeszki.
Tutaj jeszcze raz wielki szacunek dla programistów, którzy stworzyli autorski silnik dla Hard Reset. Czasami na ekranie miałem dziesiątki wrogów, kilka do kilkunastu potężnych eksplozji, latające wokół niezliczone elementy otoczenia, a gra praktycznie nie zwalniała, ani też nie widziałem jakichś dziwnych przykładów „wariującego” silnika fizycznego. Chłopaki, zróbcie do tego jakieś multi, plizzzzz...
Interakcja z otoczeniem jest w Hard Reset zadziwiająco bogata. Oczywiście większość to zasługa zaimplementowanej fizyki, bo niemalże wszystko jest w jakimś stopniu podatne na uszkodzenie lub rozbicie. Bardzo spodobała mi się też forma interakcji z wszelakimi panelami. Nie ma tu tradycyjnego, uniwersalnego „przycisku akcji”, musimy po prostu podejść odpowiednio blisko i nakierować celownik na przykładowo panel sterujący zasilaniem bariery. Pojawi się wtedy zamiast celownika kursor, który nakierowujemy na odpowiednie elementy menu. Wyłączyć zasilanie to jedno, ale możemy też przeczytać sobie, do czego dany panel służy. To tak w kwestii dbałości o szczegóły.
Dodam jeszcze, że Hard Reset to kolejna gra (jesteśmy w tej dziedzinie jedną z nielicznych „uczciwych” nacji wśród twórców gier), która posiada poziom trudności Normalny, w pełni zasługujący na to miano. Jeśli bowiem myśleliście, że prostota samego systemu walki oznacza wpadanie na pałę do każdego pomieszczenia i radosną rzeź, to grubo się mylicie. Nie raz zdarzy się bowiem, że trzeba będzie wrócić do poprzedniego checkpointu (na szczęście są bardzo gęsto i mądrze umieszczone), gdyż by wygrać, musimy nauczyć się danego pomieszczenia i wypracować taktykę. Inaczej zostaniemy w kilkanaście sekund pokrojeni, zgnieceni i rozerwani. Poziom łatwy jest... łatwy, zaś na najtrudniejszym... Cóż, tutaj wskazana jest absolutna perfekcja. Po prostu.
Hard Reset, jak na razie jawi mi się, jako najlepiej chyba rokujący „powrót do korzeni” w świecie strzelanek. Jest bardzo efektownie, szybko, bezkompromisowo, ale nie bezmyślnie i z całkiem sugestywnym klimatem. Również od strony technicznej jest to kawał niesamowicie dobrego kodu. Dodając do tego niespotykaną politykę ujawniania informacji o grze (dzięki Wam za to, naprawdę!) tak różną od popularnego dziś sączenia faktów i powtarzania tych samych PR-owych bzdur w każdym wywiadzie, grupa buntowników z największych polskich studiów kupiła mnie póki co w całości. Kioskami „Buchu” również. Panowie i panie, zróbcie Hard Reset branży. A potem jakieś fajne multi.