Niektórym tytułom poświęca się w mediach zdecydowanie zbyt mało uwagi, na którą zasługują zważywszy na ich wysoką jakość. Czy do grona skrzywdzonych w ten sposób gier można zaliczyć także FlatOut 3: Chaos & Destruction?
Odpowiadając na pytanie zawarte w główce - nie. Nowemu FlatOutowi słusznie nie poświęcono zbyt wiele uwagi. To jedna z tych gier, przy których już po kilku sekundach uderzasz się rozłożoną dłonią w czoło wykrzykując: "co ja najlepszego zrobiłem?!" - w pamięci wciąż bowiem tkwi wydane kilkadziesiąt złotych. FlatOut 3: Chaos & Destruction choćby przez chwilę nawet się nie ociera o to, czego można spodziewać się po grze noszącej taki tytuł. Wszystko przez całkowicie położony, żeby nie powiedzieć nieistniejący, model jazdy. Oczywiście trzeba mieć w pamięci, że jest to arcade, a nie symulator, jednak od tego typu produkcji też można, a nawet należy wymagać zachowania pewnej ramy w tym niewątpliwie najważniejszym dla gatunku gier wyścigowych elemencie.
Po takim wstępie wydaje się, że każde następne zdanie recenzji będzie jak wbijanie gwoździa we właśnie przyszykowaną trumnę. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że FlatOut 3: Chaos & Destruction ma też swoje mocne strony - i może od nich zacznę po tak gorzkim początku. Team 6 Studios przygotowało zaskakująco dużo trybów rozgrywki. Są klasyczne wyścigi; Big Battle (czyli standardowe destruction derby); zmagania monster trucków; off-road; Speed - wyścigi bolidów przypominających te z Formuły 1; Nightshift, czyli gonitwy nocne; Battle Arena; nie mogło oczywiście zabraknąć także ozdoby serii, Stuntmana. Jest wreszcie tryb wyzwań, czyli coś na kształt kariery - gracze uczestniczą w nim kolejno w wyznaczonych przez twórców zawodach z poszczególnych konkurencji. Z dużym spokojem można się zatem doliczyć kilkudziesięciu różnych wyścigów na wielu niepowtarzających się trasach i arenach. Na szczególne podkreślenie zasługuje naprawdę zauważalna różnorodność modułów zabawy. Byłby to ogromny plus, gdyby nie fakt, że owa zabawa w większości przypadków jest doznaniem raczej masochistycznym.
Cóż bowiem z tego, że FlatOut 3: Chaos & Destruction oferuje cały szereg rozmaitych zawodów, skoro przyjemność jaką można z nich czerpać jest bliska zeru, a każdemu trybowi można zarzucić coś innego? Najlepiej z całego towarzystwa wypadają chyba wyścigi nocne. Ciemnościom towarzyszą rzęsiste opady deszczu, monitor sprawia wrażenie lekko zachlapanego, a nad trasą unosi się mgła, skutecznie ograniczając widoczność. Jest to zarazem jeden z najbardziej interesujących patentów i najlepszy efekt wizualny w grze. Większości trybów można zarzucić to, co jest głównym grzechem wirtualnej rozrywki - nudę. W standardowych wyścigach dzieje się może i wiele, ale tylko kilkadziesiąt metrów po starcie. Jeśli uda nam się przebić przez szalejący od lewa do prawda tłum bezmózgich kierowców, którzy za cel nie obrali sobie wcale dojechanie do mety, a zniszczenie pojazdu przeciwnika, wysforowujemy się na jedno z czołowych miejsc i korzystając ze zdecydowanie zbyt licznych skrótów w spokoju dojeżdżamy do mety.
Miłym zaskoczeniem w obliczu ogólnej beznadziei można nazwać tryb speed, w którym zasiadamy w samochodach przypominających bolidy i ścigamy się na opuszczonych torach Formuły 1. Na uznanie zasługują zwłaszcza projekty lokacji: tu coś wystaje znad bandy, tam brakuje fragmentu toru. Tym niemniej pojazdy zachowują się kuriozalnie - przy kontakcie z przeciwnikiem lub elementem otoczenia... wybuchają. Współzawodnicy, jak w większości trybów, nie są ponadto zbyt wymagający - i znów wracamy do nudy. Absolutnie najgorzej wypada jednak tryb stuntman, co jest błędem wręcz niewybaczalnym i trudnym do przełknięcia dla fanów poprzednich części. Team 6 Studios zabiło całą intuicyjność sterowania, a przez to także szaloną zabawę, szwankuje także praca kamery.
Pastwię się nad tym nieszczęsnym FlatOut 3: Chaos & Destruction, ale na dobrą sprawę nie wytłumaczyłem, oprócz zdawkowego zarzutu pod adresem modelu jazdy, za co. Model ten ani trochę nie przystaje do rzeczywistości, sterowność samochodu jest fatalna, a poczucie prędkości to rzecz nieistniejąca. Licznik momentalnie pokazuje, że jedziemy ponad 100 km/h, a za chwilę już dwukrotnie szybciej. Tymczasem, gdyby nie patrzeć na wskaźnik prędkości, wydaje się, jakbyśmy wciąż jechali nie przekraczając ograniczenia obowiązującego w terenie zabudowanym. Nawet odpalając nitro i widząc rozmywający się obraz nie jesteśmy wgniatani w fotel. Rodzi to kuriozalne sytuacje, w których mamy wrażenie, że powinniśmy ze spokojem wejść w zakręt, a jednak nasz czterokołowiec ani myśli skręcać. Pomarzyć można o takich rzeczach jak poślizgi czy sensowna (celowo nie użyłem słowa "realistyczna", w końcu z założenia produkcja Team 6 Studios to arcade) fizyka zderzeń.
Wiele tych niedociągnięć można byłoby zrzucić na garb tego, że FlatOut 3: Chaos & Destruction jest właśnie wyścigówką typu arcade. Problem w tym, że producenci wyraźnie przegięli sprawiając, że całość jest zwyczajnie niesmaczna. Gra nie jest pozytywnie szalona, lecz do przesady chaotyczna. Ba, tytuł ten sprawia wrażenie wczesnej wersji alfa, bez perspektyw na stworzenie wysokiej klasy gry. I nie trafiają do mnie komentarze twórców, którzy stwierdzają, że pierwszy raz w historii stworzyli produkt tak mocno otwarty na sugestie konsumentów. W porządku, zmiany wdrożone po podpowiedziach fanów to nic złego, ale oddawanie do sprzedaży pozycji o tak niewiarygodnie niskiej jakości jest trudne do wybaczenia, zwłaszcza, że nic nie zapowiada, by było choćby znośnie. A chowanie się za znaną i lubianą marką jest ciosem poniżej pasa.
Jakby dopełnieniem słabiutkiej rozgrywki jest mizerna oprawa audiowizualna. FlatOut 3: Chaos & Destruction nawet kilka lat temu furory pod tym względem by nie zrobiło, a mimo to wymagania sprzętowe ma bardziej zbliżone do gier opartych na najnowszej wersji silnika Frostbite. O ile jeszcze można zaakceptować wygląd pojazdów i model zniszczeń, tak na wszystko co je otacza najlepiej spuścić zasłonę milczenia. Planszom, zwłaszcza tym z zabudowaniami mieszkalnymi, brakuje szczegółowości i głębi, a efekty specjalne, jak iskry wydobywające się spomiędzy karoserii zderzających się samochodów, zamiast cieszyć oko wprawiają w niesmak i zakłócają odbiór dziejących się na ekranie wydarzeń. Dość karykaturalnie przedstawiają się ponadto efekty wybuchów - po nagłym błysku auta zwyczajnie znikają.
Prawdziwym skandalem jest całkowity brak ścieżki dźwiękowej! To, co w poprzednich FlatOutach świetnie budowało klimat ostrej jazdy, w Chaos & Destruction nie występuje w ogóle. Na soundtracku chociażby drugiej, najcieplej wspominanej przeze mnie, części znalazło się przecież wiele utworów, które oprócz tego, że po prostu pasowały do tego typu rozgrywki, to jeszcze wpadały w ucho i można było ich z przyjemnością słuchać także po wyłączeniu gry. Brak muzyki w produkcji Team 6 dodatkowo unaocznia wszystkie jej braki. Słuchanie rzępolących silników też do przyjemnych czynności nie należy. W zasadzie z całego udźwiękowienia jako-tako sprawują się jedynie odgłosy zderzeń, choć i w ich przypadku brakuje jakości brzmienia.
Nie będę ukrywał, że marka FlatOut jest bliska mojemu sercu, a drugą odsłonę serii do dziś postrzegam jako jedną z najlepszych produkcji wyścigowych ostatniej dekady. Tym bardziej nie mogę więc zrozumieć, dlaczego tytuł ten wyrywa się z rąk zasłużonego dlań studia Bugbear Entertainment i powierza okrytemu złą sławą Team 6 Studios. To, co zaserwowali nam Holendrzy FlatOutem na pewno nie jest, można co najwyżej mówić o jego marnej imitacji, a wręcz o największym zbezczeszczeniu marki w historii gatunku. Nieliczne zalety bledną w obliczu rażących mankamentów. Wszystkim miłośnikom arcade'ów zakup Chaos & Destruction stanowczo odradzam - warto poczekać jeszcze kilka miesięcy chociażby na premierę Ridge Racer Unbounded autorstwa... Bugbear Entertainment.
Stąd też taka, a nie inna ocena, choć należy się jej jedno zastrzeżenie. Co bowiem ciekawe, do słabiutkiego modelu jazdy z czasem idzie się przyzwyczaić. Biorąc to, a także inne zalety FlatOut 3: Chaos & Destruction pod uwagę, sprawiedliwą notą końcową byłaby czwórka. Punkt odejmuję jednak za zniszczenie dobrego imienia jednego z najlepszych arcade'ów ostatnich lat - przykro mi to pisać, ale Team 6 Studios pluje w twarz jego fanom. W takich momentach zaczynam rozumieć, dlaczego w wielu przypadkach skala ocen zaczyna się od siódemki... Słówko należy się jeszcze długości rozgrywki, a ta, nie licząc oczywiście multiplayera, ze spokojem przekracza 10 godzin. Pytanie tylko, czy ktoś będzie aż tak wytrwały, by rzeczywiście tyle czasu przy tej produkcji spędzić.